Ucieszona, ale i niesamowicie zmęczona, wreszcie przekroczyłam próg
biblioteki i udałam się w stronę domu. Dopiero teraz zauważyłam, że zrobiło się
już późno. Zachodzące słońce dało znać, że minęła już 19. Jak to w połowie
września, światło dzienne nie tryskało swoim blaskiem zbyt długo. Przewaga nocy
nad dniem przypominała, że wakacje już za nami.
Skręciłam w dróżkę prowadzącą przez park. Lubiłam tamtędy przechodzić,
kiedy chciałam złapać oddech po dniu wypełnionym obowiązkami. Wiatr lekko
kołysał liście, jakby chciał je położyć razem
ze słońcem, którego powolne opadanie było doskonale widoczne, dzięki
bezchmurnemu niebu. Cichy, wąski strumień, płynący między drzewami zastępował
ptasi śpiew. Ostatnie promyki przedzierały się przez wysychającą zieleń, tuląc
przyrodę do snu.
Mieszkałam w małym miasteczku, gdzie prawie wszyscy się znają. Od
biblioteki do domu miałam kilkaset metrów, może kilometr, ale nie więcej. Tata
za każdym razem proponował mi, że mnie do niej zawiezie, a potem odbierze,
jednak ja wolałam cieszyć się krótkim spacerem i zawsze odmawiałam. Tak było
również dzisiaj.
Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do domu.
- Już jestem! - krzyknęłam z przedpokoju. Ściągnęłam buty i odwiesiłam
klucze. Nieco zaniepokojona brakiem odzewu weszłam w głąb domu, udając się do
kuchni. - Haalo! - wrzasnęłam
przechodząc obok schodów - jest ktoś w domu? - dopytywałam się na próżno. Na
lodówce znalazłam karteczkę z informacją, że rodzice wyszli na kolację do
znajomych, a brat był na pływalni.
Cóż, więc mam cały dom dla siebie. Mogłam robić cokolwiek chciałam -
posłuchać głośno muzyki, obejrzeć w salonie film, na który miałabym ochotę,
przygotować coś niezdrowego do jedzenia, bo przecież i tak nikt nie zwróciłby
mi uwagi... Jednak z tego wszystkiego wybrałam gorącą kąpiel i chwilę
wytchnienia. To było jedyne o czym wówczas marzyłam.
Poszłam do łazienki i nalałam wody do wanny. Podczas gdy płyn do
kąpieli zaczynał się pienić, zapaliłam świece. Ich blask przyćmił światło,
toteż je zgasiłam. Miejsce w którym byłam przypominało magiczną komnatę, grotę,
w której można było się schronić i na chwile zapomnieć o wszelkich problemach. Nie
było tam ani grama smutku, zła, cierpienia. Pomieszczenie to sprawiało wrażenie
najbezpieczniejszego na świecie. W żaden sposób nie przypominało mojej
łazienki.
Zanurzyłam się pod powierzchnią wody i delektując się ciszą, poczułam
błogość. Odpoczywała każda komórka mojego ciała od czubka głowy, aż po palce u
stóp. Nie pamiętam kiedy ostatnio mogłam sobie pozwolić na taką regenerację.
Chwila trwała i trwała. Chciałam tylko, żeby nigdy się nie skończyła.
Piękny spokój przerwał dźwięk dzwonka, który słychać było na przemian z
energicznym pukaniem do drzwi. Wyszłam z wanny i zarzuciłam na siebie
bawełniany szlafrok. Szybkim krokiem zeszłam z piętra, na którym znajdowała się
łazienka i podbiegłam do drzwi wejściowych, wcześniej zerkając jeszcze w
lustro.
Moim oczom ukazały się dwie postawne sylwetki. Mężczyźni ubrani w
policyjne mundury wyciągnęli legitymacje.
-Dobry wieczór, posterunkowy Hans oraz sierżant Gronek, czy pani
Michalina Maciąg? - odezwał się pierwszy z nich. Był wyższy od swojego
partnera, miał ciemną karnację i brązowe oczy.
-To ja, o co chodzi? - zapytałam nieco przestraszona, dokładniej
otulając się szlafrokiem po zderzeniu z chłodem wieczoru.
-Przynosimy pewne wieści, czy moglibyśmy wejść? - zapytał teraz drugi.
Jego głos był ciemny i szorstki, ale jednocześnie bezpieczny. Budową ciała
przypominał zapaśników wagi ciężkiej. Wzbudzał we mnie respekt, ale wyglądał na
miłego człowieka.
-Proszę - ruchem ręki zaprosiłam policjantów do środka - tędy do salonu
- wskazałam im.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz