niedziela, 21 sierpnia 2016

Rozdział IV

     Cztery dni później mama została wypisana ze szpitala. Pojechałam po nią autobusem i wróciłyśmy do domu razem. Ostatnio wyglądała i zachowywała się jak cień. Martwiłam się o nią. Nie dało się z nią rozmawiać o niczym, co nie było związane z tatą. Rozumiałam ją, też było dla mnie nadrzędne, aby zrobić coś, co mogłoby pomóc przywrócić mu zdrowie. Tylko, że mama ograniczyła całe swoje życie wyłącznie do tej jednej sprawy. Było mi nawet ciężko przebłagać ją, że powinna wrócić do domu. Pomogła mi w tym Ania - ta młoda pielęgniarka, która zaprowadziła mnie wtedy pod drzwi nr 308. Swoją drogą, bardzo miła z niej kobieta. Mama wciąż powtarzała, że musi zostać na wypadek, gdyby ojciec się obudził.
Problem w tym, że nie wiadomo kiedy to będzie.
Odkąd Adrian przeczytał w Internecie o wypadku, widziałam się z nim tylko raz, kiedy mijaliśmy się w korytarzu, gdy wróciłam ze szkoły. Nie odzywał się do mnie. Mieszkaliśmy razem, a odnosiłam wrażenie, że nie należę do grona osób, które zna.
Byłam ze wszystkim sama.
Próbowałam robić to, co zwykle. Wstawałam rano, szykowałam sobie śniadanie, wychodziłam do szkoły. Po lekcjach wracałam do domu, jadłam coś i starałam się odrobić zadania domowe. Czasami wychodziłam na krótkie spacery do sklepu i z powrotem, kiedy czegoś zabrakło. Dla świata zewnętrznego byłam prawie sobą. Dopiero wieczorami dopadała mnie bezsilność. Pytałam mamy czy mogę coś dla niej zrobić, a ona zawsze odpowiadała, że nie.
Codziennie jeździła do szpitala. Spędzała tam długie godziny, poczym wracała i była nieobecna do tego stopnia, że zwykle nie wiedziałam, że jest już z powrotem. Wchodziłam po coś do salonu i spotykałam ją siedzącą w fotelu taty lub stojącą przy oknie ze wzrokiem utkwionym w nicość.
Stan taty się nie polepszał. Odwiedzałam go co kilka dni. Pewnie robiłabym to częściej, ale kiedy obserwowałam zachowanie mamy, traciłam chęci do życia. Siedziała przy nim, łapała go za rękę i wpatrywała się w jego zastygniętą twarz z takim żalem i bezradnością, jakby już go nie było.
- Kochanie, wróć, obudź się - szeptała czasem - bez ciebie to... - kończyła w swoich myślach, albo mówiła tak cicho, że zagłuszał ją respirator. Nie potrafiłam jej pomóc. Nie chciała rozmawiać, gdy ją przytulałam, szybko się odsuwała, kiedy próbowałam podnieść ją na duchu, odkrywałam, że wszystkie słowa są małe i kruche. Przecież żadne z nich nie przywróci jej męża.
Tata wiedziałby co robić. On jeden zawsze znajdował słowa, które ktoś chciał usłyszeć. A teraz zostawił mnie z tym wszystkim.
Jakaś część mnie była na niego wściekła, chociaż doskonale wiedziałam, że tego nie planował. Tęskniłam za nim. Za głosem, który każdego dnia około godziny 17 rozlegał się w domu. Za żartami, które słyszeliśmy przy obiadokolacjach. Za tym, jak obejmował mnie czule i sklejał moje rozbite kawałki w dni melancholii, po kłótniach z rówieśnikami. Za jego stanowczością, kiedy próbował wybić mi z głowy któryś z nieodpowiednich pomysłów. Za bajkami jakie opowiadał mi w dzieciństwie, gdy nie mogłam spać lub się czegoś bałam.
Tęskniłam za całą jego osobą. Za wszystkimi jego cechami i wadami. Za jego byciem w moim życiu.
Zwykle zajmowało to większość moich myśli. Rzadko zdarzało się, że wiedziałam co dzieje się na lekcjach, co dzieje wokół mnie. Nie słyszałam pytań i nie udzielałam na nie odpowiedzi. Kiedy po kilku dniach wychowawczyni zaprosiła mnie na rozmowę, jakoś udało mi się jej wmówić, że wszystko jest w porządku i nie musi się niczym martwić.
Dzisiaj, gdy wracałam do domu złapała mnie Antosia - moja najbliższa znajoma. Zdarzało mi się czasami o niej myśleć, jako o przyjaciółce. Znałyśmy się od przedszkola. Przez całą podstawówkę i gimnazjum nasz kontakt był naprawdę częsty. Właściwie nie miałam nikogo takiego poza nią. Teraz nasze drogi nieco się rozeszły. Chodziłyśmy nadal do tej samej szkoły, ale byłyśmy w różnych klasach, a przy dość dużej liczbie uczniów, czasami w ogóle się nie widywałyśmy. Dawno już z nią nie rozmawiałam.
- Hej Michalina! Kopę lat! - przywitała się z uśmiechem od ucha do ucha. Sypnęła we mnie ziarnem swojej pozytywnej energii.
- Cześć, miło Cię widzieć - odrzekłam, próbując ukryć to, co w sobie nosiłam. Nie chciałam przytłaczać jej swoimi problemami.
- Co u ciebie? Opowiadaj!
- Może zaproszę cię na herbatę? - zaproponowałam. Przyjęła to z aprobatą.
Po raz pierwszy od dawna nie wracałam do domu sama. Droga minęła mi dużo szybciej, niż zazwyczaj. Cieszyłam się ze spotkania z Antosią. Przy niej nikt nie był smutny. Emanowała ona ogromem energii. Nie wiem, czy zdarzało się jej zmęczyć. Potrafiła każdego rozśmieszyć i chociaż czasami powiedziała coś w nieodpowiednim momencie, nadal ją uwielbiałam. Dobrze było uwolnić myśli od ostatnich wydarzeń, choć przez chwilę zapomnieć o tym co leżało mi na sercu.
W domu nikogo nie było. Zaparzyłam w kuchni herbatę i zważając na bałagan, jaki panował w salonie, zaprosiłam koleżankę do swojego pokoju, w którym sprzątałam codziennie gdy w mojej głowie roiło się od głuchych pytań i obaw, których nie miałam odwagi do siebie przyjąć. Robienie porządków potrafi odprężyć. Kiedy skupiamy się na tym, nasz mózg trochę mniej przypomina o problemach. Poza tym myślę, że to powierzchowne porządkowanie rzeczy wokół nas jest krokiem w stronę uporządkowania wszystkiego w sercu.
Sączyłyśmy z kubków herbatę, rozmawiając o sprawach dookoła. O tym kto z kim się teraz przyjaźni, czy stare pary się już rozstały, że piękny wrzesień tego roku, a wakacje szybko przeleciały i nowa szkoła już nie taka wspaniała jak poprzednia. Że niedawno Antosi ściągnięto aparat ortodontyczny i jest szczęśliwa, bo ma prostsze zęby, niż kiedykolwiek, że nareszcie zaczęła się dogadywać ze swoją siostrą, a no i kot jej zdechł, ale tak bardzo się tym nie przejęła, bo właściwie nigdy go nie lubiła, tylko jej mama bardzo chciała mieć zwierzątko.
Herbata się skończyła, więc przyniosłam sok pomarańczowy. W międzyczasie spojrzałam na zegarek. Była już 18. Nie wiedziałam kiedy wskazówki zdążyły się już tak przesunąć. Mojej pamięci umknęło kiedy ostatnio miałam w sobie tyle spokoju, co dzisiejszego popołudnia. Niesamowite, że przebywanie z drugą osobą aż tak mi pomogło. Chociaż bardzo lubiłam Tosię, nie ufałam jej na tyle, żeby podzielić z nią swój smutek. Myślała, że nic się nie zmieniło. Cieszyłam się z tego. Dobrze móc pomówić z kimś, kto nie patrzy na świat przez czarne okulary.
Około 20 odprowadziłam ją do drzwi. Samochód jej taty już parkował na naszym podjeździe.
- Do następnego, Michalino! - powiedziała na odchodne.
- Dzięki za miło spędzony czas - uśmiechnęłam się do niej.
- Pa! - krzyknęła schodząc ze schodów.
- Pa - odpowiedziałam.
W momencie, gdy Tośka otworzyła drzwi auta, zauważyłam moją mamę, która szła w stronę domu. Wracała ze szpitala. Kiedy spojrzała w stronę odjeżdżającego samochodu, przyspieszyła kroku, jakby coś właśnie wytrąciło ją z równowagi. Energicznym krokiem pokonała schody, przeszła obok mnie i otworzyła drzwi wejściowe, wchodząc do domu. Popędziłam za nią. Przestraszyłam się o co może chodzić.
- Czyś ty zwariowała? - rzuciła w moją stronę.
- Ja? Dlaczego? - spytałam, nie rozumiejąc co się dzieje.
- Ojciec leży w szpitalu, nie wiadomo, czy się obudzi, a ty sobie spraszasz do domu koleżanki, jak gdyby nigdy nic? - była oburzona.
- Mamo! Jak możesz? - krzyknęłam - Przecież wiesz, że też to przeżywam.
- Jakoś nie widać - powiedziała obrażona.
- Według ciebie powinnam zamknąć sie w czterech ścianach, ponieważ w naszej rodzinie zdarzył się wypadek? Mam zamknąć się na świat, bo tata leży w śpiączce?
- Wygląda na to, że w ogóle nie interesuje cię nasza rodzina. To, że będziesz się dobrze bawić, na pewno nie pomoże tacie wyzdrowieć.
- Tak samo jak użalanie się nad tym co się stało - wycedziłam.
Nie odpowiedziała. Zamknęła się w swojej sypialni i już z niej nie wyszła. Zastanawiałam się co o tym myśleć. Jak moja mama mogła oskarżyć mnie o to, że nie interesuję się rodziną? Nie poznawałam jej. Każdego dnia próbowałam zrobić coś, by nam pomóc, by jakoś ukoloryzować naszą szarą rzeczywistość. Wspierałam mamę, odwiedzałam ojca. Codziennie martwiłam się o to co z nami będzie, a w zamian rodzicielka sprawiła mi awanturę, ponieważ spędziłam miło popołudnie. Pierwsze popołudnie od dnia wypadku, w którym mogłam odciąć sie od trosk.
Czasami na nasze starania zamiast zasłużonego docenienia spływa pogarda. Ale czy fakt, iż nie zawsze nas docenią jest równoznaczny z tym, że nie zrobiliśmy wszystkiego co w naszej mocy?
A może wcale nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam? Może to nadal za mało? Miałam mętlik w głowie. Co, jeśli racja była po stronie mamy?
Położyłam się do łóżka i poczułam jak wzbierają się we mnie wyrzuty sumienia z tego powodu, że pozwoliłam sobie dzisiaj na chwilę wytchnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz