Założyłam na siebie czarną rozkloszowaną sukienkę z
tiulu. Okryłam się eleganckim płaszczem. Na wierzch dołożyłam jeszcze ciepły
szal. Czarne botki znalazły się na moich stopach.
Czerń. Wszędzie tylko czerń.
Widziałam jak cały świat zamalowywał się tą barwą.
Trawa, drzewa, krzewy, polne drogi. Furtki i ogrodzenia. Ptaki. Psy. Koty.
Miałam wrażenie, że chmury i słońce też próbowały się przyłączyć.
Ciemność.
Niemy krzyk.
Ból.
Stałam przed kościołem i słuchałam kondolencji od
ludzi, których nie lubiłam, mając świadomość, że w ogóle nie chcieli się tutaj
znaleźć. Po mojej prawej stronie kapłan odmawiał jakąś modlitwę przy trumnie.
Patrzyłam w dół, żeby na nią nie spoglądać. Weszliśmy do środka. Rozpoczęła się
Msza. Próbowałam wsłuchiwać się i rozumieć jej poszczególne etapy, ale obraz
taty zajął moje myśli.
Wyobrażałam go sobie takiego jakiego znałam przez
całe życie. Uśmiech na twarzy. Łagodność i wyrozumiałość w oczach. Szczerość w
każdym słowie. Radość chwili. Pocieszenie w uścisku. Miłość.
Kochał mnie nad życie. Byłam tego stuprocentowo
pewna.
Przypomniałam sobie pewną historię. Upalnego dnia
wakacji, gdy ja i Adrian byliśmy jeszcze mali, tata zabrał nas nad jezioro.
Myśleliśmy, że to będzie czas na kąpiel, opalanie, budowanie babek z piasku.
Jednak ojciec zaproponował nam coś zupełnie innego. Wsiedliśmy do łódki, która
miała niewielki daszek, dzięki czemu mogliśmy schronić się przed słońcem i
wypłynęliśmy na środek zbiornika wodnego. Tata wyciągnął trzy wędki i haczyki
oraz przynęty. Pokazał nam wszystko odnośnie łowienia ryb. Siedzieliśmy w
milczeniu. Woda była w pięknym błękitnym odcieniu, żałowałam, że nie mogłam się
w niej ochłodzić. Wtedy wyciągnęliśmy z niej dokładnie dwie ryby, ponieważ
byliśmy niesamowicie znudzeni bezczynnym czekaniem i szybko wróciliśmy na brzeg.
Atrakcje, których tata próbował nam dostarczyć, przyjęliśmy z wielką
dezaprobatą. Chociaż to moje najgorsze wspomnienie z nim związane, bardzo
lubiłam wracać do niego pamięcią.
Siedząc w kościelnej ławce, ukradkiem uśmiechnęłam
się do siebie. Pożałowałam, że tak szybko się poddaliśmy i nie zdążyliśmy
nauczyć się tego cichego, spokojnego oczekiwania, które tata miał wpojone i
próbował nam przekazać.
Kapłan zakończył nabożeństwo. Do mikrofonu podeszła
mama. Wyciągnęła kartkę i zaczęła czytać.
- Dzisiejszy dzień to dzień smutku dla mnie, dla moich
dzieci oraz dla moich najbliższych. Z naszego świata odszedł cudowny
człowiek... - łzy zaszkliły jej oczy, na chwilę przerwała - Zawsze miałam w nim
oparcie. Jego uśmiech malował mój świat. Znajdował rozwiązania każdego
problemu, umiał cieszyć się wszystkimi drobnostkami, które kreowały nasze
szczęście... Wspólne szczęście. - pauza -
A teraz gdy go nie ma... - przestałam słuchać.
Nadal nie chciałam przyjąć do wiadomości, że mój
ojciec odszedł. Kiedy do moich uszu dochodziły słowa na jego temat, mówione w
czasie przeszłym, czułam jak wzbiera się we mnie tęsknota. Miałam ochotę
krzyknąć, że się nie zgadzam. Pragnęłam posiąść moc, która mogłaby przywrócić
życie mojemu tacie. Nie rozumiałam jaki cel ma jego odejście. Nie widziałam w
tym żadnego sensu.
Spostrzegłam, że uczestnicy Mszy są zwróceni ku
mnie, jakby na coś czekali. Spojrzałam na ambonę, na której nie było już mojej
mamy. Stała przed ołtarzem razem z Adrianem. Gdy nasze oczy się spotkały, dał
mi do zrozumienia, że przyszła moja kolej.
Nie przygotowałam sobie żadnej mowy. Nie chciałam
brać w tym udziału, ale mama powiedziała, że ojciec zasługuje na pożegnanie
przez nas wszystkich. Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym nie wypuściła z ust ani
słowa.
Wstałam z ławki i ruszyłam w stronę ołtarza, nie
mając pojęcia co za chwilę powiem. Przyklęknęłam, a potem weszłam na podest.
Podeszłam do ambony i oparłam o nią swoje ręce. Przysunęłam mikrofon do ust.
Milczałam.
Kilkanaście par oczu wpatrywało się w moją twarz.
Musiałam się odezwać. Nie mogłam jednak znaleźć odpowiednich słów. Jak można
pożegnać osobę, której nie chcieliśmy nigdy stracić?
- Ostatni czas nie był łatwy dla naszej rodziny -
zaczęłam w końcu najbardziej nijakim zdaniem, jakiego mogłam użyć. - Kojarzy mi
się on jedynie ze szpitalnymi salami, przygnębieniem oraz oczekiwaniem na coś,
co się nie wydarzyło i już nie wydarzy. Jednak ja nie chciałabym zniekształcać
sobie wspomnień. Zamierzam pamiętać tatę od jego najlepszej strony - jako
uśmiechniętego, pełnego optymizmu i wiary człowieka, który oddał mi całą swoją
miłość... - uciszyłam się na chwilę, zastanawiając się co mogę dodać -
dziękuję, tato - powiedziałam szeptem, gdyż narastająca gula w gardle nie
pozwalała mi wydać z siebie normalnego głosu.
Na ostatnie słowo promienie słoneczne przeszyły witraż
po mojej lewej stronie, oświetlając prawie całe wnętrze kościoła. Drobna łza
kapnęła z któregoś z moich oczu.
Usłyszał nas, pomyślałam. To tata dał o sobie znać.
Opuściliśmy świątynię i w żałobnym kondukcie
udaliśmy się na cmentarz, gdzie wszystko było już gotowe. Kapłan wypowiedział
ostatnie słowa w stronę ciała mojego ojca. Wspólnie pomodliliśmy się za jego
duszę.
Trumna zaczęła powoli znikać z moich oczu. Jej
opuszczaniu towarzyszyła najpiękniejsza i jednocześnie najbardziej nostalgiczna
melodia grana na trąbce, jaka kiedykolwiek dostała się do moich uszu. Dźwięki
docierały do mojego serca przesiąkniętego żalem i wypuszczały z niego kropelki,
które wydostawały się spod moich powiek.
Potem zaczęło wiać. Czułam jak podmuch zobojętnia
moje wnętrze, w którym już na zawsze pozostanie pustka.
Wrzuciłam do dołu jedną białą lilię, do której na
sznurku przyczepiłam wędkarski haczyk.
- Nie pozwól mi nigdy utonąć - wyszeptałam tak
cicho, że mogłam usłyszeć to tylko ja.
Stałam tam jeszcze długo po tym, jak zasypano
trumnę ziemią, a wszyscy goście i rodzina byli już na stypie, nie mogąc oswoić
się z faktem, że czterdziestosześcioletnie życie mojego ojca się skończyło.
Kiedy zaczęło padać miałam ochotę usiąść na ziemi i
poczekać aż deszcz oczyści moją twarz brudną od tuszu do rzęs oraz zalepi rany
wykłute w wielu miejscach w sercu. Nic takiego jednak się nie stało. W zamian
za to przemokłam do suchej nitki.
Ruszyłam w stronę domu, aby się przebrać, lecz
uświadomiłam sobie, że wcale nie czułam zimna.
Tak jak wszystkiego innego.
Od tamtego momentu każda sprawa była mi już
obojętna. Utrata ojca pozbawiła mnie wszelkich ludzkich emocji.
Ten dzień zapisał się w mojej pamięci bardzo
wyraźnie i odbił piętno na mojej duszy, która stała się dla mnie zbyt ciężka.
Próbowałam trafić do domu, ale nie znałam drogi.
Szłam donikąd. Przestałam rozróżniać łzy od kropel deszczu spływających mi po
twarzy.
Nie pasowałam do tego świata. Najważniejsza część
mojej układanki przestała istnieć. Nie byłam w stanie ułożyć już całej grafiki.
,,Umarłaś, Michalino. Ciebie też nie ma już na
świecie" - Oświadczał jakiś cichy głos w mojej głowie.
Gdy zrobiło się ciemno, usiadłam na ławce, która
ukazała się moim oczom i nie będąc nawet świadoma kiedy to się stało,
przytłoczona smutkiem dnia, zasnęłam.
Ciemność.
Niemy krzyk.
Ból.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz