Mama przestała wychodzić z domu. Odwiedzała męża
raz w tygodniu. Zapominała nawet o Mszy
Świętej, w której uczestniczenie było nieodłączną częścią niedzieli odkąd
pamiętam. Chodziła wciąż w dresach i za dużych swetrach. Odpoczywała w swoim
łóżku lub na kanapie. Nie potrafiłam jej pomóc.
Mój kochany braciszek nadal udawał, że mnie nie
zna. Starałam się z nim rozmawiać, ale tyle razy mnie unikał, aż wreszcie dałam
sobie spokój. Z jego oczu biła obojętność. Właściwie nie wiedziałam nawet za co
tym razem się na mnie obraził. Robił to tak często, że zdążyłam się
przyzwyczaić do naszej wzajemnej niechęci. Jednak tym razem byłam na niego
wściekła. Teraz potrzebowałam pomocy. Jak miałam sama przekonać mamę, że czas powoli
zacząć powracać do życia?
Lekarze twierdzili, że z ojcem było bez zmian, ale
ja odnosiłam wrażenie, że jego stan się pogarszał. Leżał taki blady, wychudzony
i wyglądał tak słabo, jakby jedno jego dotknięcie mogło rozsypać go na kawałki.
Może nie chcieli jeszcze bardziej przytłaczać mojej matki? A może to ja byłam
przewrażliwiona? Nie wiedziałam, ale zaczęłam się bać.
Mój strach zaczął być zauważany. W szkole znajomi
pytali o co się dzieje. Byłam przygnębiona, ale nie podzieliłam się tym z
nikim. Odpowiadałam, że źle się czuję, albo że mało spałam. Nie chciałam nikomu
niczego mówić. Obawiałam się też reakcji mamy na wiadomość, że ktoś o wszystkim
wie. Być może to głównie przekonało mnie do milczenia.
Nie wiedziałam gdzie szukać wsparcia. Mój tata nie
miał żadnego rodzeństwa, jego rodzice dużo chorowali i zmarli dawno temu, nawet
nie zdążyłam ich poznać. Mama miała siostrę, z którą była pokłócona, a
dziadkowie mieszkali na drugim końcu kraju. Prowadzili działalność charytatywną
i zawsze mieli pełne ręce roboty. Dzwonili zazwyczaj na urodziny i święta. Nie
chciałam dokładać im problemów. Mamie pewnie też nie przeszło to nawet przez
myśl.
Nie miałam też zbyt wielu przyjaciół. Jedynie
Antosia, ale co ona mogła? Przecież była w moim wieku i zapewne tylko by ją to
przytłoczyło. Od naszego spotkania minął już ponad miesiąc, a w szkole
widziałyśmy się tylko kilka razy. Chyba w ogóle nie zauważyła, że coś u mnie
nie tak.
Zastanawiałam się co robić i spędzało mi to sen z
powiek. Jeśli udawało mi się zasnąć, budziły mnie koszmary. Często śniło mi
się, że tata zmarł, a mama nie mogła znieść życia bez niego, więc popełniła
samobójstwo, a ja, jako że nie byłam jeszcze pełnoletnia, trafiałam do
sierocińca. Mój brat wyjechał i więcej go nie widziałam.
Co mogłam zrobić?
Jak pomóc naszej rodzinie?
Jak pomóc sobie?
W piątek po szkole udałam się prosto do szpitala. Większość
drogi przebyłam pieszo. Chciałam orzeźwić swój umysł, a spacer to dobry na to
sposób. Przyglądałam się naturze, ale nie widziałam w niej tego, co zazwyczaj.
Uschnięte kwiaty nie otulały swoim zapachem, a nagie drzewa zamiast poczucia
bezpieczeństwa, oferowały przeraźliwy niepokój. Odnosiłam wrażenie, że
próbowały mnie oceniać. Szeptały między sobą, a wiatr przenosił ich słowa tak,
by dotarły do wszystkich liści, które leżały już u moich stóp lub bezwładnie
opadały. Odcień trawy był mroczny. Zamiast uspokajać, przerażał mnie. Ptaki
przelatywały nad moją głową, niczym policyjny patrol. Jakby chciały oskarżyć
mnie o coś złego. A przecież ja nic nie zrobiłam.
Ucieszyłam się gdy przekroczyłam próg szpitala.
Miałam dość przebywania na świeżym powietrzu. Kierowałam się już w stronę sali
308, gdy natrafiłam na Anię. Serdecznie mnie przywitała i przystanęła na
chwilkę.
- Jak tam? Co z twoją mamą? Rzadko ją tu widzę.
- Mama ma teraz... trudny czas - powiedziałam.
- Zapewne jak wy wszyscy. Adrian też nie wyglądał
na szczęśliwego - oświadczyła.
Adrian był u taty? Niemożliwe! Przecież nasza
rodzina nic dla niego nie znaczyła. Był ostatnią osobą, którą spodziewałabym
się tutaj spotkać. Może pielęgniarka coś pomyliła? Bywało tu wielu ludzi.
- Mój brat był u ojca? - zapytałam zdziwiona.
- Właśnie przy nim siedzi - odpowiedziała.
Ta wiadomość obudziła mnie ze snu melancholii i
smutku. Skoro tutaj był, może istniała szansa, aby skłonić go do pomocy?
Podziękowałam Ani, pożegnałam się i już mnie nie było. Stałam przed drzwiami i
zastanawiałam się czy nacisnąć klamkę. Bardzo chciałam porozmawiać z bratem,
ale jednocześnie byłam pewna obaw. Jeśli zaraz wyjdzie i stracę dopiero zyskaną
nadzieję? Musiałam tam wejść. Każdej podejmowanej decyzji towarzyszy ryzyko,
ale nie dam mu się sparaliżować.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam Adriana siedzącego
tyłem do mnie i wpatrującego się w przestrzeń za oknem. Byłam pewna, że
pogrążył się w refleksjach. Cicho zamknęłam drzwi i powoli do niego podeszłam.
Nie wiedziałam od czego zacząć, co powiedzieć, jak przekonać go, żeby ze mną
porozmawiał. Stałam nieruchomo przez jakiś czas, aż w końcu przyoblekłam się w
odwagę.
- Strasznie wygląda, co? Lekarze twierdzą, że nic
się nie zmienia, ale ja czuję, że nie jest dobrze. Wciąż się zastanawiam jak to
możliwe, że nasi rodzice wzięli udział w tym samym wypadku, a tak różnie się to
dla nich skończyło. A na dodatek z mamą nie ma kontaktu. Ty nie pomagasz. A ja
w... - gwałtownie zerwał się z krzesła i podszedł do mnie.
- Myślisz, że ja się nie przejmuję? - ryknął - To
też mój ojciec i moja matka. Myślisz, że cieszy mnie ta cała sytuacja?
- Ale ja.. - zaczęłam.
- Co ty? Ty leżysz w śpiączce? Ty masz depresję? Z
ciebie śmieją się na uczelni, bo wciąż zasypiasz i wyglądasz jak cień? Ty
zawalasz semestr od samego początku? Co? No powiedz!
- Ja nie miałam pojęcia, że.. - głos mi się łamał.
Przestałam mówić.
Czułam jak po moich policzkach toczą się łzy. Nie
mogłam zatrzymać tego potoku. Oczy Adriana wyglądały jak pięciozłotówki. Nie
wiedział jak zareagować na moje zachowanie. Podszedł i mnie objął. Teraz to ja
byłam zaskoczona. Odwzajemniłam uścisk. Wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową,
a on zaczął głaskać mnie po włosach i szeptać, że wszystko będzie dobrze. Znowu
usłyszałam te słowa. W tym momencie wydały mi się prawdziwsze niż kiedykolwiek.
- Jestem z tobą, słyszysz? Nie zostawię cię. Damy
radę - uspokajał mnie.
Nareszcie poczułam się bezpiecznie. Pierwszy raz
zobaczyłam, że mój brat zachowywał się jak dorosły, chociaż był nim już od
kilku lat. W końcu miałam w kimś oparcie. Ucieszyłam się, że nie byłam
jedynaczką.
- Dlaczego przez cały czas mnie ignorowałeś? -
spytałam.
- Nie mogłem o tym słuchać, nie chciałem niczego
wiedzieć, chciałem, żeby mnie to nie dotyczyło.
- Ale dotyczy.
- Wiem. Już jestem.
Jestem.
Mój brat miał już 22 lata. Znałam go przez
szesnaście lat mojego życia. Istniał na świecie, należał do rodziny. Gdy ktoś
pytał o rodzeństwo, odpowiadałam, że mam brata. Tak mi się wydawało. Tak
myślałam. Ale tak naprawdę wkroczył on w moją egzystencję dopiero teraz. W
chwili, w której powiedział, że jest.
Już jestem.
Nareszcie miałam brata.
Nareszcie przestałam być sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz