niedziela, 9 października 2016

Rozdział IX

     Leżałam na leśnej łące w upalny, letni dzień. Wokół dało się słyszeć bzyczenie pszczół. Zapach trawy i kwiatów subtelnie łaskotał moje nozdrza.
Wpatrywałam się w przelatujące nad moją głową chmury. Zdumiewało mnie ich piękno, różnorodność oraz spokój. Obłoki, w przeciwieństwie do ludzi, nigdzie się nie spieszyły. Powoli zmieniały swoje położenie na niebie. Mimo tego, że było ich wiele, słońce przebijało się między nimi. Promienie zdawały się dotykać moich wyciągniętych ku górze rąk. Cudownie było przepuszczać je przez palce.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w odgłosy lasu. Miałam wrażenie, że drzewa prowadzą ze sobą rozmowę, kiedy wiatr poruszał ich liśćmi, jakby w rytm wypowiadanych przez usta słów. Konwersacja ta była jednak znacznie piękniejsza, niż można by sobie wyobrazić. W pewnym momencie ptaki zaczęły im wtórować. Zaczął się prawdziwy koncert. Śpiew skowronka na tle powiewu wiatru i szeleszczących liści brzmiał niesamowicie. Dołączył do nich również dzięcioł, monotonnie uderzając dziobem w pień drzewa, niczym w bęben, trzymał równe tempo.
Nagle wszystko ucichło. Otworzyłam oczy, usiadłam i rozejrzałam się wokół. Nikogo nie widziałam. Po chwili między drzewami zauważyłam postać. Na pierwszy rzut oka był to mężczyzna. Nie potrafiłam go rozpoznać, nie widziałam jego twarzy, ale jednocześnie czułam się bezpiecznie.
- Musisz wrócić do żywych, Michalino - ten głos rozpoznałabym zawsze - to ja umarłem, a nie ty - powiedział do mnie tata.
Wtedy się ocknęłam. Jechałam samochodem. Nie pamiętałam skąd się tutaj wzięłam. Poczułam, że moja głowa była cięższa, niż zwykle i okropnie bolała. Dotknęłam czoła i poczułam na skórze bandaż. Jakieś obrazy pojawiały mi się przed oczyma, ale były zamglone i niczego z nich nie rozumiałam.
- Wyspana? - dopiero w tym momencie zauważyłam kto siedział za kierownicą.
- Co się stało? - zapytałam.
- Uciekłaś z cmentarza, Ania chciała cię złapać...
- ...ale gdy dobiegłam na przystanek, autobus, w który wsiadłaś, właśnie odjeżdżał.
- Na szczęście, zapamiętała numer i wróciła do mnie.
- Nie było cię w domu do późnego wieczora i Adrian zaczął się martwić.
- Sprawdziliśmy dokąd jechał tamten autobus...
- ... i pojechaliśmy cię szukać.
- Daleko dojechałaś, bo zajęło nam to aż dwie godziny, zanim...
- Wcale nie! Góra półtorej godziny.
- Dwie, była dokładnie 22:34, kiedy wyjeżdżaliśmy z domu, a gdy ją znaleźliśmy dochodziło do...
- Och, nieważne! Co się stało z moją głową? - przerwałam im tę niepotrzebną wymianę zdań. Zdumiało mnie to, jak dobrze potrafili ze sobą współpracować, nawet w tak błahej czynności jak opowiadanie mi minionych wydarzeń.
- Spałaś na ławce. Gdy próbowaliśmy cię obudzić, przestraszyłaś się i spadłaś z niej na betonowy chodnik - wytłumaczyła mi Ania.
- A ta zdolna pielęgniarka zrobiła ci opatrunek - mój brat spojrzał na swoją dziewczynę i uśmiechnął się do niej, co odwzajemniła.
Rzeczywiście. Uświadomiłam sobie, że ta historia była bardzo prawdopodobna. Poczułam ulgę, ponieważ nie musiałam spędzać nocy na zewnątrz. Temperatura temu nie sprzyjała. Ucieszyłam się, że Adrian i Ania mnie znaleźli, że zadali sobie ten trud, by po mnie pojechać i najważniejsze, że nie byłam im obojętna.
Zastanawiałam się nad sensem swojego snu. Przekaz był jasny - miałam znowu zacząć żyć. Niestety, wydarzenia, których doświadczyłam w ostatnim czasie, mi na to nie pozwalały. Ale czy utrata ojca upoważniała mnie do zachowania, z jakim się obnosiłam?
Moje refleksje przerwał obraz, który zarejestrowały moje oczy. Szpital. Dlaczego nie pojechaliśmy do domu? Czułam się bardzo dobrze.
- Od kiedy tu mieszkamy? - spytałam.
- Nie możemy cię tak zostawić, powinien zobaczyć cię lekarz - powiedziała Ania tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ma rację. Lepiej jej posłuchaj, bo ona się na tym zna - wsparł ją mój brat.
- Po czyjej jesteś stronie? - zapytałam Adriana z nutą sarkazmu w głosie, ale oboje popatrzyli na mnie bardzo poważnie i zrozumiałam, że nie miałam wyjścia.
Otworzyłam drzwi auta i udałam się na, jak sądziłam, kilkudziesięciominutowe oczekiwanie. O dziwo już po niecałym kwadransie obejrzał mnie lekarz. Na szczęście, miałam rację i wizyta w tym miejscu wcale nie była konieczna. Zwyczajnie zdarłam sobie skórę - stąd krwawienie i bandaż na mojej głowie. To nic wielkiego, jak zapewniał mnie lekarz, niedługo nie będę już o niczym pamiętać.
Odwieźliśmy Anię do domu, a potem wróciliśmy do swojego. Był środek nocy, a ja czułam się rześka i wypoczęta.
- Dlaczego się tak zamykasz? - usłyszałam pytanie tak ciche, że nie byłam pewna, czy wypowiedziane na głos.
- Słucham? - odezwałam się.
- Dlaczego zamykasz się na nas wszystkich? Nie dajesz sobie pomóc - zauważył Adrian.
- A można mi pomóc? - zapytałam - nie każdy z nas znajduje miłość w stracie i cierpieniu - dodałam po dłuższej chwili. Mój brat milczał.
Dojechaliśmy pod dom. Kiedy Adrian zgasił silnik samochodu, odwrócił się tak, aby mnie widzieć.
- Michalino, śmierć taty nie oznacza, że my nie mamy prawa do życia - powiedział patrząc mi głęboko w oczy. Nie odpowiedziałam, ale poczułam, że się nie mylił.
Po chwili ciszy opuściliśmy wnętrze samochodu i weszliśmy do domu. Skierowaliśmy się ku górze i zanim oboje zniknęliśmy w swoich pokojach, odwróciłam się do niego i podziękowałam mu za to, że mnie nie zostawił. Podszedł do mnie i objął mnie tak czule, że miałam wrażenie, iż pustka w moim sercu w pewnym stopniu zaczęła się zapełniać.
- Masz rację - powiedziałam tuląc policzek do jego ramienia - mamy prawo żyć.
- Wszystko będzie dobrze, siostrzyczko - uspokoił mnie i pogłaskał po plecach.
Założyłam na siebie piżamę, chociaż nie miałam zamiaru się kłaść. Usiadłam na parapecie, który był niski i szeroki. Miałam tam ułożony stos poduszek. Lubiłam spędzać na nim czas z książką i kubkiem herbaty.
Bezchmurne niebo ukazało gwiazdy. Wpatrywałam się w nie, próbując odnaleźć znane gwiazdozbiory, jednak oczywiście wszystko było dla mnie ukryte, zaszyfrowane. Mimo to uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam spokój. Ufałam, że od dzisiaj wszystko będzie łatwiejsze.
Wzięłam małą kartkę i zapisałam na niej dwa słowa czarnym długopisem. Otworzyłam okno i zapalniczką przeniosłam na nią ogień. Patrzyłam jak płonęła, a lekki wiatr zabierał jej pozostałości i rozsiewał po świecie.
Po chwili nie było już ani ognia, ani kartki. Słowa wymierzone w stronę mojego ojca pofrunęły gdzieś daleko. Wierzyłam, że dolecą aż do niego, gdziekolwiek się teraz znajdował.
,,Żegnaj, tato" napisałam tylko, a czułam jakbym wylała cały swój żal.
Od tego momentu na powrót stałam się wolna.
     Znowu zaczęłam żyć.

niedziela, 2 października 2016

Rodział VIII

     Spacerowałam po galerii handlowej, nie mając zamiaru niczego kupić. Błąkałam się bez celu. Chciałam tylko by czas, który powinnam spędzić w szkole jak najszybciej minął.
Od niedawna nie interesowało mnie już zwykłe życie. Wychodziłam z domu przed ósmą i wracałam wieczorami. Nie rozmawiałam z nikim. Właściwie umiejętność mowy przestała być mi potrzebna.
Czułam tylko samotność. Wszechogarniającą pustkę.
Telefon zadźwięczał. Mama. Znowu udaje, że się martwi. SMS. ,,Dlaczego nie ma Cię w szkole? Gdzie jesteś? Odezwij się." Wyciągnęłam ze środka kartę SIM i opuściłam galerię.
Było dopiero krótko po jedenastej, a ja nudziłam się jak nigdy. Chciałam wrócić do domu, ale tam nie czułam się spokojnie. W szkole nie zamierzałam się pokazywać. Z żadnym ze znajomych od dawna nie miałam kontaktu. Nie miałam się gdzie podziać.
Szłam przed siebie tak długo, aż nogi zaprowadziły mnie na cmentarz. Nikogo tam nie spotkałam. Zupełnie jakby groby odwiedzano wyłącznie w Święto Zmarłych. Pozostałe dni roku były zwykłe, zajęte, nie było w nich miejsca na pamięć o kimś kogo już przecież dawno nie ma. Czas tracony był na dużo ważniejsze sprawy. Praca, obiad, wychowywanie dzieci, własne problemy. A zmarli? Po co o  nich pamiętać?
Stanęłam przed grobem ojca i spojrzałam w górę. Pogoda była piękna, słoneczna, wesoła. Kłóciło się to z moim nastrojem. Poczułam, że nawet matka natura postawiła się przeciwko mnie. Patrzyłam na oślepiające promienie słońca, aż zaczęły ukrywać się pod jasnoszarym obłokiem. Z mojej perspektywy jego rozmiar nie imponował. Myślałam, że za moment słońce znowu pozbawi mnie zdolności widzenia tego szczęśliwego świata wokół mnie, w którym nie potrafiłam się odnaleźć. Jednak za malutkim obłoczkiem przypłynął kolejny, nieco większy, aż w końcu ogromna ciemna chmura zakryła całe niebo.
- Tak za Tobą tęsknię, tato... - powiedziałam w nicość.
Czułam jak wzbiera się we mnie frustracja z tego powodu, że nie istniała żadna siła, która mogłaby mi go przywrócić. Miałam ochotę wyrzucić z siebie lęk, nostalgię i smutek. Zanim zrozumiałam, co robię, całe miasto usłyszało mój przeraźliwy krzyk. Im dłużej wydawałam z siebie głos, tym bardziej się pochylałam, wyginałam ciało i kurczyłam się pod ciężarem swoich trosk. Potem zaczęłam wylewać łzy, wiele łez, aż w końcu uklęknęłam, a następnie usiadłam, tuląc do siebie kolana. Słone krople spokojnie spływały po mojej twarzy i wsiąkały w materiał spodni.
Poczułam ulgę. Chociaż nadal nie wypełniłam pustki w swoim sercu, coś ze mnie uleciało.
- W ten sposób nie obudzisz zmarłych, też próbowałam - usłyszałam za sobą. Gwałtownie wstałam, przestraszona czyjąś obecnością. Ocierając łzy, odwróciłam się zaciekawiona, ale nikogo za mną nie było. Rozejrzałam się wokół.
- Boisz się mnie? - spytał ktoś wychodząc zza drzewa. Kiedy wreszcie przypasowałam rysy twarzy do konkretnej osoby, ucieszyłam się, że wszystko ze mną w porządku.
- Długo tu jesteś? - zapytałam.
- Nie, właściwie dopiero przyszłam - odpowiedziała mi Ania - nie chciałabyś pogadać?
- Nie, nie sądzę - rzuciłam szorstko. Lubiłam tę pielęgniarkę, ale była to ostatnia osoba, z którą zamierzałam się czymkolwiek dzielić.
- Gdybyś jednak zmieniła zdanie...
- Nie zmienię - powiedziałam i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Pozdrów mamę i brata - krzyknęła jeszcze za mną i wzięła się za zapalanie znicza, który ze sobą przyniosła.
Stanęłam, przez chwilę wahając się czy nie skorzystać z jej propozycji. Gdy odwróciła głowę i zerknęła na mnie przyjaźnie, wyszłam, przekonując samą siebie, że nie potrzebuję niczyjej pomocy.
Zastanawiałam się co robić. Miałam mnóstwo możliwości. Mogłam pójść do kina, do parku, na lody lub kawę. Nie interesowała mnie jednak żadna z tych rozrywek. Chciałam zaszyć się pod kołdrą jak mała dziewczynka, która wierzy, że jeśli ona kogoś nie widzi, to on również nie jest w stanie jej zobaczyć. Chciałam uciec przed samą sobą, przed myślami dotyczącymi mojego taty. Nie miałam pojęcia, że można tak bardzo za kimś tęsknić.
Zawsze wydawało mi się, że z obojgiem rodziców trwałam w tak samo dobrych relacjach, jednak w ostatnim czasie zrozumiałam, jak daleko miałam do mamy. Różniły nas nawet najbardziej błahe sprawy. Ja wolałam słodkie potrawy, a mama słone, ona kochała filmy, a ja książki, moim ulubionym kolorem był biały, a jej czarny. Rzadko się rozumiałyśmy.
Z tatą było zupełnie inaczej. Piliśmy taką samą kawę, oboje fascynowaliśmy się historią oraz lubiliśmy słuchać tej samej muzyki. Często jeden gest wystarczał nam do komunikacji. On był moim najlepszym przyjacielem i autorytetem. Pomagał mi zrozumieć i poznać życie. Pokazywał mi świat od jego najlepszej strony. Odkąd mnie tu zostawił, wszystkie elementy przestały do siebie pasować.
Bałam się, że nikt już nigdy nie da mi tyle zrozumienia, miłości i szczęścia. Potrzebowałam sensu, którego nie widziałam, wsparcia, którego nie miałam.
Wróciłam do domu z nadzieją, że nikogo w nim nie zastanę. Gdy tylko przekroczyłam próg i zamknęłam za sobą drzwi, pożałowałam swojej decyzji.
- Co ty sobie wyobrażasz? - ryknęła na mnie mama - zachowujesz się jak rozwydrzony bachor! Myślisz, że możesz robić, co tylko ci się podoba? Dlaczego nie chodzisz do szkoły? Gdzie byłaś? Co robisz całymi dniami? Gdzie masz telefon? Nie mogłam się do ciebie dodzwonić! - zasypywała mnie pytaniami, nie dając możliwości odpowiedzenia na żadne z nich.
Zanim skończyła swój monolog, wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Chyba było jej to na rękę, bo nie cofnęła mnie do domu. Zwyczajnie pozbyła się problemu.
Chciałam z nią porozmawiać, poszukać słów, które mogłyby nas do siebie zbliżyć. Ostatecznie zostałyśmy teraz same. Razem z Adrianem powinniśmy wszyscy się wspierać. Niestety, dzielił nas potężnych rozmiarów mur. Nie byłam w stanie go jeszcze pokonać.
Poczułam pragnienie wylania swoich smutków. Może warto było skorzystać z propozycji Ani? Postanowiłam wrócić na cmentarz. Nie minęło dużo czasu odkąd się tam spotkałyśmy. Istniała szansa, że jeszcze ją tam znajdę.
Przekroczyłam furtkę i udałam się w stronę grobu taty. Ania właśnie od niego odchodziła. Na przeciw jej szedł mój brat. Gdy odwróciła się w jego stronę, uśmiechnął się i przyspieszył kroku. Wpadli sobie w ramiona i przywitali się krótkim pocałunkiem.
Zdziwiłam się. Dlaczego wykorzystali tak smutny czas na rozwijanie swojej relacji? Zastanawiałam się jak Adrian mógł znaleźć szczęście w takim momencie swojego życia. Nie mieściło mi się to w głowie. Byłam na niego zła. Oni nie mogli mnie zrozumieć. Samotność kolejny raz ogarnęła moje serce.
Patrzyłam na nich przez chwilę, a potem zaczęłam się oddalać.
- Michalino! - krzyknął za mną Adrian - Poczekaj!
- Michalina, stój! - dołączyła się Ania.
Nie miałam ochoty słuchać żadnego z nich. Nie zatrzymywałam się. Opuściłam cmentarz i wsiadłam do pierwszego autobusu, który podjechał na przystanek. Okryłam się płaszczem swoich smutków i zamknęłam oczy, spoczywając na niewygodnym siedzeniu.

niedziela, 18 września 2016

Rozdział VII

     To był pochmurny, chłodny dzień. Taki, który samą pogodą przytłacza wszystkich wokół. Powiewał lekki wiatr, który mimo to, że był delikatny, ziębił. Pesymizm rozlewał się na wzdłuż i wszerz.
Założyłam na siebie czarną rozkloszowaną sukienkę z tiulu. Okryłam się eleganckim płaszczem. Na wierzch dołożyłam jeszcze ciepły szal. Czarne botki znalazły się na moich stopach.
Czerń. Wszędzie tylko czerń.
Widziałam jak cały świat zamalowywał się tą barwą. Trawa, drzewa, krzewy, polne drogi. Furtki i ogrodzenia. Ptaki. Psy. Koty. Miałam wrażenie, że chmury i słońce też próbowały się przyłączyć.
Ciemność.
Niemy krzyk.
Ból.
Stałam przed kościołem i słuchałam kondolencji od ludzi, których nie lubiłam, mając świadomość, że w ogóle nie chcieli się tutaj znaleźć. Po mojej prawej stronie kapłan odmawiał jakąś modlitwę przy trumnie. Patrzyłam w dół, żeby na nią nie spoglądać. Weszliśmy do środka. Rozpoczęła się Msza. Próbowałam wsłuchiwać się i rozumieć jej poszczególne etapy, ale obraz taty zajął moje myśli.
Wyobrażałam go sobie takiego jakiego znałam przez całe życie. Uśmiech na twarzy. Łagodność i wyrozumiałość w oczach. Szczerość w każdym słowie. Radość chwili. Pocieszenie w uścisku. Miłość.
Kochał mnie nad życie. Byłam tego stuprocentowo pewna.
Przypomniałam sobie pewną historię. Upalnego dnia wakacji, gdy ja i Adrian byliśmy jeszcze mali, tata zabrał nas nad jezioro. Myśleliśmy, że to będzie czas na kąpiel, opalanie, budowanie babek z piasku. Jednak ojciec zaproponował nam coś zupełnie innego. Wsiedliśmy do łódki, która miała niewielki daszek, dzięki czemu mogliśmy schronić się przed słońcem i wypłynęliśmy na środek zbiornika wodnego. Tata wyciągnął trzy wędki i haczyki oraz przynęty. Pokazał nam wszystko odnośnie łowienia ryb. Siedzieliśmy w milczeniu. Woda była w pięknym błękitnym odcieniu, żałowałam, że nie mogłam się w niej ochłodzić. Wtedy wyciągnęliśmy z niej dokładnie dwie ryby, ponieważ byliśmy niesamowicie znudzeni bezczynnym czekaniem i szybko wróciliśmy na brzeg. Atrakcje, których tata próbował nam dostarczyć, przyjęliśmy z wielką dezaprobatą. Chociaż to moje najgorsze wspomnienie z nim związane, bardzo lubiłam wracać do niego pamięcią.
Siedząc w kościelnej ławce, ukradkiem uśmiechnęłam się do siebie. Pożałowałam, że tak szybko się poddaliśmy i nie zdążyliśmy nauczyć się tego cichego, spokojnego oczekiwania, które tata miał wpojone i próbował nam przekazać.
Kapłan zakończył nabożeństwo. Do mikrofonu podeszła mama. Wyciągnęła kartkę i zaczęła czytać.
- Dzisiejszy dzień to dzień smutku dla mnie, dla moich dzieci oraz dla moich najbliższych. Z naszego świata odszedł cudowny człowiek... - łzy zaszkliły jej oczy, na chwilę przerwała - Zawsze miałam w nim oparcie. Jego uśmiech malował mój świat. Znajdował rozwiązania każdego problemu, umiał cieszyć się wszystkimi drobnostkami, które kreowały nasze szczęście... Wspólne szczęście. - pauza -  A teraz gdy go nie ma... - przestałam słuchać.
Nadal nie chciałam przyjąć do wiadomości, że mój ojciec odszedł. Kiedy do moich uszu dochodziły słowa na jego temat, mówione w czasie przeszłym, czułam jak wzbiera się we mnie tęsknota. Miałam ochotę krzyknąć, że się nie zgadzam. Pragnęłam posiąść moc, która mogłaby przywrócić życie mojemu tacie. Nie rozumiałam jaki cel ma jego odejście. Nie widziałam w tym żadnego sensu.
Spostrzegłam, że uczestnicy Mszy są zwróceni ku mnie, jakby na coś czekali. Spojrzałam na ambonę, na której nie było już mojej mamy. Stała przed ołtarzem razem z Adrianem. Gdy nasze oczy się spotkały, dał mi do zrozumienia, że przyszła moja kolej.
Nie przygotowałam sobie żadnej mowy. Nie chciałam brać w tym udziału, ale mama powiedziała, że ojciec zasługuje na pożegnanie przez nas wszystkich. Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym nie wypuściła z ust ani słowa.
Wstałam z ławki i ruszyłam w stronę ołtarza, nie mając pojęcia co za chwilę powiem. Przyklęknęłam, a potem weszłam na podest. Podeszłam do ambony i oparłam o nią swoje ręce. Przysunęłam mikrofon do ust. Milczałam.
Kilkanaście par oczu wpatrywało się w moją twarz. Musiałam się odezwać. Nie mogłam jednak znaleźć odpowiednich słów. Jak można pożegnać osobę, której nie chcieliśmy nigdy stracić?
- Ostatni czas nie był łatwy dla naszej rodziny - zaczęłam w końcu najbardziej nijakim zdaniem, jakiego mogłam użyć. - Kojarzy mi się on jedynie ze szpitalnymi salami, przygnębieniem oraz oczekiwaniem na coś, co się nie wydarzyło i już nie wydarzy. Jednak ja nie chciałabym zniekształcać sobie wspomnień. Zamierzam pamiętać tatę od jego najlepszej strony - jako uśmiechniętego, pełnego optymizmu i wiary człowieka, który oddał mi całą swoją miłość... - uciszyłam się na chwilę, zastanawiając się co mogę dodać - dziękuję, tato - powiedziałam szeptem, gdyż narastająca gula w gardle nie pozwalała mi wydać z siebie normalnego głosu.
Na ostatnie słowo promienie słoneczne przeszyły witraż po mojej lewej stronie, oświetlając prawie całe wnętrze kościoła. Drobna łza kapnęła z któregoś z moich oczu.
Usłyszał nas, pomyślałam. To tata dał o sobie znać.
Opuściliśmy świątynię i w żałobnym kondukcie udaliśmy się na cmentarz, gdzie wszystko było już gotowe. Kapłan wypowiedział ostatnie słowa w stronę ciała mojego ojca. Wspólnie pomodliliśmy się za jego duszę.
Trumna zaczęła powoli znikać z moich oczu. Jej opuszczaniu towarzyszyła najpiękniejsza i jednocześnie najbardziej nostalgiczna melodia grana na trąbce, jaka kiedykolwiek dostała się do moich uszu. Dźwięki docierały do mojego serca przesiąkniętego żalem i wypuszczały z niego kropelki, które wydostawały się spod moich powiek.
Potem zaczęło wiać. Czułam jak podmuch zobojętnia moje wnętrze, w którym już na zawsze pozostanie pustka.
Wrzuciłam do dołu jedną białą lilię, do której na sznurku przyczepiłam wędkarski haczyk.
- Nie pozwól mi nigdy utonąć - wyszeptałam tak cicho, że mogłam usłyszeć to tylko ja.
Stałam tam jeszcze długo po tym, jak zasypano trumnę ziemią, a wszyscy goście i rodzina byli już na stypie, nie mogąc oswoić się z faktem, że czterdziestosześcioletnie życie mojego ojca się skończyło.
Kiedy zaczęło padać miałam ochotę usiąść na ziemi i poczekać aż deszcz oczyści moją twarz brudną od tuszu do rzęs oraz zalepi rany wykłute w wielu miejscach w sercu. Nic takiego jednak się nie stało. W zamian za to przemokłam do suchej nitki.
Ruszyłam w stronę domu, aby się przebrać, lecz uświadomiłam sobie, że wcale nie czułam zimna.
Tak jak wszystkiego innego.
Od tamtego momentu każda sprawa była mi już obojętna. Utrata ojca pozbawiła mnie wszelkich ludzkich emocji.
Ten dzień zapisał się w mojej pamięci bardzo wyraźnie i odbił piętno na mojej duszy, która stała się dla mnie zbyt ciężka.
Próbowałam trafić do domu, ale nie znałam drogi. Szłam donikąd. Przestałam rozróżniać łzy od kropel deszczu spływających mi po twarzy.
Nie pasowałam do tego świata. Najważniejsza część mojej układanki przestała istnieć. Nie byłam w stanie ułożyć już całej grafiki.
,,Umarłaś, Michalino. Ciebie też nie ma już na świecie" - Oświadczał jakiś cichy głos w mojej głowie.
Gdy zrobiło się ciemno, usiadłam na ławce, która ukazała się moim oczom i nie będąc nawet świadoma kiedy to się stało, przytłoczona smutkiem dnia, zasnęłam.
Ciemność.
Niemy krzyk.
Ból.

niedziela, 11 września 2016

Rozdział VI

    Kiedy obudziłam się dzisiejszego ranka, spłynęło na mnie olśnienie. Istniały przecież odpowiednie instytucje, które mogły pomóc takim osobom, jak moja mama. Niedaleko nas znajdowała się grupa wsparcia. Może to nie idealne rozwiązanie problemu, ale od czegoś trzeba zacząć. Domyślałam się, że jeśli pozostawię tę decyzję jej samej, tylko wyprowadzę ją tym z równowagi i z pomysłu nici.
Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do pokoju brata, aby podzielić się z nim swoją wizją. Niestety, nie było go już w domu. Przez chwilę wahałam się czy powinnam robić coś za plecami mamy, tym bardziej, że nie dotyczyło to mnie. Zrozumiałam jednak, że nie może być gorzej. Obecnie role matki i córki obróciły się w naszym domu o sto osiemdziesiąt stopni. Od wypadku to ja martwiłam się o posiłki, sprzątanie, czy pranie. Życie mamy mijało na snuciu refleksji nie wiadomo na jakie tematy.
Nie pamiętam już, kiedy była obecna. Słowa, wypowiadane w jej stronę nigdy nie docierały do jej uszu. Mało jadła. Żywiła się głównie kawą, którą wypijała na kanapie przed włączonym telewizorem. Mimo to nie mam pojęcia, czy zwracała na niego jakąkolwiek uwagę.
Chociaż stan taty nie ładował mnie entuzjazmem, ufałam, że wszystko wróci do normy. Nie istniały złe wydarzenia. Ze wszystkich mogliśmy się wiele nauczyć. Sytuacja, z którą zmagaliśmy się dzień w dzień nie należała do tych pięknych, cudownych momentów, kiedy uśmiech nie znika z naszych ust. Jednak w miarę swoich możliwości starałam się żyć i nie zamykać na otoczenie. Wierzyłam, że będzie dobrze. Cokolwiek miałoby się wydarzyć.
Moja rodzicielka przyjęła zupełnie antagonistyczną postawę. Każdy z członków naszej rodziny musiał radzić sobie z tym problemem na swój sposób, ale choć wszyscy czuliśmy się zagubieni, mama była w najgorszym położeniu. Nie docierały do niej żadne bodźce z zewnątrz. Była tylko ona i jej myśli przepełnione smutkiem. W zeszłym tygodniu wyłączyli nam prąd, gdyż zapomniała zapłacić rachunku. Bałam się, że przez swoje zachowanie mogła stracić pracę. Urlop musiał się kiedyś skończyć. Nawet najbardziej wyrozumiały szef straci w końcu cierpliwość.
Postanowiłam, że jeśli mama sama nie potrafiła o siebie zawalczyć, musiałam przejąć tę rolę. Ubrałam się i nie zważając na to, że powinnam właśnie wychodzić do szkoły, ruszyłam w przeciwnym kierunku. Zamierzałam zapisać mamę do grupy, w której przebywanie być może obudzi ją ze snu przygnębienia.
Udałam się na przystanek autobusowy i zaczekałam na numer 18, w który wsiadłam. Wprawdzie nie było to daleko, od naszego domu mogło być około siedmiu kilometrów, ale idąc pieszo, straciłabym mnóstwo czasu.
Byłam podekscytowana, chociaż właściwie nie wiedziałam nawet, czy potraktują mnie tam poważnie, czy zgodzą się, aby mama do nich dołączyła i najważniejsze, czy ona zdecyduje się tam pójść. Nawet gdyby miał to być tylko jeden raz.
Moje wątpliwości przyćmiewał fakt, że nareszcie zaczęłam coś z tym wszystkim robić. Niesamowicie cieszyłam się z tego, iż wzięłam sprawy w swoje ręce.
Gdy autobus dojechał na przystanek, musiałam jeszcze tylko dotrzeć do jednego skrzyżowania i skręcić tam w ulicę po lewej stronie. Na niej znajdował się cel mojego wyjazdu. Nie było to daleko. Po kilku minutach moim oczom ukazał się znak informujący, że wchodziłam na ulicę Spokojną. Dla pewności wzięłam do ręki telefon i sprawdziłam czy zmierzam w dobre miejsce. Na szczęście, adres w Internecie kierował mnie tam gdzie szłam. Szukałam numeru 29. Uważnie przyglądałam się liczbom na budynkach. 16, 22, 28, 29... znalazłam!
Stałam przed pięknym, jasnożółtym domem. Był dwupiętrowy i potężnych rozmiarów. Dokoła rozlewała się zieleń, niczym rzeka broniąca dostępu do raju. Kamienista ścieżka prowadziła od furtki do drzwi wejściowych, które były tak duże, że bardziej przypominały bramę lub wrota starego kościoła. Syciłam swoje oczy pięknymi barwami, oglądając różnokolorowe kwiaty oraz monumentalne drzewa. Zastanawiałam się jak to możliwe, że jesienią można mieć tak obficie rozkwitnięty ogród. Widocznie były ku temu jakieś sposoby.
Zdumienie jakie wywarł na mnie przed chwilą ujrzany widok na moment zaparł mi dech w piersiach. Prawie zapomniałam co tam robiłam. Kiedy odzyskałam trzeźwość umysłu, postanowiłam zrobić krok na przód. Weszłam na ścieżkę niepewnym krokiem, mając z tyłu głowy jeszcze drobne wątpliwości. Czy dobrze robiłam?
Nie byłam do końca pewna słuszności swojej idei, ale to zawsze jakiś początek. Przekonywałam samą siebie, że lepsze to, niż czekanie na cud. Stanęłam przed drzwiami i wyciągnęłam rękę, aby je otworzyć, kiedy mój telefon odezwał się krótkim sygnałem, oznaczającym, że dostałam wiadomość. Od razu sprawdziłam co to było.
Cztery słowa zmusiły mnie do odwrócenia się na pięcie i ruszenia w przeciwną stronę. ,,Przyjedź do szpitala. Szybko." Coś musiało się stać.
Próbowałam dodzwonić się do Adriana, który wysłał mi wiadomość, ale nie odbierał. Nie miałam pojęcia co się działo. Jakaś część mojej świadomości zmuszała mnie do strachu. Stres zamalował moje myśli ciemnymi barwami. Głowiłam się co to za pilna sprawa. Droga wydawała mi się dłuższa niż zazwyczaj. Miałam wrażenie, że autobus jak na złość jedzie mozolnym tempem, a samochody tworzą korki tylko po to, aby wyprowadzić mnie z równowagi.
Pół godziny później biegłam już szpitalnym korytarzem. Wparowałam do sali tempem sprintera na starcie wyścigu. Kiedy zobaczyłam po co mnie tu ściągnięto, uleciała ze mnie cała energia. Zupełnie jakbym była dmuchaną piłką, z  której ktoś właśnie wypuścił powietrze. Po obu stronach łóżka taty siedzieli pochyleni nad nim mama i mój brat. Trzymali jego ręce i tulili je do siebie. Na wyświetlaczu respiratora widniała długa pozioma linia, a w całym pomieszczeniu w ciszy tonął nieprzerywany dźwięk, będący jasną informacją, której nie chciałam do siebie przyjąć.
Poczułam jak rozpadam się na kawałki. Moje serce zostało oblodzone. Upadłam na kolana i zaczęłam łkać. Cała się trzęsłam. Jakaś moja część właśnie przestała istnieć. Straciłam przyjaciela, ukochaną osobę, autorytet. Straciłam ojca.
Zmarł.
Spóźniłam się na jego odejście.
Nie zdążyłam się z nim pożegnać.

niedziela, 4 września 2016

Rozdział V

    Po ostatniej awanturze nie potrafiłam nawiązać żadnego kontaktu z moją matką. Nie rozmawiałyśmy ze sobą o niczym, chyba, że była taka konieczność. Wówczas odpowiadałyśmy do siebie półsłówkami i któraś z nas zawsze zmieniała pomieszczenie, aby nie przebywać ze sobą zbyt długo.
Mama przestała wychodzić z domu. Odwiedzała męża raz w tygodniu. Zapominała nawet  o Mszy Świętej, w której uczestniczenie było nieodłączną częścią niedzieli odkąd pamiętam. Chodziła wciąż w dresach i za dużych swetrach. Odpoczywała w swoim łóżku lub na kanapie. Nie potrafiłam jej pomóc.
Mój kochany braciszek nadal udawał, że mnie nie zna. Starałam się z nim rozmawiać, ale tyle razy mnie unikał, aż wreszcie dałam sobie spokój. Z jego oczu biła obojętność. Właściwie nie wiedziałam nawet za co tym razem się na mnie obraził. Robił to tak często, że zdążyłam się przyzwyczaić do naszej wzajemnej niechęci. Jednak tym razem byłam na niego wściekła. Teraz potrzebowałam pomocy. Jak miałam sama przekonać mamę, że czas powoli zacząć powracać do życia?
Lekarze twierdzili, że z ojcem było bez zmian, ale ja odnosiłam wrażenie, że jego stan się pogarszał. Leżał taki blady, wychudzony i wyglądał tak słabo, jakby jedno jego dotknięcie mogło rozsypać go na kawałki. Może nie chcieli jeszcze bardziej przytłaczać mojej matki? A może to ja byłam przewrażliwiona? Nie wiedziałam, ale zaczęłam się bać.
Mój strach zaczął być zauważany. W szkole znajomi pytali o co się dzieje. Byłam przygnębiona, ale nie podzieliłam się tym z nikim. Odpowiadałam, że źle się czuję, albo że mało spałam. Nie chciałam nikomu niczego mówić. Obawiałam się też reakcji mamy na wiadomość, że ktoś o wszystkim wie. Być może to głównie przekonało mnie do milczenia.
Nie wiedziałam gdzie szukać wsparcia. Mój tata nie miał żadnego rodzeństwa, jego rodzice dużo chorowali i zmarli dawno temu, nawet nie zdążyłam ich poznać. Mama miała siostrę, z którą była pokłócona, a dziadkowie mieszkali na drugim końcu kraju. Prowadzili działalność charytatywną i zawsze mieli pełne ręce roboty. Dzwonili zazwyczaj na urodziny i święta. Nie chciałam dokładać im problemów. Mamie pewnie też nie przeszło to nawet przez myśl.
Nie miałam też zbyt wielu przyjaciół. Jedynie Antosia, ale co ona mogła? Przecież była w moim wieku i zapewne tylko by ją to przytłoczyło. Od naszego spotkania minął już ponad miesiąc, a w szkole widziałyśmy się tylko kilka razy. Chyba w ogóle nie zauważyła, że coś u mnie nie tak.
Zastanawiałam się co robić i spędzało mi to sen z powiek. Jeśli udawało mi się zasnąć, budziły mnie koszmary. Często śniło mi się, że tata zmarł, a mama nie mogła znieść życia bez niego, więc popełniła samobójstwo, a ja, jako że nie byłam jeszcze pełnoletnia, trafiałam do sierocińca. Mój brat wyjechał i więcej go nie widziałam.
Co mogłam zrobić?
Jak pomóc naszej rodzinie?
Jak pomóc sobie?
W piątek po szkole udałam się prosto do szpitala. Większość drogi przebyłam pieszo. Chciałam orzeźwić swój umysł, a spacer to dobry na to sposób. Przyglądałam się naturze, ale nie widziałam w niej tego, co zazwyczaj. Uschnięte kwiaty nie otulały swoim zapachem, a nagie drzewa zamiast poczucia bezpieczeństwa, oferowały przeraźliwy niepokój. Odnosiłam wrażenie, że próbowały mnie oceniać. Szeptały między sobą, a wiatr przenosił ich słowa tak, by dotarły do wszystkich liści, które leżały już u moich stóp lub bezwładnie opadały. Odcień trawy był mroczny. Zamiast uspokajać, przerażał mnie. Ptaki przelatywały nad moją głową, niczym policyjny patrol. Jakby chciały oskarżyć mnie o coś złego. A przecież ja nic nie zrobiłam.
Ucieszyłam się gdy przekroczyłam próg szpitala. Miałam dość przebywania na świeżym powietrzu. Kierowałam się już w stronę sali 308, gdy natrafiłam na Anię. Serdecznie mnie przywitała i przystanęła na chwilkę.
- Jak tam? Co z twoją mamą? Rzadko ją tu widzę.
- Mama ma teraz... trudny czas - powiedziałam.
- Zapewne jak wy wszyscy. Adrian też nie wyglądał na szczęśliwego - oświadczyła.
Adrian był u taty? Niemożliwe! Przecież nasza rodzina nic dla niego nie znaczyła. Był ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tutaj spotkać. Może pielęgniarka coś pomyliła? Bywało tu wielu ludzi.
- Mój brat był u ojca? - zapytałam zdziwiona.
- Właśnie przy nim siedzi - odpowiedziała.
Ta wiadomość obudziła mnie ze snu melancholii i smutku. Skoro tutaj był, może istniała szansa, aby skłonić go do pomocy? Podziękowałam Ani, pożegnałam się i już mnie nie było. Stałam przed drzwiami i zastanawiałam się czy nacisnąć klamkę. Bardzo chciałam porozmawiać z bratem, ale jednocześnie byłam pewna obaw. Jeśli zaraz wyjdzie i stracę dopiero zyskaną nadzieję? Musiałam tam wejść. Każdej podejmowanej decyzji towarzyszy ryzyko, ale nie dam mu się sparaliżować.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam Adriana siedzącego tyłem do mnie i wpatrującego się w przestrzeń za oknem. Byłam pewna, że pogrążył się w refleksjach. Cicho zamknęłam drzwi i powoli do niego podeszłam. Nie wiedziałam od czego zacząć, co powiedzieć, jak przekonać go, żeby ze mną porozmawiał. Stałam nieruchomo przez jakiś czas, aż w końcu przyoblekłam się w odwagę.
- Strasznie wygląda, co? Lekarze twierdzą, że nic się nie zmienia, ale ja czuję, że nie jest dobrze. Wciąż się zastanawiam jak to możliwe, że nasi rodzice wzięli udział w tym samym wypadku, a tak różnie się to dla nich skończyło. A na dodatek z mamą nie ma kontaktu. Ty nie pomagasz. A ja w... - gwałtownie zerwał się z krzesła i podszedł do mnie.
- Myślisz, że ja się nie przejmuję? - ryknął - To też mój ojciec i moja matka. Myślisz, że cieszy mnie ta cała sytuacja?
- Ale ja.. - zaczęłam.
- Co ty? Ty leżysz w śpiączce? Ty masz depresję? Z ciebie śmieją się na uczelni, bo wciąż zasypiasz i wyglądasz jak cień? Ty zawalasz semestr od samego początku? Co? No powiedz!
- Ja nie miałam pojęcia, że.. - głos mi się łamał. Przestałam mówić.
Czułam jak po moich policzkach toczą się łzy. Nie mogłam zatrzymać tego potoku. Oczy Adriana wyglądały jak pięciozłotówki. Nie wiedział jak zareagować na moje zachowanie. Podszedł i mnie objął. Teraz to ja byłam zaskoczona. Odwzajemniłam uścisk. Wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową, a on zaczął głaskać mnie po włosach i szeptać, że wszystko będzie dobrze. Znowu usłyszałam te słowa. W tym momencie wydały mi się prawdziwsze niż kiedykolwiek.
- Jestem z tobą, słyszysz? Nie zostawię cię. Damy radę - uspokajał mnie.
Nareszcie poczułam się bezpiecznie. Pierwszy raz zobaczyłam, że mój brat zachowywał się jak dorosły, chociaż był nim już od kilku lat. W końcu miałam w kimś oparcie. Ucieszyłam się, że nie byłam jedynaczką.
- Dlaczego przez cały czas mnie ignorowałeś? - spytałam.
- Nie mogłem o tym słuchać, nie chciałem niczego wiedzieć, chciałem, żeby mnie to nie dotyczyło.
- Ale dotyczy.
- Wiem. Już jestem.
Jestem.
Mój brat miał już 22 lata. Znałam go przez szesnaście lat mojego życia. Istniał na świecie, należał do rodziny. Gdy ktoś pytał o rodzeństwo, odpowiadałam, że mam brata. Tak mi się wydawało. Tak myślałam. Ale tak naprawdę wkroczył on w moją egzystencję dopiero teraz. W chwili, w której powiedział, że jest.
Już jestem.
Nareszcie miałam brata.
Nareszcie przestałam być sama.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Rozdział IV

     Cztery dni później mama została wypisana ze szpitala. Pojechałam po nią autobusem i wróciłyśmy do domu razem. Ostatnio wyglądała i zachowywała się jak cień. Martwiłam się o nią. Nie dało się z nią rozmawiać o niczym, co nie było związane z tatą. Rozumiałam ją, też było dla mnie nadrzędne, aby zrobić coś, co mogłoby pomóc przywrócić mu zdrowie. Tylko, że mama ograniczyła całe swoje życie wyłącznie do tej jednej sprawy. Było mi nawet ciężko przebłagać ją, że powinna wrócić do domu. Pomogła mi w tym Ania - ta młoda pielęgniarka, która zaprowadziła mnie wtedy pod drzwi nr 308. Swoją drogą, bardzo miła z niej kobieta. Mama wciąż powtarzała, że musi zostać na wypadek, gdyby ojciec się obudził.
Problem w tym, że nie wiadomo kiedy to będzie.
Odkąd Adrian przeczytał w Internecie o wypadku, widziałam się z nim tylko raz, kiedy mijaliśmy się w korytarzu, gdy wróciłam ze szkoły. Nie odzywał się do mnie. Mieszkaliśmy razem, a odnosiłam wrażenie, że nie należę do grona osób, które zna.
Byłam ze wszystkim sama.
Próbowałam robić to, co zwykle. Wstawałam rano, szykowałam sobie śniadanie, wychodziłam do szkoły. Po lekcjach wracałam do domu, jadłam coś i starałam się odrobić zadania domowe. Czasami wychodziłam na krótkie spacery do sklepu i z powrotem, kiedy czegoś zabrakło. Dla świata zewnętrznego byłam prawie sobą. Dopiero wieczorami dopadała mnie bezsilność. Pytałam mamy czy mogę coś dla niej zrobić, a ona zawsze odpowiadała, że nie.
Codziennie jeździła do szpitala. Spędzała tam długie godziny, poczym wracała i była nieobecna do tego stopnia, że zwykle nie wiedziałam, że jest już z powrotem. Wchodziłam po coś do salonu i spotykałam ją siedzącą w fotelu taty lub stojącą przy oknie ze wzrokiem utkwionym w nicość.
Stan taty się nie polepszał. Odwiedzałam go co kilka dni. Pewnie robiłabym to częściej, ale kiedy obserwowałam zachowanie mamy, traciłam chęci do życia. Siedziała przy nim, łapała go za rękę i wpatrywała się w jego zastygniętą twarz z takim żalem i bezradnością, jakby już go nie było.
- Kochanie, wróć, obudź się - szeptała czasem - bez ciebie to... - kończyła w swoich myślach, albo mówiła tak cicho, że zagłuszał ją respirator. Nie potrafiłam jej pomóc. Nie chciała rozmawiać, gdy ją przytulałam, szybko się odsuwała, kiedy próbowałam podnieść ją na duchu, odkrywałam, że wszystkie słowa są małe i kruche. Przecież żadne z nich nie przywróci jej męża.
Tata wiedziałby co robić. On jeden zawsze znajdował słowa, które ktoś chciał usłyszeć. A teraz zostawił mnie z tym wszystkim.
Jakaś część mnie była na niego wściekła, chociaż doskonale wiedziałam, że tego nie planował. Tęskniłam za nim. Za głosem, który każdego dnia około godziny 17 rozlegał się w domu. Za żartami, które słyszeliśmy przy obiadokolacjach. Za tym, jak obejmował mnie czule i sklejał moje rozbite kawałki w dni melancholii, po kłótniach z rówieśnikami. Za jego stanowczością, kiedy próbował wybić mi z głowy któryś z nieodpowiednich pomysłów. Za bajkami jakie opowiadał mi w dzieciństwie, gdy nie mogłam spać lub się czegoś bałam.
Tęskniłam za całą jego osobą. Za wszystkimi jego cechami i wadami. Za jego byciem w moim życiu.
Zwykle zajmowało to większość moich myśli. Rzadko zdarzało się, że wiedziałam co dzieje się na lekcjach, co dzieje wokół mnie. Nie słyszałam pytań i nie udzielałam na nie odpowiedzi. Kiedy po kilku dniach wychowawczyni zaprosiła mnie na rozmowę, jakoś udało mi się jej wmówić, że wszystko jest w porządku i nie musi się niczym martwić.
Dzisiaj, gdy wracałam do domu złapała mnie Antosia - moja najbliższa znajoma. Zdarzało mi się czasami o niej myśleć, jako o przyjaciółce. Znałyśmy się od przedszkola. Przez całą podstawówkę i gimnazjum nasz kontakt był naprawdę częsty. Właściwie nie miałam nikogo takiego poza nią. Teraz nasze drogi nieco się rozeszły. Chodziłyśmy nadal do tej samej szkoły, ale byłyśmy w różnych klasach, a przy dość dużej liczbie uczniów, czasami w ogóle się nie widywałyśmy. Dawno już z nią nie rozmawiałam.
- Hej Michalina! Kopę lat! - przywitała się z uśmiechem od ucha do ucha. Sypnęła we mnie ziarnem swojej pozytywnej energii.
- Cześć, miło Cię widzieć - odrzekłam, próbując ukryć to, co w sobie nosiłam. Nie chciałam przytłaczać jej swoimi problemami.
- Co u ciebie? Opowiadaj!
- Może zaproszę cię na herbatę? - zaproponowałam. Przyjęła to z aprobatą.
Po raz pierwszy od dawna nie wracałam do domu sama. Droga minęła mi dużo szybciej, niż zazwyczaj. Cieszyłam się ze spotkania z Antosią. Przy niej nikt nie był smutny. Emanowała ona ogromem energii. Nie wiem, czy zdarzało się jej zmęczyć. Potrafiła każdego rozśmieszyć i chociaż czasami powiedziała coś w nieodpowiednim momencie, nadal ją uwielbiałam. Dobrze było uwolnić myśli od ostatnich wydarzeń, choć przez chwilę zapomnieć o tym co leżało mi na sercu.
W domu nikogo nie było. Zaparzyłam w kuchni herbatę i zważając na bałagan, jaki panował w salonie, zaprosiłam koleżankę do swojego pokoju, w którym sprzątałam codziennie gdy w mojej głowie roiło się od głuchych pytań i obaw, których nie miałam odwagi do siebie przyjąć. Robienie porządków potrafi odprężyć. Kiedy skupiamy się na tym, nasz mózg trochę mniej przypomina o problemach. Poza tym myślę, że to powierzchowne porządkowanie rzeczy wokół nas jest krokiem w stronę uporządkowania wszystkiego w sercu.
Sączyłyśmy z kubków herbatę, rozmawiając o sprawach dookoła. O tym kto z kim się teraz przyjaźni, czy stare pary się już rozstały, że piękny wrzesień tego roku, a wakacje szybko przeleciały i nowa szkoła już nie taka wspaniała jak poprzednia. Że niedawno Antosi ściągnięto aparat ortodontyczny i jest szczęśliwa, bo ma prostsze zęby, niż kiedykolwiek, że nareszcie zaczęła się dogadywać ze swoją siostrą, a no i kot jej zdechł, ale tak bardzo się tym nie przejęła, bo właściwie nigdy go nie lubiła, tylko jej mama bardzo chciała mieć zwierzątko.
Herbata się skończyła, więc przyniosłam sok pomarańczowy. W międzyczasie spojrzałam na zegarek. Była już 18. Nie wiedziałam kiedy wskazówki zdążyły się już tak przesunąć. Mojej pamięci umknęło kiedy ostatnio miałam w sobie tyle spokoju, co dzisiejszego popołudnia. Niesamowite, że przebywanie z drugą osobą aż tak mi pomogło. Chociaż bardzo lubiłam Tosię, nie ufałam jej na tyle, żeby podzielić z nią swój smutek. Myślała, że nic się nie zmieniło. Cieszyłam się z tego. Dobrze móc pomówić z kimś, kto nie patrzy na świat przez czarne okulary.
Około 20 odprowadziłam ją do drzwi. Samochód jej taty już parkował na naszym podjeździe.
- Do następnego, Michalino! - powiedziała na odchodne.
- Dzięki za miło spędzony czas - uśmiechnęłam się do niej.
- Pa! - krzyknęła schodząc ze schodów.
- Pa - odpowiedziałam.
W momencie, gdy Tośka otworzyła drzwi auta, zauważyłam moją mamę, która szła w stronę domu. Wracała ze szpitala. Kiedy spojrzała w stronę odjeżdżającego samochodu, przyspieszyła kroku, jakby coś właśnie wytrąciło ją z równowagi. Energicznym krokiem pokonała schody, przeszła obok mnie i otworzyła drzwi wejściowe, wchodząc do domu. Popędziłam za nią. Przestraszyłam się o co może chodzić.
- Czyś ty zwariowała? - rzuciła w moją stronę.
- Ja? Dlaczego? - spytałam, nie rozumiejąc co się dzieje.
- Ojciec leży w szpitalu, nie wiadomo, czy się obudzi, a ty sobie spraszasz do domu koleżanki, jak gdyby nigdy nic? - była oburzona.
- Mamo! Jak możesz? - krzyknęłam - Przecież wiesz, że też to przeżywam.
- Jakoś nie widać - powiedziała obrażona.
- Według ciebie powinnam zamknąć sie w czterech ścianach, ponieważ w naszej rodzinie zdarzył się wypadek? Mam zamknąć się na świat, bo tata leży w śpiączce?
- Wygląda na to, że w ogóle nie interesuje cię nasza rodzina. To, że będziesz się dobrze bawić, na pewno nie pomoże tacie wyzdrowieć.
- Tak samo jak użalanie się nad tym co się stało - wycedziłam.
Nie odpowiedziała. Zamknęła się w swojej sypialni i już z niej nie wyszła. Zastanawiałam się co o tym myśleć. Jak moja mama mogła oskarżyć mnie o to, że nie interesuję się rodziną? Nie poznawałam jej. Każdego dnia próbowałam zrobić coś, by nam pomóc, by jakoś ukoloryzować naszą szarą rzeczywistość. Wspierałam mamę, odwiedzałam ojca. Codziennie martwiłam się o to co z nami będzie, a w zamian rodzicielka sprawiła mi awanturę, ponieważ spędziłam miło popołudnie. Pierwsze popołudnie od dnia wypadku, w którym mogłam odciąć sie od trosk.
Czasami na nasze starania zamiast zasłużonego docenienia spływa pogarda. Ale czy fakt, iż nie zawsze nas docenią jest równoznaczny z tym, że nie zrobiliśmy wszystkiego co w naszej mocy?
A może wcale nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam? Może to nadal za mało? Miałam mętlik w głowie. Co, jeśli racja była po stronie mamy?
Położyłam się do łóżka i poczułam jak wzbierają się we mnie wyrzuty sumienia z tego powodu, że pozwoliłam sobie dzisiaj na chwilę wytchnienia.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Rozdział III

    Wybierając się do szpitala nie miałam trzeźwego umysłu i nie zastanawiałam się co ze sobą zabiorę. Nie zapomniałam jednak o najważniejszym. Miałam przy sobie portfel i telefon. Mogłam więc dostać się z powrotem do domu.
Umówiłam się z mamą, że pojadę trochę odpocząć. Ona musiała zostać, gdyż przeprowadzali jej jeszcze pewne badania. Okazało się, że miała lekkie wstrząśnienie mózgu, zwichnięty nadgarstek i kilka zadrapań. Wyszła z wypadku naprawdę szczęśliwie.
Niestety, nie mogłam powiedzieć tego samego o tacie. Nie mogę uwierzyć, że to się wydarzyło. Cały czas nie mieści się to w moim umyśle. Zwykle jeździł on nazbyt bezpiecznie. Tylko w skrajnych przypadkach zdarzało mu się przekraczać prędkość, ale czasami, gdy nie mógł już znieść jazdy kierowcy przed sobą, przyspieszał i wymijał innych użytkowników ruchu.
Zrobił to też wtedy. Pech chciał, że sam zaprowadził się pod koła pojazdu z naprzeciwka.
Siedziałam w autobusie i mijałam kolejne miejsca. Był środek nocy, jednak wraz ze mną jechało jeszcze wielu pasażerów. Za oknem ciemność rozjaśniały tylko przydrożne latarnie. W większości budynków światła były już pogaszone. Mijaliśmy się tylko z kilkoma samochodami. Miasto zasnęło. Zupełnie jakby nadejście mroku oznaczało, że trzeba położyć się do łóżka.
Sama też o tym marzyłam, chociaż wątpiłam, że uda mi się zasnąć. Ilość emocji, jakie na mnie spłynęły nadal nie pozwalała mi zebrać myśli. Czułam w sobie pustkę i nie wiedziałam czym ją wypełnić.
Nareszcie stanęłam u progu domu. Wyciągnęłam klucze i wsunęłam odpowiedni do zamka. O dziwo drzwi były otwarte. Przez chwilę wahałam się czy powinnam wchodzić do środka. Zdecydowałam jednak nacisnąć klamkę i to zrobić. Jednak na wszelki wypadek zostawiłam drzwi niedomknięte. Powoli przechadzałam się po domu, mając oczy i uszy szeroko otwarte. Wszystkie pomieszczenia na parterze wyglądały zwyczajnie. Skierowałam się ku schodom i gdy byłam na samej górze zrozumiałam kto był temu winien.
W pokoju Adriana paliło się światło. Widocznie wrócił już ze swych nocnych wojaży. Była trzecia nad ranem, więc właściwie, jak na niego, to dość wcześnie. Gdy znalazłam się w jego pokoju, zobaczyłam go śpiącego na podłodze, pół metra od łóżka. Próbowałam go oprzytomnić, aby zmienił miejsce wypoczynku, gdy ten wziął głęboki oddech i przewracając się na drugi bok, zionął we mnie oparami alkoholu. Dałam sobie spokój. Zgasiłam światło i zazdrościłam mu tego, że może spać, nie będąc niczego świadomym.
Zeszłam na dół i zamknęłam drzwi wejściowe na klucz. Zmęczenie przesiąkało wszystkie moje narządy. Mimo to, czułam, że nie mam szans na sen. Postanowiłam wziąć prysznic. To zawsze pomaga. Odkręciłam wodę i wsunęłam się pod jej orzeźwiający strumień. Po prostu stałam. Nie mogłam się ruszać. Nie wiedziałam co chcę zrobić. Właściwie, zapomniałam co robi się pod prysznicem. W mojej głowie panował ogromny chaos. Z jednej strony dziękowałam Bogu za cudowne ocalenie mojej mamy, z drugiej jednak bałam się o ojca. Strach ten przenikał mnie całą.
Nie miałam żadnej pewności, że jeszcze kiedykolwiek z nim porozmawiam, że będę mogła się z nim z czegoś śmiać, oglądać filmy, jeździć rowerem. Nie wiedziałam, czy nadarzy się jeszcze okazja odmówić mu odebrania mnie z biblioteki lub zaparzyć kawę w niedzielne popołudnie. Czy będę mogła podać mu gazetę lub zapytać jak minął dzień. Czy usiądziemy razem do stołu...
Czy się obudzi.
Jak to możliwe, że dwoje ludzi, biorących udział w tym samym wypadku, ma tak różne obrażenia?
Pozwalałam wodzie spływać po mojej skórze i żałowałam, że nie da się tak łatwo oczyścić duszy. Gdy nasze ciało się zabrudzi, po prostu używamy mydła. Nawet, jeśli coś jest naprawdę ciężkie do usunięcia, da się to umyć. Co zrobić z duszą ubłoconą problemami i pytaniami, po których zadaniu słychać tylko ciszę?
Założyłam piżamę i położyłam się do łóżka, które ustawione było naprzeciwko okna. Wpatrywałam się w miliony białych punkcików na niebie i szukałam w nich odpowiedzi. W oglądaniu gwiazd najbardziej fascynujące jest to, że im dłużej na nie patrzymy, tym więcej nasze oczy ich rejestrują. Pamiętam, jak będąc małą dziewczynką usłyszałam, że nie da się ich policzyć. Pomyślałam, że wobec tego chcę być pierwszą, która to zrobi. Naprawdę wierzyłam, że to możliwe.
Dla dzieci wszystko jest takie proste. Ciekawe jakie widziałabym perspektywy, gdybym miała jeszcze w sobie tyle ufności w piękne zakończenia, których wiele poznałam w bajkach opowiadanych mi przed snem.
Gdy zegar wybił godzinę 6:30, przestałam już zmuszać się do zaśnięcia. Zmrużyłam oczy jedynie na pół godziny, gdyż obudził mnie koszmar. Byłam reporterką znanej gazety. Wysłano mnie w miejsce wypadku minionej nocy, aby zebrać potrzebny materiał i zrobić z niego artykuł. Gdy się tam znalazłam, zobaczyłam trzy sylwetki, przykryte foliami. Zachowywałam się zupełnie naturalnie, jakbym spotykała takie widoki od zawsze. Wiedziałam, że to moi rodzice, ale niczym się nie przejęłam. Byłam opanowana i bezuczuciowa. Strażacy powiedzieli mi, że za moment przyjadą tutaj odpowiednie służby, które zabiorą trupy. Nazwałam tekst słowami: ,,śmiertelne zderzenie". Krótko opisałam co się wydarzyło, podałam czas oraz nazwę ulicy i zakończyłam zdaniem ,,wszyscy zmarli na miejscu". Potem się obudziłam.
Zeszłam do kuchni i zaparzyłam sobie kawy. Było jeszcze za wcześnie, żeby pojechać do szpitala, więc uruchomiłam komputer, nie mając nic lepszego do zrobienia. Wyświetliłam stronę główną, na której roiło się od nowinek. Moim oczom ukazały się słowa ,,śmiertelne zderzenie".
O nie. Tylko nie to. Przecież moi rodzice żyją. To nie był sen. Widziałam się z mamą.
Czym prędzej kliknęłam nagłówek, żeby dowiedzieć się więcej. Na szczęście wszystkie informacje się zgadzały. Jednak dotarła do mnie jeszcze jedna wiadomość.
Kierowca tira nie żyje.
Mój ojciec zabił człowieka.
Z moich oczu zaczęły toczyć się łzy, jedna za drugą. Siedziałam nieruchomo. Gdyby ktoś mnie teraz obserwował, pomyślałby, że jestem zupełnie obojętna na wszystkie zewnętrzne czynniki. Wewnątrz gromadził się smutek, sfrustrowanie i żałość, połączone z paniką, bo byłam pewna, że jeśli mój tata się obudzi, nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie chciałam, żeby musiał z tym żyć, ale pragnęłam mieć go na co dzień. Chciałam, żeby było tak jak zawsze. Marzyłam, aby cofnąć czas.
Tymczasem nie mogłam zrobić nic.
- Ryczysz? - usłyszałam za plecami. Wiedziałam, że to Adrian. Spojrzałam na niego, po czym spuściłam głowę w dół. Nie potrafiłam mówić.
- Co się stało? - spytał. Przez moment wydawało mi się, że nawet trochę go to interesuje. Cóż za nowość.
Odwróciłam monitor w jego stronę. Zbliżył się i zaczął czytać, a gdy skończył, po prostu wyszedł. Nie zapytał o nic, nie wypowiedział ani słowa, nie płakał. Zupełnie, jakby nic się nie wydarzyło. Taki właśnie był mój brat. Nigdy nic go nie dotyczyło.
Zostałam sama. Wstałam i odeszłam od biurka. Nie miałam pojęcia co dalej. Ułożyłam się w łóżku i utkwiłam wzrok w naszym rodzinnym zdjęciu, które stało na komodzie. Nie mogłam jeść. Nie mogłam spać. Nie mogłam płakać. Nie mogłam mówić. Nie mogłam nawet się poruszać. Czułam jak ulatują ze mnie chęci do życia. Nie przyglądałam się już zdjęciu, chociaż na nie patrzyłam. Obojętność ogarnęła mój wzrok.
Miałam wrażenie, że zakrada się również do mojego serca, w którym właśnie coś umarło.
I nie chciało zmartwychwstać.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział II

    Niecałe pół godziny później radiowóz pędził krajową 15 w stronę szpitala. Siedziałam na tylnim siedzeniu za pasażerem i wyglądałam przez okno, chociaż i tak nie rejestrowałam obrazów, które się za nim znajdowały. W mojej głowie panował chaos. Nie mogłam zrozumieć po co i dlaczego musiałam tego doświadczyć. Tylko te dwa pytania słyszałam w swoich myślach. Trwałam w bezruchu. Moje oczy były zaszklone, ale po żadnym z policzków nie spłynęła ani jedna łza.
Istnieje taki rodzaj smutku, którego nie da się opłakać. W pewnych sytuacjach czegokolwiek by się nie zrobiło, to i tak będzie zbyt mało. Czasami po prostu nie potrafimy przyjąć pewnych faktów do wiadomości. Chcemy usłyszeć, że cała historia była tylko kiepskim żartem, a rzeczywistość nie uległa zmianie. Bronimy się wszystkimi kończynami przed prawdą. Uciekamy przed nią. Nie wiemy co robić.
Więc nie robimy nic.
W moich uszach cały czas odbijają się echem słowa policjantów: ,,pani rodzice mieli wypadek, jest nam bardzo przykro".
Tak, jasne, przykro. Muszą w ten sposób przekazywać smutne wieści. Co innego mają powiedzieć? Przecież nie oświadczą, że przyszli tutaj tylko dlatego, że za to im płacą. Jedyne czego się od nich dowiedziałam, to informacja, że rodzice zostali przewiezieni do szpitala.
Żywi.
Dzięki Bogu.
Nie wiadomo jednak, czy stan ich zdrowia gwałtownie się nie pogorszył. Po czołowym zderzeniu z tirem może zdarzyć się nawet najgorsze... O czym w ogóle nie chcę myśleć.
Weszłam do szpitala i skierowałam się do rejestracji. Podałam swoje nazwisko i zapytałam o rodziców.
- Proszę czekać - usłyszałam.
Oczywiście. Mogłam się tego spodziewać. Czekać, czekać, czekać. W pewnych momentach życia taka cecha jak cierpliwość w ogóle nie istnieje. Nie można skupić się na niczym innym, niż obiekt oczekiwania. Sekundy zdają się być minutami, a minuty godzinami. Czas stoi w miejscu, a wskazówki zegara wcale się nie przesuwają. Nie da się zrobić nic, aby to przyspieszyć.
Zastanawiałam się gdzie w tym wszystkim jest mój kochany braciszek. Miał wyjść tylko na pływalnię, ale znając go, po basenie poszedł na jakąś imprezę razem ze swoimi kolegami. Teraz kiedy powinien tutaj ze mną być, on gdzieś się bawi. Wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer.
-Po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość... - wspaniale!
-Adrian, rodzice mieli wypadek, jak najszybciej przyjedź do szpitala. Cześć - rozłączyłam się.
Teraz, kiedy moja rozpacz spowodowana mamą i tatą połączyła się ze złością na brata, czułam się okropnie. Miałam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Właściwie, co lepszego mogłam zrobić? Siedziałam i czekałam, a w mojej głowie tworzyły się czarne scenariusze. Nie wiedziałam jak doszło do wypadku, kto był jemu winien, czy drugi poszkodowany przeżył... Ale najważniejsze, nie wiedziałam w jakim stanie są moi rodzice.
A jeśli już ich więcej nie zobaczę..?
Kiedy dotarła do mnie ta myśl, emocje ogarnęły moje ciało. Nie mogłam już dłużej udawać, że sobie radzę. Spod moich powiek powoli toczyły się łzy, jedna za drugą. Spływały po brodzie i kapały w dół, poddając się grawitacji. Schowałam twarz w dłoniach i uświadomiłam sobie, że się trzęsę. Nie potrafiłam sama się uspokoić. Nagle poczułam, że ktoś siada obok i mnie obejmuje. Podniosłam wzrok.
-Proszę, pomyślałam, że może chciałabyś napić się wody - powiedziała młoda pielęgniarka, wpatrując się we mnie zmartwionym wzrokiem.
-Bardzo dziękuję - odpowiedziałam słabym głosem. Spróbowałam się do niej uśmiechnąć, przecierając policzki mokre od łez.
-Na kogo czekasz? - spytała z troską w głosie. Nie była dużo starsza ode mnie. Mogła mieć niewiele ponad 20 lat. Zaskoczył mnie fakt, że potrafiła mówić takim bezpiecznym, matczynym głosem, który dodawał mi otuchy.
-Moi rodzice mieli wypadek. Czekam, aż będę mogła się z nimi zobaczyć. Siedzę tu już chyba z pół godziny i nadal nic nie wiem... - znowu się rozkleiłam. Nieznajoma przytuliła mnie do siebie.
-Cii, wszystko będzie dobrze - wyszeptała - spróbuję się czegoś dowiedzieć, a ty tutaj zostań i się uspokój, dobrze? Chyba nie chcesz, żeby oglądali cię w takim stanie, prawda? - uśmiechnęła się i wstała.
-Dziękuję - powiedziałam za nią.
W chwilach, w których rozpacz ogarnia wszystkie nasze myśli i emocje, każdy rodzaj nadziei jest na miarę złota. Gdzieś wewnątrz mnie tliła się iskra wiary w słowa ,,wszystko będzie dobrze", które słyszałam z ust mojej mamy, kiedy przychodziłam zapłakana z rozbitym kolanem, które wypowiadał w moją stronę tata, czekający aż wrócę przygnębiona do domu po kolejnych miłosnych zawirowaniach oraz te którymi otuliła mnie ta młoda pielęgniarka. Kiedy się nimi posłużyła, uwierzyłam w nie trochę mocniej, chociaż okoliczności nie zmieniły się w żaden sposób.
Zobaczyłam jak wchodzi na długi korytarz, na którym siedziałam. Zauważyłam, że jest bardzo szczupła, a biel w którą była ubrana dodaje jej uroku. Długie, blond włosy opadały jej na plecy lekko się falując. Przypominała modelki z wybiegów, jakie widziałam kiedyś w telewizji. Zbliżała się w moją stronę.
-Jeśli chcesz, mogę cię do nich zaprowadzić. - uśmiechnęła się w moją stronę. Mówiła pewnym głosem, tak jak robią to lekarze, ale nie oszczędzała w nim również życzliwości.
-Nie wiem jak będę mogła się za to odwdzięczyć! - ucieszyłam się tak bardzo, że musiałam ją przytulić, co przyjęła z entuzjazmem.
Udałyśmy się na spotkanie z rodzicami. Bałam się tego w jakim stanie ich zastanę, ale wiadomość, że ich zobaczę przyćmiewała cały mój strach. Ostatnie minuty były najdłuższymi w moim życiu. Wędrówka przez szpital nie należała do łatwych. Początkowo starałam się zapamiętać skąd przyszłyśmy, ale informacji było zbyt wiele. Korytarze były długie i kręte, a ja czułam się tam jak w labiryncie.
Mijałyśmy kolejne sale, gdzie leżeli zmęczeni, przygnębieni ludzie, niektórzy śpiący. Wszyscy mieli na sobie piżamy. Do niektórych zawitali odwiedzający. Większość z nich była jednak pozbawiona towarzystwa, a co za tym idzie jakichkolwiek kolorów poza bielą. Odnosiłam wrażenie, że zamknięci w szpitalnych salach, zamykani byli również na pozytywne barwy życia nadające sens długim dniom spędzonym w tym miejscu. To smutne, że są tacy, do których nawet nie ma kto przyjść. Jeśli nie ma się dla kogo wyzdrowieć, nawet traci się na to nadzieję. Bez niej wszystko jest stracone.
-To tutaj, poproszę twoją mamę - stanęłyśmy przed salą o numerze 308. Pielęgniarka zapukała do drzwi, po czym lekko je uchyliła i wsunęła się do środka. Po chwili ktoś nacisnął klamkę. Nie wiedziałam kiedy to się stało, a już mama tuliła mnie w swoich ramionach. Czy istnieje bezpieczniejsze miejsce na świecie?
-Co się stało? Tak się martwiłam - powiedziałam, patrząc w oczy rodzicielki. Bałam się o nią. Na czaszce miała bandaż, niewielki plaster w okolicach skroni i pod lewym okiem oraz jej prawy nadgarstek owinięty był białym, elastycznym materiałem. Mimo to trzymała się na nogach i wyglądała prawie tak samo jak zwykle. Nie martwiłam się już tak bardzo stanem jej zdrowia. Bardziej wystraszyło mnie to, co zdradzał jej wzrok.  Dostrzegłam w nim coś niepokojącego. W mojej głowie mieszały się myśli począwszy od radości ze spotkania z mamą do lęku przed wiadomością, którą zaraz mi przekaże.
Powtarzałam sobie jedno zdanie.
Wszystko będzie dobrze.
-Wracaliśmy do domu, tata prowadził... - mówiła powoli, co tylko przeciągało chwilę napięcia, z jakim jej słuchałam - było ciemno i tata lekko zjechał ze swojego pasa... jechał tamtędy tir..- jej oczy się zaszkliły, a głos załamał.
-Co z nim, mamo? - spytałam przerażona.
-Jest w śpiączce. Nie wiadomo, czy się obudzi. - rzeka łez popłynęła z czterech źródeł jakimi były nasze oczy. Przytuliłyśmy się do siebie, próbując udzielić sobie wsparcia.
Chciałam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Właściwie, to sama przestałam w nie wtedy wierzyć.