Wpatrywałam
się w przelatujące nad moją głową chmury. Zdumiewało mnie ich piękno,
różnorodność oraz spokój. Obłoki, w przeciwieństwie do ludzi, nigdzie się nie
spieszyły. Powoli zmieniały swoje położenie na niebie. Mimo tego, że było ich
wiele, słońce przebijało się między nimi. Promienie zdawały się dotykać moich
wyciągniętych ku górze rąk. Cudownie było przepuszczać je przez palce.
Zamknęłam
oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w odgłosy lasu. Miałam wrażenie, że drzewa
prowadzą ze sobą rozmowę, kiedy wiatr poruszał ich liśćmi, jakby w rytm
wypowiadanych przez usta słów. Konwersacja ta była jednak znacznie piękniejsza,
niż można by sobie wyobrazić. W pewnym momencie ptaki zaczęły im wtórować.
Zaczął się prawdziwy koncert. Śpiew skowronka na tle powiewu wiatru i
szeleszczących liści brzmiał niesamowicie. Dołączył do nich również dzięcioł,
monotonnie uderzając dziobem w pień drzewa, niczym w bęben, trzymał równe
tempo.
Nagle wszystko ucichło. Otworzyłam oczy, usiadłam i
rozejrzałam się wokół. Nikogo nie widziałam. Po chwili między drzewami
zauważyłam postać. Na pierwszy rzut oka był to mężczyzna. Nie potrafiłam go
rozpoznać, nie widziałam jego twarzy, ale jednocześnie czułam się bezpiecznie.
- Musisz wrócić do żywych, Michalino - ten głos
rozpoznałabym zawsze - to ja umarłem, a nie ty - powiedział do mnie tata.
Wtedy się ocknęłam. Jechałam samochodem. Nie
pamiętałam skąd się tutaj wzięłam. Poczułam, że moja głowa była cięższa, niż
zwykle i okropnie bolała. Dotknęłam czoła i poczułam na skórze bandaż. Jakieś
obrazy pojawiały mi się przed oczyma, ale były zamglone i niczego z nich nie
rozumiałam.
- Wyspana? - dopiero w tym momencie zauważyłam kto
siedział za kierownicą.
- Co się stało? - zapytałam.
- Uciekłaś z cmentarza, Ania chciała cię złapać...
- ...ale gdy dobiegłam na przystanek, autobus, w
który wsiadłaś, właśnie odjeżdżał.
- Na szczęście, zapamiętała numer i wróciła do
mnie.
- Nie było cię w domu do późnego wieczora i Adrian
zaczął się martwić.
- Sprawdziliśmy dokąd jechał tamten autobus...
- ... i pojechaliśmy cię szukać.
- Daleko dojechałaś, bo zajęło nam to aż dwie godziny,
zanim...
- Wcale nie! Góra półtorej godziny.
- Dwie, była dokładnie 22:34, kiedy wyjeżdżaliśmy z
domu, a gdy ją znaleźliśmy dochodziło do...
- Och, nieważne! Co się stało z moją głową? -
przerwałam im tę niepotrzebną wymianę zdań. Zdumiało mnie to, jak dobrze
potrafili ze sobą współpracować, nawet w tak błahej czynności jak opowiadanie
mi minionych wydarzeń.
- Spałaś na ławce. Gdy próbowaliśmy cię obudzić,
przestraszyłaś się i spadłaś z niej na betonowy chodnik - wytłumaczyła mi Ania.
- A ta zdolna pielęgniarka zrobiła ci opatrunek -
mój brat spojrzał na swoją dziewczynę i uśmiechnął się do niej, co
odwzajemniła.
Rzeczywiście. Uświadomiłam sobie, że ta historia
była bardzo prawdopodobna. Poczułam ulgę, ponieważ nie musiałam spędzać nocy na
zewnątrz. Temperatura temu nie sprzyjała. Ucieszyłam się, że Adrian i Ania mnie
znaleźli, że zadali sobie ten trud, by po mnie pojechać i najważniejsze, że nie
byłam im obojętna.
Zastanawiałam się nad sensem swojego snu. Przekaz
był jasny - miałam znowu zacząć żyć. Niestety, wydarzenia, których
doświadczyłam w ostatnim czasie, mi na to nie pozwalały. Ale czy utrata ojca
upoważniała mnie do zachowania, z jakim się obnosiłam?
Moje refleksje przerwał obraz, który zarejestrowały
moje oczy. Szpital. Dlaczego nie pojechaliśmy do domu? Czułam się bardzo
dobrze.
- Od kiedy tu mieszkamy? - spytałam.
- Nie możemy cię tak zostawić, powinien zobaczyć
cię lekarz - powiedziała Ania tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ma rację. Lepiej jej posłuchaj, bo ona się na tym
zna - wsparł ją mój brat.
- Po czyjej jesteś stronie? - zapytałam Adriana z
nutą sarkazmu w głosie, ale oboje popatrzyli na mnie bardzo poważnie i
zrozumiałam, że nie miałam wyjścia.
Otworzyłam drzwi auta i udałam się na, jak
sądziłam, kilkudziesięciominutowe oczekiwanie. O dziwo już po niecałym
kwadransie obejrzał mnie lekarz. Na szczęście, miałam rację i wizyta w tym
miejscu wcale nie była konieczna. Zwyczajnie zdarłam sobie skórę - stąd
krwawienie i bandaż na mojej głowie. To nic wielkiego, jak zapewniał mnie
lekarz, niedługo nie będę już o niczym pamiętać.
Odwieźliśmy Anię do domu, a potem wróciliśmy do
swojego. Był środek nocy, a ja czułam się rześka i wypoczęta.
- Dlaczego się tak zamykasz? - usłyszałam pytanie
tak ciche, że nie byłam pewna, czy wypowiedziane na głos.
- Słucham? - odezwałam się.
- Dlaczego zamykasz się na nas wszystkich? Nie
dajesz sobie pomóc - zauważył Adrian.
- A można mi pomóc? - zapytałam - nie każdy z nas
znajduje miłość w stracie i cierpieniu - dodałam po dłuższej chwili. Mój brat
milczał.
Dojechaliśmy pod dom. Kiedy Adrian zgasił silnik
samochodu, odwrócił się tak, aby mnie widzieć.
- Michalino, śmierć taty nie oznacza, że my nie
mamy prawa do życia - powiedział patrząc mi głęboko w oczy. Nie odpowiedziałam,
ale poczułam, że się nie mylił.
Po chwili ciszy opuściliśmy wnętrze samochodu i
weszliśmy do domu. Skierowaliśmy się ku górze i zanim oboje zniknęliśmy w
swoich pokojach, odwróciłam się do niego i podziękowałam mu za to, że mnie nie
zostawił. Podszedł do mnie i objął mnie tak czule, że miałam wrażenie, iż
pustka w moim sercu w pewnym stopniu zaczęła się zapełniać.
- Masz rację - powiedziałam tuląc policzek do jego
ramienia - mamy prawo żyć.
- Wszystko będzie dobrze, siostrzyczko - uspokoił
mnie i pogłaskał po plecach.
Założyłam na siebie piżamę, chociaż nie miałam
zamiaru się kłaść. Usiadłam na parapecie, który był niski i szeroki. Miałam tam
ułożony stos poduszek. Lubiłam spędzać na nim czas z książką i kubkiem herbaty.
Bezchmurne niebo ukazało gwiazdy. Wpatrywałam się w
nie, próbując odnaleźć znane gwiazdozbiory, jednak oczywiście wszystko było dla
mnie ukryte, zaszyfrowane. Mimo to uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam spokój.
Ufałam, że od dzisiaj wszystko będzie łatwiejsze.
Wzięłam małą kartkę i zapisałam na niej dwa słowa
czarnym długopisem. Otworzyłam okno i zapalniczką przeniosłam na nią ogień.
Patrzyłam jak płonęła, a lekki wiatr zabierał jej pozostałości i rozsiewał po
świecie.
Po chwili nie było już ani ognia, ani kartki. Słowa
wymierzone w stronę mojego ojca pofrunęły gdzieś daleko. Wierzyłam, że dolecą
aż do niego, gdziekolwiek się teraz znajdował.
,,Żegnaj, tato" napisałam tylko, a czułam
jakbym wylała cały swój żal.
Od tego momentu na powrót stałam się wolna.
Znowu zaczęłam żyć.
Znowu zaczęłam żyć.