Istnieje taki rodzaj smutku, którego nie da się opłakać. W pewnych
sytuacjach czegokolwiek by się nie zrobiło, to i tak będzie zbyt mało. Czasami
po prostu nie potrafimy przyjąć pewnych faktów do wiadomości. Chcemy usłyszeć,
że cała historia była tylko kiepskim żartem, a rzeczywistość nie uległa
zmianie. Bronimy się wszystkimi kończynami przed prawdą. Uciekamy przed nią.
Nie wiemy co robić.
Więc nie robimy nic.
W moich uszach cały czas odbijają się echem słowa policjantów: ,,pani
rodzice mieli wypadek, jest nam bardzo przykro".
Tak, jasne, przykro. Muszą w ten sposób przekazywać smutne wieści. Co
innego mają powiedzieć? Przecież nie oświadczą, że przyszli tutaj tylko
dlatego, że za to im płacą. Jedyne czego się od nich dowiedziałam, to
informacja, że rodzice zostali przewiezieni do szpitala.
Żywi.
Dzięki Bogu.
Nie wiadomo jednak, czy stan ich zdrowia gwałtownie się nie pogorszył.
Po czołowym zderzeniu z tirem może zdarzyć się nawet najgorsze... O czym w
ogóle nie chcę myśleć.
Weszłam do szpitala i skierowałam się do rejestracji. Podałam swoje
nazwisko i zapytałam o rodziców.
- Proszę czekać - usłyszałam.
Oczywiście. Mogłam się tego spodziewać. Czekać, czekać, czekać. W
pewnych momentach życia taka cecha jak cierpliwość w ogóle nie istnieje. Nie
można skupić się na niczym innym, niż obiekt oczekiwania. Sekundy zdają się być
minutami, a minuty godzinami. Czas stoi w miejscu, a wskazówki zegara wcale się
nie przesuwają. Nie da się zrobić nic, aby to przyspieszyć.
Zastanawiałam się gdzie w tym wszystkim jest mój kochany braciszek.
Miał wyjść tylko na pływalnię, ale znając go, po basenie poszedł na jakąś imprezę
razem ze swoimi kolegami. Teraz kiedy powinien tutaj ze mną być, on gdzieś się
bawi. Wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer.
-Po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość... - wspaniale!
-Adrian, rodzice mieli wypadek, jak najszybciej przyjedź do szpitala.
Cześć - rozłączyłam się.
Teraz, kiedy moja rozpacz spowodowana mamą i tatą połączyła się ze
złością na brata, czułam się okropnie. Miałam ochotę rozpłakać się jak małe
dziecko. Właściwie, co lepszego mogłam zrobić? Siedziałam i czekałam, a w mojej
głowie tworzyły się czarne scenariusze. Nie wiedziałam jak doszło do wypadku,
kto był jemu winien, czy drugi poszkodowany przeżył... Ale najważniejsze, nie
wiedziałam w jakim stanie są moi rodzice.
A jeśli już ich więcej nie zobaczę..?
Kiedy dotarła do mnie ta myśl, emocje ogarnęły moje ciało. Nie mogłam
już dłużej udawać, że sobie radzę. Spod moich powiek powoli toczyły się łzy,
jedna za drugą. Spływały po brodzie i kapały w dół, poddając się grawitacji.
Schowałam twarz w dłoniach i uświadomiłam sobie, że się trzęsę. Nie potrafiłam
sama się uspokoić. Nagle poczułam, że ktoś siada obok i mnie obejmuje.
Podniosłam wzrok.
-Proszę, pomyślałam, że może chciałabyś napić się wody - powiedziała
młoda pielęgniarka, wpatrując się we mnie zmartwionym wzrokiem.
-Bardzo dziękuję - odpowiedziałam słabym głosem. Spróbowałam się do
niej uśmiechnąć, przecierając policzki mokre od łez.
-Na kogo czekasz? - spytała z troską w głosie. Nie była dużo starsza
ode mnie. Mogła mieć niewiele ponad 20 lat. Zaskoczył mnie fakt, że potrafiła
mówić takim bezpiecznym, matczynym głosem, który dodawał mi otuchy.
-Moi rodzice mieli wypadek. Czekam, aż będę mogła się z nimi zobaczyć.
Siedzę tu już chyba z pół godziny i nadal nic nie wiem... - znowu się
rozkleiłam. Nieznajoma przytuliła mnie do siebie.
-Cii, wszystko będzie dobrze - wyszeptała - spróbuję się czegoś
dowiedzieć, a ty tutaj zostań i się uspokój, dobrze? Chyba nie chcesz, żeby
oglądali cię w takim stanie, prawda? - uśmiechnęła się i wstała.
-Dziękuję - powiedziałam za nią.
W chwilach, w których rozpacz ogarnia wszystkie nasze myśli i emocje,
każdy rodzaj nadziei jest na miarę złota. Gdzieś wewnątrz mnie tliła się iskra
wiary w słowa ,,wszystko będzie dobrze", które słyszałam z ust mojej mamy,
kiedy przychodziłam zapłakana z rozbitym kolanem, które wypowiadał w moją
stronę tata, czekający aż wrócę przygnębiona do domu po kolejnych miłosnych
zawirowaniach oraz te którymi otuliła mnie ta młoda pielęgniarka. Kiedy się
nimi posłużyła, uwierzyłam w nie trochę mocniej, chociaż okoliczności nie
zmieniły się w żaden sposób.
Zobaczyłam jak wchodzi na długi korytarz, na którym siedziałam.
Zauważyłam, że jest bardzo szczupła, a biel w którą była ubrana dodaje jej
uroku. Długie, blond włosy opadały jej na plecy lekko się falując. Przypominała
modelki z wybiegów, jakie widziałam kiedyś w telewizji. Zbliżała się w moją
stronę.
-Jeśli chcesz, mogę cię do nich zaprowadzić. - uśmiechnęła się w moją
stronę. Mówiła pewnym głosem, tak jak robią to lekarze, ale nie oszczędzała w
nim również życzliwości.
-Nie wiem jak będę mogła się za to odwdzięczyć! - ucieszyłam się tak
bardzo, że musiałam ją przytulić, co przyjęła z entuzjazmem.
Udałyśmy się na spotkanie z rodzicami. Bałam się tego w jakim stanie
ich zastanę, ale wiadomość, że ich zobaczę przyćmiewała cały mój strach.
Ostatnie minuty były najdłuższymi w moim życiu. Wędrówka przez szpital nie
należała do łatwych. Początkowo starałam się zapamiętać skąd przyszłyśmy, ale
informacji było zbyt wiele. Korytarze były długie i kręte, a ja czułam się tam
jak w labiryncie.
Mijałyśmy kolejne sale, gdzie leżeli zmęczeni, przygnębieni ludzie,
niektórzy śpiący. Wszyscy mieli na sobie piżamy. Do niektórych zawitali
odwiedzający. Większość z nich była jednak pozbawiona towarzystwa, a co za tym
idzie jakichkolwiek kolorów poza bielą. Odnosiłam wrażenie, że zamknięci w
szpitalnych salach, zamykani byli również na pozytywne barwy życia nadające
sens długim dniom spędzonym w tym miejscu. To smutne, że są tacy, do których
nawet nie ma kto przyjść. Jeśli nie ma się dla kogo wyzdrowieć, nawet traci się
na to nadzieję. Bez niej wszystko jest stracone.
-To tutaj, poproszę twoją mamę - stanęłyśmy przed
salą o numerze 308. Pielęgniarka zapukała do drzwi, po czym lekko je uchyliła i
wsunęła się do środka. Po chwili ktoś nacisnął klamkę. Nie wiedziałam kiedy to
się stało, a już mama tuliła mnie w swoich ramionach. Czy istnieje
bezpieczniejsze miejsce na świecie?
-Co się stało? Tak się martwiłam - powiedziałam,
patrząc w oczy rodzicielki. Bałam się o nią. Na czaszce miała bandaż, niewielki
plaster w okolicach skroni i pod lewym okiem oraz jej prawy nadgarstek owinięty
był białym, elastycznym materiałem. Mimo to trzymała się na nogach i wyglądała
prawie tak samo jak zwykle. Nie martwiłam się już tak bardzo stanem jej
zdrowia. Bardziej wystraszyło mnie to, co zdradzał jej wzrok. Dostrzegłam w nim coś niepokojącego. W mojej
głowie mieszały się myśli począwszy od radości ze spotkania z mamą do lęku
przed wiadomością, którą zaraz mi przekaże.
Powtarzałam sobie jedno zdanie.
Wszystko będzie dobrze.
-Wracaliśmy do domu, tata prowadził... - mówiła
powoli, co tylko przeciągało chwilę napięcia, z jakim jej słuchałam - było
ciemno i tata lekko zjechał ze swojego pasa... jechał tamtędy tir..- jej oczy
się zaszkliły, a głos załamał.
-Co z nim, mamo? - spytałam przerażona.
-Jest w śpiączce. Nie wiadomo, czy się obudzi. -
rzeka łez popłynęła z czterech źródeł jakimi były nasze oczy. Przytuliłyśmy się
do siebie, próbując udzielić sobie wsparcia.
Chciałam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale
słowa ugrzęzły mi w gardle.
Właściwie, to sama przestałam w nie wtedy wierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz