niedziela, 21 sierpnia 2016

Rozdział IV

     Cztery dni później mama została wypisana ze szpitala. Pojechałam po nią autobusem i wróciłyśmy do domu razem. Ostatnio wyglądała i zachowywała się jak cień. Martwiłam się o nią. Nie dało się z nią rozmawiać o niczym, co nie było związane z tatą. Rozumiałam ją, też było dla mnie nadrzędne, aby zrobić coś, co mogłoby pomóc przywrócić mu zdrowie. Tylko, że mama ograniczyła całe swoje życie wyłącznie do tej jednej sprawy. Było mi nawet ciężko przebłagać ją, że powinna wrócić do domu. Pomogła mi w tym Ania - ta młoda pielęgniarka, która zaprowadziła mnie wtedy pod drzwi nr 308. Swoją drogą, bardzo miła z niej kobieta. Mama wciąż powtarzała, że musi zostać na wypadek, gdyby ojciec się obudził.
Problem w tym, że nie wiadomo kiedy to będzie.
Odkąd Adrian przeczytał w Internecie o wypadku, widziałam się z nim tylko raz, kiedy mijaliśmy się w korytarzu, gdy wróciłam ze szkoły. Nie odzywał się do mnie. Mieszkaliśmy razem, a odnosiłam wrażenie, że nie należę do grona osób, które zna.
Byłam ze wszystkim sama.
Próbowałam robić to, co zwykle. Wstawałam rano, szykowałam sobie śniadanie, wychodziłam do szkoły. Po lekcjach wracałam do domu, jadłam coś i starałam się odrobić zadania domowe. Czasami wychodziłam na krótkie spacery do sklepu i z powrotem, kiedy czegoś zabrakło. Dla świata zewnętrznego byłam prawie sobą. Dopiero wieczorami dopadała mnie bezsilność. Pytałam mamy czy mogę coś dla niej zrobić, a ona zawsze odpowiadała, że nie.
Codziennie jeździła do szpitala. Spędzała tam długie godziny, poczym wracała i była nieobecna do tego stopnia, że zwykle nie wiedziałam, że jest już z powrotem. Wchodziłam po coś do salonu i spotykałam ją siedzącą w fotelu taty lub stojącą przy oknie ze wzrokiem utkwionym w nicość.
Stan taty się nie polepszał. Odwiedzałam go co kilka dni. Pewnie robiłabym to częściej, ale kiedy obserwowałam zachowanie mamy, traciłam chęci do życia. Siedziała przy nim, łapała go za rękę i wpatrywała się w jego zastygniętą twarz z takim żalem i bezradnością, jakby już go nie było.
- Kochanie, wróć, obudź się - szeptała czasem - bez ciebie to... - kończyła w swoich myślach, albo mówiła tak cicho, że zagłuszał ją respirator. Nie potrafiłam jej pomóc. Nie chciała rozmawiać, gdy ją przytulałam, szybko się odsuwała, kiedy próbowałam podnieść ją na duchu, odkrywałam, że wszystkie słowa są małe i kruche. Przecież żadne z nich nie przywróci jej męża.
Tata wiedziałby co robić. On jeden zawsze znajdował słowa, które ktoś chciał usłyszeć. A teraz zostawił mnie z tym wszystkim.
Jakaś część mnie była na niego wściekła, chociaż doskonale wiedziałam, że tego nie planował. Tęskniłam za nim. Za głosem, który każdego dnia około godziny 17 rozlegał się w domu. Za żartami, które słyszeliśmy przy obiadokolacjach. Za tym, jak obejmował mnie czule i sklejał moje rozbite kawałki w dni melancholii, po kłótniach z rówieśnikami. Za jego stanowczością, kiedy próbował wybić mi z głowy któryś z nieodpowiednich pomysłów. Za bajkami jakie opowiadał mi w dzieciństwie, gdy nie mogłam spać lub się czegoś bałam.
Tęskniłam za całą jego osobą. Za wszystkimi jego cechami i wadami. Za jego byciem w moim życiu.
Zwykle zajmowało to większość moich myśli. Rzadko zdarzało się, że wiedziałam co dzieje się na lekcjach, co dzieje wokół mnie. Nie słyszałam pytań i nie udzielałam na nie odpowiedzi. Kiedy po kilku dniach wychowawczyni zaprosiła mnie na rozmowę, jakoś udało mi się jej wmówić, że wszystko jest w porządku i nie musi się niczym martwić.
Dzisiaj, gdy wracałam do domu złapała mnie Antosia - moja najbliższa znajoma. Zdarzało mi się czasami o niej myśleć, jako o przyjaciółce. Znałyśmy się od przedszkola. Przez całą podstawówkę i gimnazjum nasz kontakt był naprawdę częsty. Właściwie nie miałam nikogo takiego poza nią. Teraz nasze drogi nieco się rozeszły. Chodziłyśmy nadal do tej samej szkoły, ale byłyśmy w różnych klasach, a przy dość dużej liczbie uczniów, czasami w ogóle się nie widywałyśmy. Dawno już z nią nie rozmawiałam.
- Hej Michalina! Kopę lat! - przywitała się z uśmiechem od ucha do ucha. Sypnęła we mnie ziarnem swojej pozytywnej energii.
- Cześć, miło Cię widzieć - odrzekłam, próbując ukryć to, co w sobie nosiłam. Nie chciałam przytłaczać jej swoimi problemami.
- Co u ciebie? Opowiadaj!
- Może zaproszę cię na herbatę? - zaproponowałam. Przyjęła to z aprobatą.
Po raz pierwszy od dawna nie wracałam do domu sama. Droga minęła mi dużo szybciej, niż zazwyczaj. Cieszyłam się ze spotkania z Antosią. Przy niej nikt nie był smutny. Emanowała ona ogromem energii. Nie wiem, czy zdarzało się jej zmęczyć. Potrafiła każdego rozśmieszyć i chociaż czasami powiedziała coś w nieodpowiednim momencie, nadal ją uwielbiałam. Dobrze było uwolnić myśli od ostatnich wydarzeń, choć przez chwilę zapomnieć o tym co leżało mi na sercu.
W domu nikogo nie było. Zaparzyłam w kuchni herbatę i zważając na bałagan, jaki panował w salonie, zaprosiłam koleżankę do swojego pokoju, w którym sprzątałam codziennie gdy w mojej głowie roiło się od głuchych pytań i obaw, których nie miałam odwagi do siebie przyjąć. Robienie porządków potrafi odprężyć. Kiedy skupiamy się na tym, nasz mózg trochę mniej przypomina o problemach. Poza tym myślę, że to powierzchowne porządkowanie rzeczy wokół nas jest krokiem w stronę uporządkowania wszystkiego w sercu.
Sączyłyśmy z kubków herbatę, rozmawiając o sprawach dookoła. O tym kto z kim się teraz przyjaźni, czy stare pary się już rozstały, że piękny wrzesień tego roku, a wakacje szybko przeleciały i nowa szkoła już nie taka wspaniała jak poprzednia. Że niedawno Antosi ściągnięto aparat ortodontyczny i jest szczęśliwa, bo ma prostsze zęby, niż kiedykolwiek, że nareszcie zaczęła się dogadywać ze swoją siostrą, a no i kot jej zdechł, ale tak bardzo się tym nie przejęła, bo właściwie nigdy go nie lubiła, tylko jej mama bardzo chciała mieć zwierzątko.
Herbata się skończyła, więc przyniosłam sok pomarańczowy. W międzyczasie spojrzałam na zegarek. Była już 18. Nie wiedziałam kiedy wskazówki zdążyły się już tak przesunąć. Mojej pamięci umknęło kiedy ostatnio miałam w sobie tyle spokoju, co dzisiejszego popołudnia. Niesamowite, że przebywanie z drugą osobą aż tak mi pomogło. Chociaż bardzo lubiłam Tosię, nie ufałam jej na tyle, żeby podzielić z nią swój smutek. Myślała, że nic się nie zmieniło. Cieszyłam się z tego. Dobrze móc pomówić z kimś, kto nie patrzy na świat przez czarne okulary.
Około 20 odprowadziłam ją do drzwi. Samochód jej taty już parkował na naszym podjeździe.
- Do następnego, Michalino! - powiedziała na odchodne.
- Dzięki za miło spędzony czas - uśmiechnęłam się do niej.
- Pa! - krzyknęła schodząc ze schodów.
- Pa - odpowiedziałam.
W momencie, gdy Tośka otworzyła drzwi auta, zauważyłam moją mamę, która szła w stronę domu. Wracała ze szpitala. Kiedy spojrzała w stronę odjeżdżającego samochodu, przyspieszyła kroku, jakby coś właśnie wytrąciło ją z równowagi. Energicznym krokiem pokonała schody, przeszła obok mnie i otworzyła drzwi wejściowe, wchodząc do domu. Popędziłam za nią. Przestraszyłam się o co może chodzić.
- Czyś ty zwariowała? - rzuciła w moją stronę.
- Ja? Dlaczego? - spytałam, nie rozumiejąc co się dzieje.
- Ojciec leży w szpitalu, nie wiadomo, czy się obudzi, a ty sobie spraszasz do domu koleżanki, jak gdyby nigdy nic? - była oburzona.
- Mamo! Jak możesz? - krzyknęłam - Przecież wiesz, że też to przeżywam.
- Jakoś nie widać - powiedziała obrażona.
- Według ciebie powinnam zamknąć sie w czterech ścianach, ponieważ w naszej rodzinie zdarzył się wypadek? Mam zamknąć się na świat, bo tata leży w śpiączce?
- Wygląda na to, że w ogóle nie interesuje cię nasza rodzina. To, że będziesz się dobrze bawić, na pewno nie pomoże tacie wyzdrowieć.
- Tak samo jak użalanie się nad tym co się stało - wycedziłam.
Nie odpowiedziała. Zamknęła się w swojej sypialni i już z niej nie wyszła. Zastanawiałam się co o tym myśleć. Jak moja mama mogła oskarżyć mnie o to, że nie interesuję się rodziną? Nie poznawałam jej. Każdego dnia próbowałam zrobić coś, by nam pomóc, by jakoś ukoloryzować naszą szarą rzeczywistość. Wspierałam mamę, odwiedzałam ojca. Codziennie martwiłam się o to co z nami będzie, a w zamian rodzicielka sprawiła mi awanturę, ponieważ spędziłam miło popołudnie. Pierwsze popołudnie od dnia wypadku, w którym mogłam odciąć sie od trosk.
Czasami na nasze starania zamiast zasłużonego docenienia spływa pogarda. Ale czy fakt, iż nie zawsze nas docenią jest równoznaczny z tym, że nie zrobiliśmy wszystkiego co w naszej mocy?
A może wcale nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam? Może to nadal za mało? Miałam mętlik w głowie. Co, jeśli racja była po stronie mamy?
Położyłam się do łóżka i poczułam jak wzbierają się we mnie wyrzuty sumienia z tego powodu, że pozwoliłam sobie dzisiaj na chwilę wytchnienia.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Rozdział III

    Wybierając się do szpitala nie miałam trzeźwego umysłu i nie zastanawiałam się co ze sobą zabiorę. Nie zapomniałam jednak o najważniejszym. Miałam przy sobie portfel i telefon. Mogłam więc dostać się z powrotem do domu.
Umówiłam się z mamą, że pojadę trochę odpocząć. Ona musiała zostać, gdyż przeprowadzali jej jeszcze pewne badania. Okazało się, że miała lekkie wstrząśnienie mózgu, zwichnięty nadgarstek i kilka zadrapań. Wyszła z wypadku naprawdę szczęśliwie.
Niestety, nie mogłam powiedzieć tego samego o tacie. Nie mogę uwierzyć, że to się wydarzyło. Cały czas nie mieści się to w moim umyśle. Zwykle jeździł on nazbyt bezpiecznie. Tylko w skrajnych przypadkach zdarzało mu się przekraczać prędkość, ale czasami, gdy nie mógł już znieść jazdy kierowcy przed sobą, przyspieszał i wymijał innych użytkowników ruchu.
Zrobił to też wtedy. Pech chciał, że sam zaprowadził się pod koła pojazdu z naprzeciwka.
Siedziałam w autobusie i mijałam kolejne miejsca. Był środek nocy, jednak wraz ze mną jechało jeszcze wielu pasażerów. Za oknem ciemność rozjaśniały tylko przydrożne latarnie. W większości budynków światła były już pogaszone. Mijaliśmy się tylko z kilkoma samochodami. Miasto zasnęło. Zupełnie jakby nadejście mroku oznaczało, że trzeba położyć się do łóżka.
Sama też o tym marzyłam, chociaż wątpiłam, że uda mi się zasnąć. Ilość emocji, jakie na mnie spłynęły nadal nie pozwalała mi zebrać myśli. Czułam w sobie pustkę i nie wiedziałam czym ją wypełnić.
Nareszcie stanęłam u progu domu. Wyciągnęłam klucze i wsunęłam odpowiedni do zamka. O dziwo drzwi były otwarte. Przez chwilę wahałam się czy powinnam wchodzić do środka. Zdecydowałam jednak nacisnąć klamkę i to zrobić. Jednak na wszelki wypadek zostawiłam drzwi niedomknięte. Powoli przechadzałam się po domu, mając oczy i uszy szeroko otwarte. Wszystkie pomieszczenia na parterze wyglądały zwyczajnie. Skierowałam się ku schodom i gdy byłam na samej górze zrozumiałam kto był temu winien.
W pokoju Adriana paliło się światło. Widocznie wrócił już ze swych nocnych wojaży. Była trzecia nad ranem, więc właściwie, jak na niego, to dość wcześnie. Gdy znalazłam się w jego pokoju, zobaczyłam go śpiącego na podłodze, pół metra od łóżka. Próbowałam go oprzytomnić, aby zmienił miejsce wypoczynku, gdy ten wziął głęboki oddech i przewracając się na drugi bok, zionął we mnie oparami alkoholu. Dałam sobie spokój. Zgasiłam światło i zazdrościłam mu tego, że może spać, nie będąc niczego świadomym.
Zeszłam na dół i zamknęłam drzwi wejściowe na klucz. Zmęczenie przesiąkało wszystkie moje narządy. Mimo to, czułam, że nie mam szans na sen. Postanowiłam wziąć prysznic. To zawsze pomaga. Odkręciłam wodę i wsunęłam się pod jej orzeźwiający strumień. Po prostu stałam. Nie mogłam się ruszać. Nie wiedziałam co chcę zrobić. Właściwie, zapomniałam co robi się pod prysznicem. W mojej głowie panował ogromny chaos. Z jednej strony dziękowałam Bogu za cudowne ocalenie mojej mamy, z drugiej jednak bałam się o ojca. Strach ten przenikał mnie całą.
Nie miałam żadnej pewności, że jeszcze kiedykolwiek z nim porozmawiam, że będę mogła się z nim z czegoś śmiać, oglądać filmy, jeździć rowerem. Nie wiedziałam, czy nadarzy się jeszcze okazja odmówić mu odebrania mnie z biblioteki lub zaparzyć kawę w niedzielne popołudnie. Czy będę mogła podać mu gazetę lub zapytać jak minął dzień. Czy usiądziemy razem do stołu...
Czy się obudzi.
Jak to możliwe, że dwoje ludzi, biorących udział w tym samym wypadku, ma tak różne obrażenia?
Pozwalałam wodzie spływać po mojej skórze i żałowałam, że nie da się tak łatwo oczyścić duszy. Gdy nasze ciało się zabrudzi, po prostu używamy mydła. Nawet, jeśli coś jest naprawdę ciężkie do usunięcia, da się to umyć. Co zrobić z duszą ubłoconą problemami i pytaniami, po których zadaniu słychać tylko ciszę?
Założyłam piżamę i położyłam się do łóżka, które ustawione było naprzeciwko okna. Wpatrywałam się w miliony białych punkcików na niebie i szukałam w nich odpowiedzi. W oglądaniu gwiazd najbardziej fascynujące jest to, że im dłużej na nie patrzymy, tym więcej nasze oczy ich rejestrują. Pamiętam, jak będąc małą dziewczynką usłyszałam, że nie da się ich policzyć. Pomyślałam, że wobec tego chcę być pierwszą, która to zrobi. Naprawdę wierzyłam, że to możliwe.
Dla dzieci wszystko jest takie proste. Ciekawe jakie widziałabym perspektywy, gdybym miała jeszcze w sobie tyle ufności w piękne zakończenia, których wiele poznałam w bajkach opowiadanych mi przed snem.
Gdy zegar wybił godzinę 6:30, przestałam już zmuszać się do zaśnięcia. Zmrużyłam oczy jedynie na pół godziny, gdyż obudził mnie koszmar. Byłam reporterką znanej gazety. Wysłano mnie w miejsce wypadku minionej nocy, aby zebrać potrzebny materiał i zrobić z niego artykuł. Gdy się tam znalazłam, zobaczyłam trzy sylwetki, przykryte foliami. Zachowywałam się zupełnie naturalnie, jakbym spotykała takie widoki od zawsze. Wiedziałam, że to moi rodzice, ale niczym się nie przejęłam. Byłam opanowana i bezuczuciowa. Strażacy powiedzieli mi, że za moment przyjadą tutaj odpowiednie służby, które zabiorą trupy. Nazwałam tekst słowami: ,,śmiertelne zderzenie". Krótko opisałam co się wydarzyło, podałam czas oraz nazwę ulicy i zakończyłam zdaniem ,,wszyscy zmarli na miejscu". Potem się obudziłam.
Zeszłam do kuchni i zaparzyłam sobie kawy. Było jeszcze za wcześnie, żeby pojechać do szpitala, więc uruchomiłam komputer, nie mając nic lepszego do zrobienia. Wyświetliłam stronę główną, na której roiło się od nowinek. Moim oczom ukazały się słowa ,,śmiertelne zderzenie".
O nie. Tylko nie to. Przecież moi rodzice żyją. To nie był sen. Widziałam się z mamą.
Czym prędzej kliknęłam nagłówek, żeby dowiedzieć się więcej. Na szczęście wszystkie informacje się zgadzały. Jednak dotarła do mnie jeszcze jedna wiadomość.
Kierowca tira nie żyje.
Mój ojciec zabił człowieka.
Z moich oczu zaczęły toczyć się łzy, jedna za drugą. Siedziałam nieruchomo. Gdyby ktoś mnie teraz obserwował, pomyślałby, że jestem zupełnie obojętna na wszystkie zewnętrzne czynniki. Wewnątrz gromadził się smutek, sfrustrowanie i żałość, połączone z paniką, bo byłam pewna, że jeśli mój tata się obudzi, nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie chciałam, żeby musiał z tym żyć, ale pragnęłam mieć go na co dzień. Chciałam, żeby było tak jak zawsze. Marzyłam, aby cofnąć czas.
Tymczasem nie mogłam zrobić nic.
- Ryczysz? - usłyszałam za plecami. Wiedziałam, że to Adrian. Spojrzałam na niego, po czym spuściłam głowę w dół. Nie potrafiłam mówić.
- Co się stało? - spytał. Przez moment wydawało mi się, że nawet trochę go to interesuje. Cóż za nowość.
Odwróciłam monitor w jego stronę. Zbliżył się i zaczął czytać, a gdy skończył, po prostu wyszedł. Nie zapytał o nic, nie wypowiedział ani słowa, nie płakał. Zupełnie, jakby nic się nie wydarzyło. Taki właśnie był mój brat. Nigdy nic go nie dotyczyło.
Zostałam sama. Wstałam i odeszłam od biurka. Nie miałam pojęcia co dalej. Ułożyłam się w łóżku i utkwiłam wzrok w naszym rodzinnym zdjęciu, które stało na komodzie. Nie mogłam jeść. Nie mogłam spać. Nie mogłam płakać. Nie mogłam mówić. Nie mogłam nawet się poruszać. Czułam jak ulatują ze mnie chęci do życia. Nie przyglądałam się już zdjęciu, chociaż na nie patrzyłam. Obojętność ogarnęła mój wzrok.
Miałam wrażenie, że zakrada się również do mojego serca, w którym właśnie coś umarło.
I nie chciało zmartwychwstać.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział II

    Niecałe pół godziny później radiowóz pędził krajową 15 w stronę szpitala. Siedziałam na tylnim siedzeniu za pasażerem i wyglądałam przez okno, chociaż i tak nie rejestrowałam obrazów, które się za nim znajdowały. W mojej głowie panował chaos. Nie mogłam zrozumieć po co i dlaczego musiałam tego doświadczyć. Tylko te dwa pytania słyszałam w swoich myślach. Trwałam w bezruchu. Moje oczy były zaszklone, ale po żadnym z policzków nie spłynęła ani jedna łza.
Istnieje taki rodzaj smutku, którego nie da się opłakać. W pewnych sytuacjach czegokolwiek by się nie zrobiło, to i tak będzie zbyt mało. Czasami po prostu nie potrafimy przyjąć pewnych faktów do wiadomości. Chcemy usłyszeć, że cała historia była tylko kiepskim żartem, a rzeczywistość nie uległa zmianie. Bronimy się wszystkimi kończynami przed prawdą. Uciekamy przed nią. Nie wiemy co robić.
Więc nie robimy nic.
W moich uszach cały czas odbijają się echem słowa policjantów: ,,pani rodzice mieli wypadek, jest nam bardzo przykro".
Tak, jasne, przykro. Muszą w ten sposób przekazywać smutne wieści. Co innego mają powiedzieć? Przecież nie oświadczą, że przyszli tutaj tylko dlatego, że za to im płacą. Jedyne czego się od nich dowiedziałam, to informacja, że rodzice zostali przewiezieni do szpitala.
Żywi.
Dzięki Bogu.
Nie wiadomo jednak, czy stan ich zdrowia gwałtownie się nie pogorszył. Po czołowym zderzeniu z tirem może zdarzyć się nawet najgorsze... O czym w ogóle nie chcę myśleć.
Weszłam do szpitala i skierowałam się do rejestracji. Podałam swoje nazwisko i zapytałam o rodziców.
- Proszę czekać - usłyszałam.
Oczywiście. Mogłam się tego spodziewać. Czekać, czekać, czekać. W pewnych momentach życia taka cecha jak cierpliwość w ogóle nie istnieje. Nie można skupić się na niczym innym, niż obiekt oczekiwania. Sekundy zdają się być minutami, a minuty godzinami. Czas stoi w miejscu, a wskazówki zegara wcale się nie przesuwają. Nie da się zrobić nic, aby to przyspieszyć.
Zastanawiałam się gdzie w tym wszystkim jest mój kochany braciszek. Miał wyjść tylko na pływalnię, ale znając go, po basenie poszedł na jakąś imprezę razem ze swoimi kolegami. Teraz kiedy powinien tutaj ze mną być, on gdzieś się bawi. Wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer.
-Po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość... - wspaniale!
-Adrian, rodzice mieli wypadek, jak najszybciej przyjedź do szpitala. Cześć - rozłączyłam się.
Teraz, kiedy moja rozpacz spowodowana mamą i tatą połączyła się ze złością na brata, czułam się okropnie. Miałam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Właściwie, co lepszego mogłam zrobić? Siedziałam i czekałam, a w mojej głowie tworzyły się czarne scenariusze. Nie wiedziałam jak doszło do wypadku, kto był jemu winien, czy drugi poszkodowany przeżył... Ale najważniejsze, nie wiedziałam w jakim stanie są moi rodzice.
A jeśli już ich więcej nie zobaczę..?
Kiedy dotarła do mnie ta myśl, emocje ogarnęły moje ciało. Nie mogłam już dłużej udawać, że sobie radzę. Spod moich powiek powoli toczyły się łzy, jedna za drugą. Spływały po brodzie i kapały w dół, poddając się grawitacji. Schowałam twarz w dłoniach i uświadomiłam sobie, że się trzęsę. Nie potrafiłam sama się uspokoić. Nagle poczułam, że ktoś siada obok i mnie obejmuje. Podniosłam wzrok.
-Proszę, pomyślałam, że może chciałabyś napić się wody - powiedziała młoda pielęgniarka, wpatrując się we mnie zmartwionym wzrokiem.
-Bardzo dziękuję - odpowiedziałam słabym głosem. Spróbowałam się do niej uśmiechnąć, przecierając policzki mokre od łez.
-Na kogo czekasz? - spytała z troską w głosie. Nie była dużo starsza ode mnie. Mogła mieć niewiele ponad 20 lat. Zaskoczył mnie fakt, że potrafiła mówić takim bezpiecznym, matczynym głosem, który dodawał mi otuchy.
-Moi rodzice mieli wypadek. Czekam, aż będę mogła się z nimi zobaczyć. Siedzę tu już chyba z pół godziny i nadal nic nie wiem... - znowu się rozkleiłam. Nieznajoma przytuliła mnie do siebie.
-Cii, wszystko będzie dobrze - wyszeptała - spróbuję się czegoś dowiedzieć, a ty tutaj zostań i się uspokój, dobrze? Chyba nie chcesz, żeby oglądali cię w takim stanie, prawda? - uśmiechnęła się i wstała.
-Dziękuję - powiedziałam za nią.
W chwilach, w których rozpacz ogarnia wszystkie nasze myśli i emocje, każdy rodzaj nadziei jest na miarę złota. Gdzieś wewnątrz mnie tliła się iskra wiary w słowa ,,wszystko będzie dobrze", które słyszałam z ust mojej mamy, kiedy przychodziłam zapłakana z rozbitym kolanem, które wypowiadał w moją stronę tata, czekający aż wrócę przygnębiona do domu po kolejnych miłosnych zawirowaniach oraz te którymi otuliła mnie ta młoda pielęgniarka. Kiedy się nimi posłużyła, uwierzyłam w nie trochę mocniej, chociaż okoliczności nie zmieniły się w żaden sposób.
Zobaczyłam jak wchodzi na długi korytarz, na którym siedziałam. Zauważyłam, że jest bardzo szczupła, a biel w którą była ubrana dodaje jej uroku. Długie, blond włosy opadały jej na plecy lekko się falując. Przypominała modelki z wybiegów, jakie widziałam kiedyś w telewizji. Zbliżała się w moją stronę.
-Jeśli chcesz, mogę cię do nich zaprowadzić. - uśmiechnęła się w moją stronę. Mówiła pewnym głosem, tak jak robią to lekarze, ale nie oszczędzała w nim również życzliwości.
-Nie wiem jak będę mogła się za to odwdzięczyć! - ucieszyłam się tak bardzo, że musiałam ją przytulić, co przyjęła z entuzjazmem.
Udałyśmy się na spotkanie z rodzicami. Bałam się tego w jakim stanie ich zastanę, ale wiadomość, że ich zobaczę przyćmiewała cały mój strach. Ostatnie minuty były najdłuższymi w moim życiu. Wędrówka przez szpital nie należała do łatwych. Początkowo starałam się zapamiętać skąd przyszłyśmy, ale informacji było zbyt wiele. Korytarze były długie i kręte, a ja czułam się tam jak w labiryncie.
Mijałyśmy kolejne sale, gdzie leżeli zmęczeni, przygnębieni ludzie, niektórzy śpiący. Wszyscy mieli na sobie piżamy. Do niektórych zawitali odwiedzający. Większość z nich była jednak pozbawiona towarzystwa, a co za tym idzie jakichkolwiek kolorów poza bielą. Odnosiłam wrażenie, że zamknięci w szpitalnych salach, zamykani byli również na pozytywne barwy życia nadające sens długim dniom spędzonym w tym miejscu. To smutne, że są tacy, do których nawet nie ma kto przyjść. Jeśli nie ma się dla kogo wyzdrowieć, nawet traci się na to nadzieję. Bez niej wszystko jest stracone.
-To tutaj, poproszę twoją mamę - stanęłyśmy przed salą o numerze 308. Pielęgniarka zapukała do drzwi, po czym lekko je uchyliła i wsunęła się do środka. Po chwili ktoś nacisnął klamkę. Nie wiedziałam kiedy to się stało, a już mama tuliła mnie w swoich ramionach. Czy istnieje bezpieczniejsze miejsce na świecie?
-Co się stało? Tak się martwiłam - powiedziałam, patrząc w oczy rodzicielki. Bałam się o nią. Na czaszce miała bandaż, niewielki plaster w okolicach skroni i pod lewym okiem oraz jej prawy nadgarstek owinięty był białym, elastycznym materiałem. Mimo to trzymała się na nogach i wyglądała prawie tak samo jak zwykle. Nie martwiłam się już tak bardzo stanem jej zdrowia. Bardziej wystraszyło mnie to, co zdradzał jej wzrok.  Dostrzegłam w nim coś niepokojącego. W mojej głowie mieszały się myśli począwszy od radości ze spotkania z mamą do lęku przed wiadomością, którą zaraz mi przekaże.
Powtarzałam sobie jedno zdanie.
Wszystko będzie dobrze.
-Wracaliśmy do domu, tata prowadził... - mówiła powoli, co tylko przeciągało chwilę napięcia, z jakim jej słuchałam - było ciemno i tata lekko zjechał ze swojego pasa... jechał tamtędy tir..- jej oczy się zaszkliły, a głos załamał.
-Co z nim, mamo? - spytałam przerażona.
-Jest w śpiączce. Nie wiadomo, czy się obudzi. - rzeka łez popłynęła z czterech źródeł jakimi były nasze oczy. Przytuliłyśmy się do siebie, próbując udzielić sobie wsparcia.
Chciałam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Właściwie, to sama przestałam w nie wtedy wierzyć.

niedziela, 31 lipca 2016

Rozdział I

   Był już wieczór, kiedy opuściłam bibliotekę. Miałam wejść tylko na chwilę, aby poszukać kilku informacji na temat spartańskiego wychowania, które były mi potrzebne do napisania referatu z historii. W książce, jaką podała mi pani w czytelni była cała skarbnica wiedzy. Zagłębiłam się w tej tematyce do tego stopnia, że zapomniałam o upływającym czasie. Przekładając kolejne strony, coraz to bardziej przesiąkałam Spartą i zwyczajami, jakie niegdyś w niej kultywowano. Zebrałam setki ciekawostek, których zapewne nie znalazłabym w Internecie i sporo się dowiedziałam.
Ucieszona, ale i niesamowicie zmęczona, wreszcie przekroczyłam próg biblioteki i udałam się w stronę domu. Dopiero teraz zauważyłam, że zrobiło się już późno. Zachodzące słońce dało znać, że minęła już 19. Jak to w połowie września, światło dzienne nie tryskało swoim blaskiem zbyt długo. Przewaga nocy nad dniem przypominała, że wakacje już za nami.
Skręciłam w dróżkę prowadzącą przez park. Lubiłam tamtędy przechodzić, kiedy chciałam złapać oddech po dniu wypełnionym obowiązkami. Wiatr lekko kołysał liście, jakby chciał je położyć razem  ze słońcem, którego powolne opadanie było doskonale widoczne, dzięki bezchmurnemu niebu. Cichy, wąski strumień, płynący między drzewami zastępował ptasi śpiew. Ostatnie promyki przedzierały się przez wysychającą zieleń, tuląc przyrodę do snu.
Mieszkałam w małym miasteczku, gdzie prawie wszyscy się znają. Od biblioteki do domu miałam kilkaset metrów, może kilometr, ale nie więcej. Tata za każdym razem proponował mi, że mnie do niej zawiezie, a potem odbierze, jednak ja wolałam cieszyć się krótkim spacerem i zawsze odmawiałam. Tak było również dzisiaj.
Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do domu.
- Już jestem! - krzyknęłam z przedpokoju. Ściągnęłam buty i odwiesiłam klucze. Nieco zaniepokojona brakiem odzewu weszłam w głąb domu, udając się do kuchni.  - Haalo! - wrzasnęłam przechodząc obok schodów - jest ktoś w domu? - dopytywałam się na próżno. Na lodówce znalazłam karteczkę z informacją, że rodzice wyszli na kolację do znajomych, a brat był na pływalni.
Cóż, więc mam cały dom dla siebie. Mogłam robić cokolwiek chciałam - posłuchać głośno muzyki, obejrzeć w salonie film, na który miałabym ochotę, przygotować coś niezdrowego do jedzenia, bo przecież i tak nikt nie zwróciłby mi uwagi... Jednak z tego wszystkiego wybrałam gorącą kąpiel i chwilę wytchnienia. To było jedyne o czym wówczas marzyłam.
Poszłam do łazienki i nalałam wody do wanny. Podczas gdy płyn do kąpieli zaczynał się pienić, zapaliłam świece. Ich blask przyćmił światło, toteż je zgasiłam. Miejsce w którym byłam przypominało magiczną komnatę, grotę, w której można było się schronić i na chwile zapomnieć o wszelkich problemach. Nie było tam ani grama smutku, zła, cierpienia. Pomieszczenie to sprawiało wrażenie najbezpieczniejszego na świecie. W żaden sposób nie przypominało mojej łazienki.
Zanurzyłam się pod powierzchnią wody i delektując się ciszą, poczułam błogość. Odpoczywała każda komórka mojego ciała od czubka głowy, aż po palce u stóp. Nie pamiętam kiedy ostatnio mogłam sobie pozwolić na taką regenerację. Chwila trwała i trwała. Chciałam tylko, żeby nigdy się nie skończyła.
Piękny spokój przerwał dźwięk dzwonka, który słychać było na przemian z energicznym pukaniem do drzwi. Wyszłam z wanny i zarzuciłam na siebie bawełniany szlafrok. Szybkim krokiem zeszłam z piętra, na którym znajdowała się łazienka i podbiegłam do drzwi wejściowych, wcześniej zerkając jeszcze w lustro.
Moim oczom ukazały się dwie postawne sylwetki. Mężczyźni ubrani w policyjne mundury wyciągnęli legitymacje.
-Dobry wieczór, posterunkowy Hans oraz sierżant Gronek, czy pani Michalina Maciąg? - odezwał się pierwszy z nich. Był wyższy od swojego partnera, miał ciemną karnację i brązowe oczy.
-To ja, o co chodzi? - zapytałam nieco przestraszona, dokładniej otulając się szlafrokiem po zderzeniu z chłodem wieczoru.
-Przynosimy pewne wieści, czy moglibyśmy wejść? - zapytał teraz drugi. Jego głos był ciemny i szorstki, ale jednocześnie bezpieczny. Budową ciała przypominał zapaśników wagi ciężkiej. Wzbudzał we mnie respekt, ale wyglądał na miłego człowieka.
-Proszę - ruchem ręki zaprosiłam policjantów do środka - tędy do salonu - wskazałam im.

Kilka słów wstępu

Od pewnego czasu prowadzę bloga, na którym umieszczam swoje egzystencjonalne przemyślenia.
Link -> http://tymbarkowamamba.blogspot.com/ 
Tutaj natomiast będę udostępniać opowieść, od początku do końca wymyśloną przez siebie. 
W niedzielne wieczory (co tydzień lub co dwa tygodnie) ukazywać się będą kolejne rozdziały.


Zapraszam do czytania i komentowania!