Rozdział XV to ostatni rozdział mojego opowiadania. Nie chciałam już więcej mieszać w życiu tej rodziny. Wiem, że jeszcze wiele brakuje mi do poziomu pisania, jaki znacie z książek, ale jestem dumna z tego, co stworzyłam. Chociaż nie jest to szczyt moich pisarskich marzeń, ale myślę, że to dobry początek. Nauczyłam się, że aby stworzyć dobrą opowieść, muszę najpierw wymyślić zakończenie, a dopiero potem zastanawiać się jak do niego dojdzie, aby wszystko było spójne. Przez najbliższy czas nie zobaczycie tu żadnych nowości, ale nie oznacza to, że przestaję pisać. Najpierw zamierzam ulepszyć to opowiadanie. Zatytułuję je słowami ,,Wszystko będzie dobrze". Gdy skończę, stworzę kolejną historię, jednak udostępnię ją dopiero po definitywnym zakończeniu opowieści.
Cieszę się, że zaczęłam pisać w ten sposób. Kiedyś broniłam się przed tworzeniem dłuższych tekstów. Bałam się, że sobie z tym nie poradzę. Wręcz wmawiałam sobie, że nie potrafię. Dopiero po dłuższych namowach Karoliny Jankowskiej otworzyłam się na ten rodzaj pisania. Dzięki Karola ♥
Dziękuję wszystkim moim czytelnikom za czytanie oraz za motywację. Bez Was moje pisanie nie miałoby takiego sensu, jaki ma. Ta pasja staje się dla mnie naprawdę piękna, kiedy nie tylko uszczęśliwia mnie, ale również może dać coś pozytywnego Wam. Kiedy słyszę, że ktoś się wzruszył, uśmiechnął, czy nad czymś zastanowił po przeczytaniu moich słów, czuję jak się uskrzydlam i zaczynam latać. Jeszcze bardziej chce mi się pisać, kiedy wiem, że nie robię tego tylko i wyłącznie dla siebie i swojej przyjemności. Bo o to właśnie chodzi, żeby móc się dzielić swoimi pasjami i dostarczać pozytywnych emocji wszystkim wokół.
Dzisiaj kończę tę opowieść, ale niebawem rozpocznę kolejną.
Jak w życiu, tyle, że o wiele prościej.
opowieści strumieniem płynące
Michalina ma 16 lat i właśnie zaczęła naukę w liceum. Mieszka z kochającymi rodzicami i starszym bratem, z którym nie zawsze się dogaduje. W jej życiu jest wiele szczęścia. Czy policjanci pukający wieczorem do drzwi mogą to zmienić?
niedziela, 8 stycznia 2017
Rozdział XV
Drogi Pamiętniku,
Wrzesień, październik i listopad trwały długo,
żyłam w nich o wiele dłużej, niż przez trzy miesiące. Dzisiaj nareszcie zaczął
się grudzień. Mam nadzieję, że będzie czysty, jak biały śnieg, na który liczę,
że spadnie. Wyzwolony od konfliktów i wielkich problemów. Oby na drodze naszej
rodziny pojawiały się już tylko małe zakręty.
Ciocia wróciła do Polski na stałe. Na razie mieszka
u nas, ale rozgląda się za własnym lokum. Cieszę się, że mamy ją z powrotem.
Odnoszę wrażenie, że nie tylko ja tak to odbieram. Wszyscy jesteśmy szczęśliwsi
odkąd jest z nami.
Choć u mamy już w porządku, postanowiła wziąć
udział w kilku spotkaniach grupy wsparcia. Nie mówiłam jej, że próbowałam ją
tam zapisać. Sama podjęła tę decyzję. Myślę, że to dobrze, że nie zamyka się na
pomoc. Po tym, co przeszliśmy, dobrze otworzyć się na osoby neutralnie i
obiektywnie podchodzące do sprawy.
Adrian i Ania nadal są razem. Cały czas nie mogę
zrozumieć jak udało im się zakochać akurat w takim momencie, ale to na pewno
bardzo pomogło Adrianowi. Dzięki temu mógł zająć się nami, bo nie musiał
poświęcać aż tak wiele uwagi sobie. Poza tym Ania to dobry człowiek. Cieszę
się, że mają siebie nawzajem.
W ostatnim czasie bardzo zżyłam się z bratem. Wcześniej
kłóciliśmy się naprawdę często o nic nie znaczące sprawy. Wydarzenia, w obliczu
których stanęliśmy, pomogły nam przewartościować naszą relację. Oboje
zrozumieliśmy, że nie warto polemizować na każdym gruncie. Mama i ciocia
pokazały nam do czego to prowadzi. Wsparcie jest dużo ważniejsze i bardziej
przydatne od konfliktów.
Święta w tym roku będą wyglądać inaczej, ale myślę,
że damy radę się uśmiechać.
Nigdy nie zapomnę o swoim tacie i zawsze będę mu
wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobił.
Mój świat zaczyna wyglądać tak, jak zawsze. Jest
tylko trochę bardziej smutny i mniej kolorowy. Jednakże odeszła z niego tylko
jedna osoba, która mnie kochała. Nadal są osoby, którym na mnie zależy. To
pocieszające. Wierzę, że odzyskam jeszcze pełnię szczęścia, jaką cieszyłam się
przed wypadkiem. Czas wyleczy mnie od tego rodzaju tęsknoty, który paraliżuje.
Nie może być inaczej.
Na każdą śmierć jest za wcześnie. Każda boli.
Zabiera ze sobą cząstki osób kochających zmarłego. Każda powoduje łzy. Każdej
towarzyszy czerń. Ale to nie jest żaden koniec. Śmierć to tylko przejście do
kolejnego etapu. To naturalne. Dlatego nie martwię się. Przepełnia mnie radość,
choć miesza się z nostalgią. Wszyscy jesteśmy poniekąd egoistami. Zastanawiamy
się nad przyczyną czyjegoś odejścia, zapominając, że dla niego to wieczność w
szczęściu. Myślimy o swoim cierpieniu, a nie o jego radości. Tak to już jest z
ludźmi. Ale ja nie chcę się więcej smucić. Przypomniałam sobie, że mam coś
jeszcze, czego nikt nigdy mi nie odbierze - wspomnienia.
Wyświetlam film w swojej głowie i pokazuję sobie
same piękne momenty. Tak, jakby był przy mnie, ponieważ nigdzie nie odszedł.
Kiedyś znowu się spotkamy, a na razie pozostaje mi
tylko jedno. Życie.
,,Wszystko będzie dobrze" - powtarzam sobie. I
za którymś razem nareszcie się uśmiecham.
niedziela, 18 grudnia 2016
Rozdział XIV
Powoli, z lekkim trudem otworzyłam po kolei każde z
oczu. Okropnie bolała mnie głowa. Spojrzałam przed siebie. Byłam w swoim
pokoju. Leżałam w łóżku przykryta błękitnym kocem. Na zewnątrz było już ciemno.
Gdzieś za mną znajdował się niewielki strumień światła. Ktoś musiał zapalić
lampkę stojącą na biurku. W ślimaczym tempie rozejrzałam się po pokoju, gdyż
każdy przyśpieszony ruch kosztował mnie o kłucie z tyłu głowy.
Obok mnie, na krześle siedział Adrian. Musiał
spędzić tu już całą wieczność, gdyż wyglądał potwornie. Miał potargane włosy,
podpierał ręką brodę i spał z otwartą buzią. Miałam wyrzuty sumienia, że ze względu
na mnie postanowił odpuścić sobie wszystkie sprawy. Chyba poczuł się
obserwowany, bo po chwili oprzytomniał.
- Jak się czujesz? - zapytał troskliwie.
- Strasznie boli mnie głowa - powiedziałam - nie
musiałeś przy mnie siedzieć.
- Wszyscy bracia są do tego zobowiązani.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i milczeliśmy.
Poczułam się senna. Nie miałam siły na walkę ze zmęczeniem i ponownie zasnęłam.
Śniłam. Miałam przed oczami małą dziewczynkę, która
wyciągała ku mnie swoją lewą rączkę. Miała dwa kucyki po obu stronach głowy
oraz śliwkowo-fioletową kurteczkę. Była w kaloszach. W dłoni trzymała białą
stokrotkę. Podawała mi ją. Gdy przyjęłam podarunek, powiedziała:
- To nie jest jego wina. Twój tata był dobry.
Potem wszystko zaczęło wirować. Dziecko zniknęło, a
ja kręciłam się, jak wewnątrz tornada i wpatrywałam się w kwiatek, aż w końcu
się ocknęłam.
Był ranek, lampka nadal była zaświecona, mimo, że
zniknęła taka potrzeba. Nie widziałam nigdzie Adriana. Drzwi zostały uchylone,
prawdopodobnie wyszedł. Moja głowa stała się lżejsza, niż poprzednio. Czułam,
że mogę już się podnieść. Gdy usiadłam, pożałowałam swojej decyzji i wróciłam
do pozycji leżącej. Po chwili w pokoju zjawił się Adrian. Trzymał w dłoniach
dwa kubki z gorącymi napojami.
- O, śpiąca królewna się obudziła - zażartował -
Zrobiłem ci herbatę.
- Dziękuję - powiedziałam.
- Czujesz się już lepiej? - spytał.
- Tak, ale miałam dziwny sen.
Opowiedziałam bratu to, co zapamiętałam i czekałam
na komentarz.
- Nie mam pojęcia co intuicja ci podpowiada, ale
jestem pewien, że odkryjesz prawdę.
Nie skomentowałam jego wypowiedzi.
- Wierzysz w to? - spytałam, a on popatrzył na mnie
zupełnie nieświadomy o co - że tata...
- Nie wiem - przerwał i przez chwilę milczał.
- Powiem ci coś - zaczął mówić po dłuższej pauzie -
ta zgoda między mamą, a ciocią była ze względu na ciebie. Widziały, jak to
przeżywasz. Akurat były w trakcie wymiany zdań, kiedy mama zobaczyła, że
zbliżasz się do domu. Dlatego widziałaś je przytulone. Chciały, żebyś przestała
się martwić.
- Powiedziały ci to? - zapytałam.
- Rozmawiałem z ciocią i ona mi to zdradziła. Tylko
nie mów im, że wiesz.
- No jasne. Podasz mi herbatę?
Po wypiciu płynu, poczułam w sobie siłę, aby
podnieść się z łóżka. Wstałam i udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic
i ubrałam się. Był już poniedziałek, przespałam cały weekend. Adrian został w
domu ze względu na mnie, ale gdy poczułam się lepiej, pojechał na uczelnię.
Mama była w pracy, a ciocia miała coś do załatwienia. W konsekwencji, byłam
sama w domu. Nie miałam jednak ochoty, aby w nim pozostać.
Ubrałam się ciepło i wyszłam na zewnątrz. Początkowo
miałam zamiar wybrać się do parku, postanowiłam jednak zobaczyć jak ma się nasz
ogród w czasie zaawansowanej jesieni. Przekroczyłam furtkę i udałam się w głąb naszego
sekretnego raju.
Drzewa były nagie i smutne, jakby czuły się
zawstydzone tym, że nie posiadają liści. Wśród nich rosła jedna sosna, dumnie
wywyższając się ponad pozostałe. Było mi żal drzew, ale taka była kolej rzeczy.
Człowiek też czasami musi ukazać nagość swojej duszy. Wszystkie rośliny
wyglądały na zmęczone. Trawa miała zgniły odcień. Drewniana huśtawka zamarła w
bezruchu i smutku, jakby bała się, że z końcem lata skończył się jej żywot. W
miejscu, w którym jeszcze kilka miesięcy temu kwitły białe róże i hortensje,
pozostało tylko kilka przyciętych łodyg, wystających z ziemi. Spojrzałam w
górę. Niebo było pełne chmur. Słońce nie było w stanie się przez nie
przedostać. Brak jego ciepłych promieni na mojej twarzy, czynił ogród jeszcze
uboższym.
Zastanawiałam się nad swoim snem oraz nad ostatnimi
wydarzeniami. Po pierwsze nie rozumiałam, jak siostry mogły myśleć, że uda im się
ukryć swoje niepogodzenie. Po drugie nie wiedziałam w co powinnam wierzyć. Po
trzecie myślałam nad tym, czy jestem gotowa na przyjęcie prawdy.
Stałam i snułam refleksje, kiedy poczułam pierwszą
kroplę cieczy na swoim nosie. Zaczynało padać. Powinnam była schować się w
domu, ale było mi tam dobrze. Chciałam, aby deszcz zmył ze mnie wszystkie
wątpliwości i pomógł odnaleźć właściwą drogę. Rozłożyłam ramiona i zaczęłam się
kręcić. Potrzebowałam tego. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się. W tamtej chwili
zupełnie zapomniałam o wszystkich obecnych problemach. Byłam tylko ja i deszcz.
Nie martwiłam się, nie myślałam, nie analizowałam. Istniałam.
Wydawało mi się, że słyszałam czyjeś wołanie.
Stłumiłam w sobie to wrażenie. Po chwili ktoś złapał mnie za dłoń i pociągnął
do siebie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam moją mamę.
- Chcesz się rozchorować? - powiedziała do mnie
pretensjonalnie - chodźmy do domu.
Prowadziła mnie do środka, jak pięcioletnie
dziecko, a ja tylko uśmiechałam się do siebie i zgadzałam się na wszystko.
Usiadłyśmy w salonie. Na stoliku stał kubek z kawą.
Leżało tam też kilka kolorowych czasopism.
- Powinnaś wypić coś ciepłego - zdecydowała mama i
wyszła do kuchni.
Wróciła po chwili z pastelowo-różowym, porcelanowym
kubkiem, który kupił jej Adrian na ostatnie imieniny.
- Proszę - podała mi go.
Trzymałam kubek w ręce i zastanawiałam się od czego
zacząć. Jakiś pierwiastek mojego dobrego nastroju jeszcze we mnie pozostał,
jednak w większości, wróciłam już do poprzedniego stanu. Wiedziałam, że to
idealny moment na przeprowadzenie ważnej rozmowy.
- Policjant powiedział mi, że twierdzisz, że ciocia
odebrała ci tatę - odezwałam się.
Cisza. Moja rodzicielka wyglądała, jakby nawet
przez myśl nie przeszło jej poinformowanie mnie o tym, czego chciałam się dowiedzieć.
- Mamo, powiedz mi prawdę! - błagałam.
- Nie mogę.
- To nie dotyczy tylko twojego życia - miałam
nadzieję, że ten argument ją przekona.
- Ale nie oznacza to, że masz cierpieć za
przeszłość ojca. Zapamiętaj go takim, jakim był. Nie drąż tego - była
stanowcza.
- Nie jestem dzieckiem - powiedziałam - proszę.
Przez kilka minut milczała, a potem wzięła głęboki
oddech i zaczęła mówić.
- Twój tata zdradził mnie z ciocią Amelią.
Widziałam ich, kiedy była w ciąży. Często się wymykał i gdzieś jeździł. Kilka
razy widziałam ich razem.
- To nieprawda - odezwała się jej siostra.
Nie miałam
pojęcia skąd wzięła się w domu i jak udało jej się tak cicho wejść.
- Przestań się kryć. Dobrze wiem o wszystkim.
- Pozwolisz mi to w końcu wyjaśnić? - zapytała zdeterminowana
ciocia - Przez te wszystkie lata wierzyłaś w swoją wyimaginowaną historyjkę.
Nie rozmawiałaś ze mną, udawałaś przed Kamilem, że wszystko jest dobrze, ale
nigdy nie posłuchałaś tego, co chciałam ci powiedzieć - powiedziała z
bezsilnością w głosie.
- No to słucham - powiedziała mama, ale jej postawa
wskazywała na to, że żadne argumenty nie będą dla niej przekonywujące.
- To nie było dziecko Kamila, tylko Chrisa. Nie
powiedziałam ci o ciąży, bo od początku byłaś przeciwna naszej znajomości -
słuchałam i nie miałam pojęcia o czym jest mowa, czułam się, jakbym żyła w
równoległym świecie - Nie miałam się do kogo zwrócić. Rodzice by tego nie
przyjęli.
- To co się stało z tym twoim Chrisem? - spytała
jej siostra.
- Gdy dowiedział się o ciąży, zostawił mnie.
Dostałam tylko wiadomość, że wyjechał i mam go nie szukać. Nie wiedziałam co
dalej, nie miałam pieniędzy...
Ciocia przestała mówić. Było widać, że
przypominanie sobie tych wydarzeń sporo ją kosztuje. Wyraz twarzy mojej mamy
złagodniał. Nie była jeszcze w stu procentach pewna, gdzie leżała prawda, ale
cierpienie siostry wywołało u niej żal. Nie były sobie obojętne.
- Dlaczego akurat mój mąż? - spytała mama, która
potrzebowała dokładnej retrospekcji.
- Dowiedziałam się o reakcji Chrisa na twoim
przyjęciu urodzinowym, płakałam, a on mnie znalazł i przekonał do wyznania
prawdy. Nie miałam siły, potrzebowałam pomocy, dlatego o wszystkim mu
powiedziałam. A on chciał mi tylko jakoś pomóc.
Wierzyłam cioci. Nie byłaby w stanie kłamać w taki
sposób. Współczułam jej, że przeżyła coś takiego oraz mojej mamie, że źle
wszystko zrozumiała. Męczyła mnie jeszcze jedna kwestia.
- Co stało się z dzieckiem? - przerwałam ciszę i wywołałam
łzy u obu kobiet.
- Poroniłam - wyszeptała ciocia po chwili i
spuściła głowę.
Mama podeszła do niej i ją przytuliła. Usłyszałam
bardzo ciche przepraszam. Obie nie mogły przestać płakać. Pogubiły się i nie
potrafiły odnaleźć drogi powrotnej. Po wielu latach nareszcie pozwoliły sobie
na szczerość, otworzyły się na siebie.
- Musicie wiedzieć coś jeszcze - powiedziała
ciocia, kiedy powstrzymała łzy - Chris wrócił, znalazł mnie. Nie wierzy, że
nasze dziecko nie zdążyło poznać świata. Dlatego przyjechałam. Chciałam od
niego uciec.
Mama przytuliła ciocię i szepnęła jej do ucha kilka
słów wsparcia. Podeszłam do nich i przyłączyłam się.
Tego dnia zrozumiałam co to znaczy umieć ze sobą
rozmawiać. Poczułam też ulgę. W głębi serca, wiedziałam o niewinności mojego
ojca, jednak nie była ona potwierdzona. Kiedy już została, odnalazłam w sobie pewność,
że zawsze wszystko będzie dobrze.
niedziela, 4 grudnia 2016
Rozdział XIII
,,Pozwólcie sobie na wybaczenie" - zapisałam
na żółtej samoprzylepnej karteczce i przykleiłam ją na środku lodówki. Doszłam
do wniosku, że to było źródłem ich problemów w komunikacji. Zarówno mama, jak i
ciocia, obnosiły się dumą, zamiast zakończyć to, o czym tak naprawdę słuch
powinien dawno zaginąć.
Starałam się dyskretnie przekonywać obie kobiety do
wyciągnięcia ręki, ale ciocia przykrywała się strachem, natomiast mama uważała,
że to nie ona zawiniła, dlatego nie zamierzała niczego robić.
Zwróciłam się do Adriana, którego ostatnio często
nie było w domu, gdyż poświęcał się studiom. Twierdził, że należy je zostawić,
a w końcu same zrozumieją, że nadszedł czas na zgodę.
Być może miał rację, ale trudno było mi to zrobić, kiedy
wiedziałam, że poprzednie próby nie przynosiły rezultatów. Początkowo
zapominałam o jego pomyśle. Dopiero po około tygodniu po raz pierwszy przeżyłam
dzień bez ingerencji w ich relacje.
Dzisiaj, w piątkowy poranek przed wyjściem do
szkoły, zostawiłam im tę radę na lodówce. Na tym postanowiłam zakończyć swoje
zaangażowanie w tę sprawę.
Kiedy wracałam, już od momentu znalezienia się na
naszej ulicy, kilkadziesiąt metrów od domu, usłyszałam krzyki. Coś się stłukło,
ktoś coś przewrócił, ktoś trzasnął drzwiami, a drugi ponownie je otworzył.
Rzuciłam się biegiem, aby jak najszybciej rozdzielić awanturujące się kobiety,
ale gdy stanęłam przed schodami, wszystko ucichło. Zdezorientowana weszłam do
środka. W salonie nikogo nie było,
jednak wyglądał on jak po przejściu tornada. Podobny widok spotkałam w kuchni.
Weszłam na piętro, gdzie przez niedomknięte drzwi, zauważyłam mamę i ciocię w
sypialni. Siedziały na łóżku i przytulały się do siebie. Otworzyłam szerzej
drzwi, ujawniając swoją obecność i uśmiechnęłam się do nich.
Cisza była naturalna, przepełniona wolnością i
świeżością oraz całkowicie wyzbyta niezręczności. Nareszcie odetchnęłam z ulgą.
Uspokoiłam się, choć nadal nie wiedziałam co było przyczyną tego konfliktu, ale
w tej chwili nie miało to nawet najmniejszego znaczenia.
Usłyszałam, jak ktoś wchodził do domu. Zeszłam na
parter i zobaczyłam mojego brata.
- Co tak wcześnie? - zapytałam.
- Zajęcia się nam skróciły. Nie cieszysz się? -
spytał z nutką ironii w głosie.
- Oczywiście, że się cieszę - powiedziałam i
przytuliłam go - pogodziły się - dodałam.
- Widzisz, mówiłem ci! - uśmiechnął się - Jak do
tego doprowadziłaś?
- Właściwie nic takiego nie zrobi...
- Już ja cię znam, siostrzyczko - przerwał mi.
- Idź po mamę i ciocię, a ja zrobię herbatę -
powiedziałam.
Udałam się do kuchni, skąd usłyszałam krytykę
Adriana, który właśnie zauważył w jakim stanie był obecnie nasz dom. Tutaj też
właściwie nie było gdzie postawić stopy. Zabrałam się za powierzchowne
uprzątnięcie pomieszczenia. W międzyczasie wstawiłam czajnik na gaz i
uszykowałam kubki. Po chwili na dół zbiegła mama.
- Zbieraj się, idziemy do kina - oznajmiła.
- Jak to do kina? Robię herbatę.
W tym czasie ciocia z Adrianem zdążyli pojawić się obok nas.
- Dalej Michalino, chodźmy, herbatę zrobisz później
- do mamy dołączyła ciocia.
- No już! - powiedział Adrian i złapał mnie za
rękę.
- Chcemy wam wynagrodzić nasz konflikt - zaznaczyła
mama.
W ekspresowym tempie ubraliśmy się i opuściliśmy
dom. Wsiedliśmy do samochodu Adriana i ruszyliśmy w drogę. Z radia
rozbrzmiewała piosenka mojego ulubionego zespołu. Byłam najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie. Patrzyłam jak zostawiamy za sobą kolejne budynki i
drzewa. Im dłużej siedzieliśmy w aucie, tym bardziej byliśmy razem. Droga,
która za nami znikała, była jak pasmo nieszczęść i konfliktów, które właśnie
zostało zrzucone z barków naszej rodziny.
Dojechaliśmy. Kiedy po chwili poszukiwań,
znaleźliśmy miejsce parkingowe, mama oznajmiła, że pójdzie kupić bilety.
- Przecież jeszcze nawet nie wybraliśmy filmu -
powiedziała ciocia.
Mama zaczęła zjadać ją wzrokiem. Popatrzyliśmy na
siebie z Adrianem, dając znak, że musimy działać. Złapałam ciocię pod ramię,
mój brat zajął się mamą. Znowu wróciły do nas szampańskie nastroje, uśmiechy i
zabawa. Weszliśmy do kina i rozejrzeliśmy się za repertuarem. Ostatecznie
wybraliśmy komedię, która aktualnie była na szczytach rankingów. Kupiliśmy
popcorn i ruszyliśmy ku kinowej sali. Zajęliśmy miejsca tak, aby rozdzielić
dopiero co pogodzone siostry. Zaczęły się reklamy, a ja zastanawiałam się
dlaczego tak cienka była aktualnie granica dzieląca nas od dobrej atmosfery do kłótni.
Siedziałam pomiędzy mamą, a ciocią. Sytuacja
wydarzyła się tak szybko, że nie zdążyłam zarejestrować wydarzeń. Któraś z
sióstr trzymała na kolanach popcorn, na który druga również miała ochotę, ale
zamiast kulturalnie poprosić, wyrwała jej go z ręki, rozsypując go gdzie się
dało. Zaczęły nawzajem obarczać się winą i przekrzykiwać. Nie mogłam ich
uciszyć. Szarpały się i nawet Adrian nie był w stanie ich rozdzielić.
Na salę wbiegł ochroniarz, próbując załagodzić
sytuację, jednak podziałał zupełnie odwrotnie, gdyż kłótnia przeniosła się na
jego osobę. Siostry były oburzone tym, że ktoś postanowił ingerować w tę
wymianę zdań. Chociaż przez chwilę były zgodne.
- Przyślijcie mi kogoś - powiedział ochroniarz
przez swoją krótkofalówkę.
Za moment przybiegło jeszcze dwóch panów, którzy
zajęli się kobietami. Wyprowadzili je, a ostatni z ochroniarzy nakazał nam
wyjść razem z nimi.
Tak wyglądał nasz wspólny wyjazd. Zaprowadzono nas
do małego pokoju, w którym stało biurko, kilka krzeseł i niewielka kanapa.
- Proszę tu zaczekać - oznajmili nam.
Po około dwudziestu minutach w drzwiach stanął
policjant. Usiadł przy biurku i zapytał, czy chcemy rozmawiać wszyscy razem,
czy na osobności. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść, dlatego postanowiłam,
że nie będziemy się rozdzielać.
- Czy mogą państwo wytłumaczyć mi co się stało?
Mama i ciocia zaczęły razem mówić, nie zrozumiałam
żadnego z ich słów. W całym pomieszczeniu rozległ się gwar. Mundurowy
oświadczył, że cofa pytanie, gdyż nie potrafimy się szanować i słuchać.
Musieliśmy wyjść i czekać, aż zostaniemy
poproszeni. Zostałam wywołana jako ostatnia.
- Proszę usiąść. Chciałbym poznać twoją wersję
wydarzeń.
Opowiedziałam policjantowi wszystko, co wiedziałam,
zaznaczając, że to między nimi normalne. Słuchał uważnie, czasami coś notował.
Gdy skończyłam mówić, milczał. Po chwili wziął głęboki oddech i odezwał się.
- To wygląda jak kłótnia nastolatek o jednego
chłopaka. Nie wiem jaka jest przyczyna ich konfliktu, ani dlaczego przenoszą
swoje prywatne sprawy na wizję publiczną, ale ewidentnie są to sprawy z przeszłości.
Obie opowiadały mi jakieś historie.. - zastanawiałam się dlaczego akurat mnie
to wszystko mówił.
- Jakie
historie? - dopytałam.
- Głównie wyniesione z domu. O szkole, świętach,
rodzinnych uroczystościach. Narzekały na siebie nawzajem. Któraś wspomniała o
jakimś Kamilu, cytuję: ,,nawet jego siostra nie potrafiła mi odpuścić".
Potem zaczynały się...
Nie słuchałam dalej. Mój wzrok zamarł ze
zdziwienia. Pewien rodzaj przerażenia ogarnął mnie tak, że nie mogłam się ruszać.
Patrzyłam w jeden punkt przed sobą, oszołomiona wiadomością, która przed
momentem do mnie dotarła.
- Halo - policjant pomachał mi ręką przed oczami.
- Przepraszam. Dziękuję. Do widzenia.
Wstałam i wybiegłam z pokoju, mijając mamę, ciocię
i brata. Musiałam zaczerpnąć świeżego powierza. Czułam, że zaraz może mi go
zabraknąć. Kiedy w końcu znalazłam się na zewnątrz, złapałam za barierkę, gdyż
bałam się, że mogłam się przewrócić. Miałam ciemno przed oczami i nie kontrolowałam
tego, kiedy osunęłam się na ziemię. Po chwili znalazł się przy mnie Adrian.
Klepał mnie po twarzy i coś krzyczał. Nie pamiętam co stało się potem. Cały mój
umysł zajęła przed momentem usłyszana wiadomość, po której fakty zaczęły układać
się w całość.
Policjant poinformował mnie o przyczynie kłótni
najbliższych mi kobiet. Mój tata Kamil przestał być w moich oczach tak idealny,
jak dotychczas. Cała moja rodzina, wszystkie relacje i zdarzenia wyglądały jak
kiepski serial, z nieciekawym zakończeniem.
Byłam pewna, że siostry kłóciły się o mojego ojca.
Nie wiedziałam tylko w którym momencie mojego życia konflikt ten był w punkcie
kulminacyjnym. Nie byłam gotowa na usłyszenie tej prawdy. Poczułam jak moja
głowa stawała się coraz cięższa, a potem zasnęłam.
niedziela, 13 listopada 2016
Rozdział XII
Po powrocie mamy do domu, spodziewałam się, że
wszystkie sprawy w naszej rodzinie zostaną wyjaśnione. Szło to w dobrym
kierunku. Po pojednaniu ze mną, mama poszła porozmawiać z Adrianem.
Wyjaśniliśmy sobie nawzajem, że ostatni czas w naszym życiu nie był łatwy, ale
najważniejsze, że mamy siebie. ,,Jesteśmy rodziną i się wspieramy" -
powiedziała mama. Padało dużo wielkich słów. Czułam ich szczerość. Popłynęły
też łzy. Myślę, że oczyściliśmy się z negatywnych emocji, jakie nad nami
wisiały. Przebrnęliśmy najtrudniejszą próbę naszej miłości.
Zaparzyłam dla każdego po kubku herbaty. Usiedliśmy
w salonie, delektując się jej aromatem. Sądziłam, że nadeszła kolej na rozmowę
z ciocią, która nie chcąc przeszkadzać nam w wyjaśnianiu spraw, zamknęła się w
moim pokoju, który teraz z nią dzieliłam. Niestety, moja rodzicielka miała
nieco inne zdanie. Po wypiciu napoju, pożegnała się z nami i udała się w stronę
schodów.
- Mamo... - powiedziałam.
- O co chodzi? - zapytała zaskoczona.
- A ciocia? - podsunęłam jej.
- Dobranoc dzieci - odwróciła się. Słyszałam
jeszcze tylko trzaśnięcie drzwiami.
Gdy weszłam do swojego pokoju, ciocia już spała.
Zgasiłam światło i też się położyłam. Nie chciałam jej budzić, tym bardziej, że
miałyśmy za sobą ciężki dzień. Właściwie sama również byłam senna. Po chwili z
ciszy wyłoniły się słowa.
- Cieszę się, że mama wróciła. Dobrze widzieć, jak
z powrotem zachowujecie się jak rodzina - wyznała ciocia.
- O co się pokłóciłyście? - spytałam.
- To długa historia - powiedziała z nutą
zakłopotania - śpij. To był długi dzień - dodała.
Nie potrafiłam w pełni cieszyć się z odzyskania
mamy. Wciąż ciążyła mi obojętność, jaką darzyła ona swoją siostrę. Dobrze, że
nie wyrzuciła jej z domu. Żadna z nich nie chciała zdradzić powodu ich
konfliktu, co niepokoiło mnie jeszcze bardziej. Poza tym ciocia nadal nie
przyznała się co ją do nas sprowadziło. Czułam, że ukrywa coś ważnego.
Ciężko było mi patrzeć, jak rodzeństwo żyje ze sobą
w takiej nienawiści. Każde słowo na temat cioci w towarzystwie mamy i
odwrotnie, wywoływało lawinę obelg i oskarżeń. Udawało im się znosić swoją
obecność pod jednym dachem, ale nie potrafiły zauważać w sobie nawzajem
pozytywów. Martwiłam się tym. Taka sytuacja nie była naturalna i w końcu
musiała rozwinąć się w którąś stronę. Bałam się, że zamiast pojednania, będę
świadkiem wybuchu wojny między nimi.
Postanowiłam działać. W niedzielę przygotowałam
obiad i zapowiedziałam im obu, że jeśli nie zjemy go spokojnej, miłej atmosferze,
albo jeśli któraś z nich się nie pojawi, będę bardzo zawiedzona. Wykorzystałam
fakt, że żadna z nich nie chciała, abyśmy z bratem cierpieli na skutek ich
konfliktu. Prosiłam, żeby zrobiły to dla mnie. Taki argument był dla nich nie
do zakwestionowania.
Nakryłam do stołu i zawołałam domowników, aby
zajęli miejsca. Stopniowo przynosiłam jedzenie. Pierwsza pojawiła się ciocia.
Usiadła w milczeniu. Po chwili dołączyła do niej mama. Oświadczyła, że Adriana
nie ma w domu, toteż nie zje z nami obiadu. Kiedy wszystko było gotowe,
przysiadłam się.
- Cieszę się, że spotykamy się przy tym posiłku -
odezwałam się - mam nadzieję, że będzie wam smakować.
Cisza. Tylko wrogie spojrzenia z dwóch końców
stołu. Dobrze, że wzrok nie zabija.
- Może coś komuś podać? - starałam się zacząć
rozmowę.
Nic. Zupełnie, jakby odjęło im mowę.
- Co u was? - spytałam.
- Dziękuję, dobrze - nareszcie powiedziała mama -
tylko jest jeden, mały problem.
- U mnie podobnie - odezwała się ciocia - ale
problem mam dość duży.
- Co macie na myśli? - zachęcałam je do dalszej konwersacji.
- Pewna zdrajczyni zajmuje mi dom - wycedziła mama
przez zęby.
- Zdrajczyni? - oburzyła się ciocia - jak śmiesz? -
krzyknęła i gwałtownie wbiła widelec w mięso.
- A niby nie mam racji? - zdenerwowała się mama i
uderzyła szklanką o stół.
- Oczywiście, że nie masz! Myślałam, że wiesz jak
było naprawdę, ale widocznie się myliłam.
- To chyba ty masz problem z rozgraniczeniem prawdy
od fikcji!
Krzyczały na siebie, zapominając, że nie były same.
Gwar pozbawił mnie apetytu. Słowa zaczęły się zlewać, nie rozumiałam już nawet
jakimi obelgami w siebie rzucały. Miałam tego dość.
- Przestańcie - wstałam.
Ucichły.
- Miałam nadzieję, że uszanujecie mój trud i
chociaż przez chwilę zapomnicie o przeszłości, ale jak widać, nie potraficie
tego zrobić nawet podczas obiadu. Dziękuję wam bardzo - rzuciłam i odeszłam od
stołu.
- Michalino! - zawołała któraś z nich, ale nie
zamierzałam się cofać. Ubrałam buty, kurtkę i czapkę. Wyszłam, trzaskając
drzwiami.
Zastanawiałam się, co stało się między nimi, że po
tylu latach rozłąki, nadal pałają do siebie taką niechęcią. Przecież miały
tylko siebie. Jak można w ten sposób ze sobą obcować? Nawet nieznajomych
traktowały lepiej, niż siebie nawzajem.
Poza tym zachowywały się jak nastolatki, które
kłócą się o chłopaka. Miały już tyle lat i życia za sobą, że powinny dawać mi
przykład, a nie skłaniać do główkowania, jak rozwiązać ich problemy.
Dzień był chłodny, ale spokojny. Podmuch nie
wpędzał mnie z powrotem do środka. Poszłam do parku, w którym lubiłam
spacerować. Wszystkie liście opuściły już korony drzew. Listopad niedługo się
skończy. Nagie gałęzie, jakby zawstydzone, nie poruszały się ani o centymetr.
Barwny dywan rozciągał się pod moimi stopami wzdłuż i wszerz. Ciężko było mi
odnaleźć ścieżkę wśród jesiennych kolorów. Słońce nieśmiało próbowało przebić
się przez chmury. Chwilami robiło to z powodzeniem.
Czułam się świetnie, tonąc w ciszy, będąc sama ze
swoimi myślami. Potrzebowałam takiej chwili. Ciocia mieszkała u nas już ponad
dwa tygodnie, z czego zaledwie kilka dni spędziła bez mamy. Cieszyłam się z jej
odwiedzin, ale nawet ja i Adrian nie jesteśmy aż tak nie do zniesienia, kiedy
się kłócimy.
Jak długo można odtrącać swoją najbliższą rodzinę?
Przecież ten konflikt trwał już kilka dobrych lat. Zastanawiałam się czy
istniał sposób na ich pojednanie. Obie były bardzo zawzięte i dumne. Mogłabym
zaproponować im pójście na jakąś terapię, ale czy nie odbiorą tego źle?
Nie zwróciłam uwagi, kiedy nogi zaprowadziły mnie
pod kościół. Był otwarty. Pomyślałam, że może warto się pomodlić. Może
przyjdzie mi coś do głowy?
Weszłam do środka i zajęłam miejsce w
przedostatniej ławce po prawej stronie. Skupiłam się na pięknie wnętrza, które
zapierało dech w piersiach. Bywałam w świątyni już wiele razy, ale nigdy nie
zachwyciła mnie jeszcze do tego stopnia. Jej monumentalizm w ogóle nie
przytłaczał. Wręcz przeciwnie - sprawiał poczucie wolności i zapewniał, że jest
tu wiele miejsca do wyznawania wiary. Pastelowe barwy widniejące na ołtarzu,
napełniały mnie optymizmem i spokojem o przyszłość, a ciemne ławki nadawały
wrażenie intymności i zaufania. Przez kolorowe witraże co jakiś czas, na krótko
wpadały cienkie promienie słońca.
Poczułam się bezpiecznie. Przestałam się martwić,
mimo, że okoliczności się nie zmieniły. Dotarło do mnie, że wcale nie chciałam
tracić energii na angażowanie się w sprawy dorosłych. Kochałam i mamę, i
ciocię. Nie chciałam uczestniczyć w ich konflikcie.
Narodziła się we mnie chęć odwiedzenia grobu taty.
Wstałam i zamierzałam wyjść, ale coś mnie zatrzymało. W ławce po drugiej
stronie kościoła siedziała ciocia Mela. Nie miałam pojęcia jak długo już tam
była i czy mnie widziała. Usiadłam obok niej. Zwróciła na mnie wzrok. Miała
zaszklone oczy. Położyła swoją głowę na moim ramieniu, a ja złapałam ją za
rękę. Po chwili wstała i razem wyszłyśmy ze świątyni.
- Pomyślałam, że mogłybyśmy pójść na cmentarz -
powiedziałam do niej.
- Dobrze - odpowiedziała.
Szłyśmy w milczeniu. Rozumiałam, że ciocia mogła
nie mieć ochoty na rozmowę. Nie zmuszałam jej do dzielenia się ze mną swoimi
myślami. Gdy byłyśmy już niedaleko, zaczęła mówić.
- Nie wiedziałam, że u was wszystko się tak
pokomplikowało. Nie zwalałabym się wam na głowę.
- Ależ cio..
- Daj mi skończyć - przerwała mi - Tak więc
wracając, gdybym miała pojęcie o wypadku, o śmierci taty, o tym wszystkim co
was spotkało, wybrałabym inny moment. W moim życiu pewne sprawy... rozwinęły
się w niepożądanym kierunku - na moment zamilkła. - Poznałam kogoś i... okazał
się być kimś innym, niż myślałam... Nie miałam nikogo, tęskniłam za wami... -
ciężko było jej dobierać kolejne słowa.
- Spokojnie - powiedziałam, ale sama zaniepokoiłam
się tym co może mi zaraz zdradzić.
- Ja... - zbierała myśli - nie zamierzam
przytłaczać ciebie, was moimi problemami. Miałam nadzieję, że uda mi się
nawiązać kontakt z twoją mamą, ale to trudniejsze, niż się wydawało...
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam - Nie
przytłaczasz nas, jesteśmy rodziną, jakoś damy sobie radę... razem - dodałam.
- Dziękuję, to... ja... miło mi to słyszeć, ale
chyba czas, żebym wróciła do siebie - oświadczyła.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Stanęłam przed nią z
otwartą buzią i próbowałam ją zatrzymać. Bałam się, że żadne słowa nie będą
miały takiej mocy.
- Ciociu, proszę - wyjąkałam - zostań.
Spojrzała na mnie zdumiona, a potem mocno mnie
przytuliła.
- Porozmawiam z mamą, jakoś to będzie, zgadzasz się?
- wyszeptałam jej do ucha.
- Dziękuję, mała - odpowiedziała mi.
Ta chwila, chociaż wydawać by się mogło, że nic nie
znacząca, na nowo rozpaliła płomień nadziei, który przed momentem tylko się
tlił. Ufałam, że wszystko będzie dobrze. Miłość często jest krucha, wystawiana
na próby i pozostawiana samej sobie. Mimo to, nadal jest miłością - najsilniejszym
uczuciem, jakim możemy się dzielić. Cokolwiek stało się między siostrami,
musiało zostać wybaczone. Wiedziałam, że nadal bardzo się kochały. Byłam pełna
wiary, że to wystarczy, aby znowu były dla siebie ludźmi, ale najważniejsze,
żeby odbudowały w sobie rodzinne więzi, za którymi wyraźnie obie bardzo
tęskniły.
niedziela, 30 października 2016
Rozdział XI
- Nikogo takiego tutaj nie ma - usłyszałam
odpowiedź.
Dzwoniłam już do ósmego szpitala w promieniu 50
kilometrów. Mama nie wróciła do domu po ostatnim spotkaniu ze swoją siostrą.
Szukaliśmy jej już chyba w każdym miejscu, w którym mogła być. Byliśmy u niej w
pracy, w pobliskim motelu, na cmentarzu... Dzwoniłam do jej starych znajomych,
którzy oczywiście byli zdziwieni, że o nią pytam. Jeździliśmy do galerii
handlowych oraz powoli przemierzaliśmy ulice szukając jakichkolwiek śladów.
Zniknęła.
Zastanawiałam się co się z nią stało. Unosiła się
honorem i nie chciała godzić się z siostrą, ale pozwoliła jej mieszkać w swoim
domu, sama go opuszczając? Nie zgadzało mi się to. Pokładałam nadzieje w
przyjeździe cioci, a przyniósł on zupełnie odwrotny od zamierzonego skutek.
- I co? - spytała ciocia wchodząc do mojego pokoju.
- Nigdzie jej nie ma. Dzwoniłam chyba wszędzie.
- Trzeba myśleć pozytywnie - powiedziała ciocia,
ale tak naprawdę próbowała chyba uspokoić bardziej siebie, niż mnie. Czuła się
odpowiedzialna za zniknięcie mamy i starała się z całych sił znaleźć ją i
sprowadzić z powrotem do domu.
- Mogłam nie przyjeżdżać - powiedziała do mnie
ostatnio z żalem w głosie.
Współczułam jej. Ostatecznie nie zrobiła przecież nic
złego. Miała dobre intencje. Zastanawiałam się jaki był prawdziwy powód jej odwiedzin.
Pojednanie swoją drogą, ale to nie była ta sama osoba, którą znałam z
dzieciństwa. Niepokoił mnie, prawie już niewidoczny, siniak pod lewym okiem oraz
brak uśmiechu na twarzy cioci. Często tonęła w morzu swoich myśli. Nie
sądziłam, że było to spowodowane wyłącznie moją mamą.
Byłam na nią zła, a jednocześnie bardzo się o nią
martwiłam. Nie miałam pojęcia gdzie jej szukać. Wcale jej nie znałam. Gdyby
chodziło o tatę, pewnie po prostu poszłabym do jego warsztatu samochodowego,
który był jego azylem. Zawsze można było go tam znaleźć. Mama nie miała takiego miejsca.
Nagle coś przyszło mi do głowy!
- Już wiem - podskoczyłam i ruszyłam pędem do
pokoju Adriana.
- Co wiesz? - krzyknęła za mną ciocia.
Jak na złość mojego brata nie było w domu. Od razu
wzięłam telefon i wybrałam jego numer.
- Wiem gdzie może być mama - odpowiedziałam cioci. W
tym czasie połączenie zostało odebrane.
- Coś się stało?
- Adrian, chyba wiem gdzie może być mama.
- Gdzie? - spytał nieco zrezygnowany. Słyszał już
taki entuzjazm nie pierwszy raz.
- Pamiętasz domek nad jeziorem? - podsunęłam mu.
- Myślisz? - zapytał - Mogę być w domu najwcześniej
za godzinę - powiedział po chwili. Chyba poparł słuszność mojej idei.
W dzieciństwie, rodzice zabrali nas na wakacje nad
jezioro. Okazało się, że mają tam swój własny drewniany domek. Niestety, było
to bardzo daleko od miasta, dlatego bywaliśmy tam naprawdę rzadko. Mama
zachwyciła się do tego stopnia, że chciała spędzać tam każdą wolną chwilę.
Potem zaczęliśmy szkołę, mama dostała dobrze płatną pracę w biurze, a tata
jakoś nie przepadał za odpoczywaniem tak daleko od domu. Przestaliśmy więc
jeździć do naszego domku.
Być może teraz moja rodzicielka wybrała go na swoją
ostoję. Miałam nadzieję, że się nie myliłam.
Dokładnie godzinę później Adrian wszedł do domu i
zakomunikował, że możemy jechać. Ostrzegał jednak, że nie jest pewien w stu
procentach, czy pamięta trasę.
Byłam kłębkiem nerwów. Uchwyciłam się nadziei i nie
potrafiłam myśleć racjonalnie. W mojej głowie pojawiały się już tylko obrazy
jak znajdujemy mamę w różnych okolicznościach. Widziałam ją podekscytowaną,
smutną, rozradowaną, poirytowaną... Właściwie zrodziła się we mnie już pewność,
że ona tam będzie. Zastanawiałam się tylko jak zareaguje na nasz przyjazd.
Pamięć Adriana nie zawiodła. Dowiózł nas na miejsce
już po dwóch godzinach podróży. Doskonale widać było jak długo nikt tu nie
witał. Roślinność niekontrolowanie zajęła większość powierzchni. Wysokie, suche
krzaki torowały nam przejście. Nie było żadnej ścieżki, ani śladów, że
ktokolwiek chociaż raz na jakiś czas przychodził tu odpocząć. Kolorowe liście w
połowie opadły już z drzew, niektóre z nich kurczowo trzymały się gałęzi, ale
wiatr był dla nich zdecydowanie zbyt silny. Przegrywały swoją walkę i kończyły
pod stopami ludzi, zniszczone, podeptane.
- Co robimy? - odezwał się Adrian.
- Musimy jakoś dostać się do domku - powiedziałam.
- A gdzie on właściwie jest? - zapytała ciocia.
Oto było pytanie. Matka natura zajęła się
urozmaicaniem naszego terenu swoimi roślinami do tego stopnia, że dom stał się
kryjówką. Gęsty bluszcz pokrył go wzdłuż i wszerz. Teraz, jesienią, wyglądał na
pułapkę. Uschnięte liście nie dekorowały, bardziej przerażały. Głos w mojej
głowie mówił, że nie powinnam tam wchodzić.
W końcu mój brat znalazł potężnych rozmiarów kij i
zaczął przedzierać się przez naturę. Ciocia i ja ruszyłyśmy za nim. Po wielkich
trudach znaleźliśmy się przed drzwiami.
Przypomniałam sobie wakacje. Mama i tata stali
przytuleni, tyłem do domu, wpatrując się w jezioro. Akurat słońce kładło się
spać i przykrywało się wodną pierzyną. Bawiłam się z Adrianem w berka.
Biegaliśmy w domu i na zewnątrz, wokół rodziców, do jeziora i z powrotem.
Wieczorem tata rozpalił ognisko. Siedzieliśmy bardzo długo i słuchaliśmy
opowieści na zmianę z ust obojga rodziców.
Zajrzałam przez małe okienko do środka. Nic nie
wskazywało na to, że ktoś mógł tam być. Ciocia zapukała w szybkę z drugiej
strony domu. Cisza. Drzwi były zamknięte na klucz. Nie mogliśmy ich otworzyć.
Adrian szarpał klamkę tak długo, aż zamek mu ustąpił. Po tylu latach nic dziwnego,
że niewielka siła pokonała zabezpieczenie.
- Halo? - krzyknęłam.
- Kasiu! - zawołała ciocia - jesteś tu?
Weszłam przodem, obserwując miejsce tak dobrze mi
znane. Nic się tutaj nie zmieniło. Przez tyle lat czas stanął w miejscu. Na
kanapie nadal leżał kraciasty koc, złożony w kostkę. Na blacie w kuchni zostało
trochę niesprzątniętego cukru, który rozsypałam, chcąc posłodzić herbatę. Łóżko
rodziców było idealnie pościelone. Z pontonu uleciało trochę powietrza, ale
nadal czekał on na kogoś, gotowy do wypłynięcia na środek zbiornika. Poczułam
jak staję się małą dziewczynką. Patrzyłam na wnętrze domu oczami dziecka, które
nie umie jeszcze nawet wymawiać ,,r".
- Nie ma jej tu - powiedział Adrian, zrezygnowany.
- Wracajmy - rozkazała ciocia.
Ostatnie miejsce, jakie miałam na myśli okazało się
nietrafne. Gdzie była moja mama? Nie wzięłam pod uwagę, że możemy jej tu nie
znaleźć. Byłam zrozpaczona. Wsiadłam do samochodu i wbiłam wzrok w szybę.
Siedziałam tak całą drogę. Nikt nie miał odwagi się odezwać. W milczeniu
przebyliśmy 140 kilometrów.
Weszłam do domu i usiadłam w fotelu, w którym
zwykle można było spotkać mojego tatę po powrocie z pracy. Kiedy był w
szpitalu, siadała w nim mama. Teraz po kolejnej porażce, zmęczona
poszukiwaniami, usiadłam w nim ja. Poczułam zapach perfum, których używała moja
mama. Przyciągnęłam do siebie kolana i wpatrywałam się w nicość.
Co mogłam jeszcze zrobić? Dzwoniłam do szpitali, do
pracy, do znajomych, szukałam na własną rękę, byłam na cmentarzu, w galeriach,
nawet w tym nieszczęsnym domku... Czułam się mała, bezbronna, zagubiona. Potrzebowałam
rodziców. Oboje mnie zostawili.
Rozległ się krótki dźwięk, a po nim kolejny i
jeszcze jeden, wydobyty na trójkącie. Dzwonek do drzwi. Ktoś przyszedł. Nie
ruszyłam się z miejsca. Nie miałam ochoty nikogo widzieć. Były jeszcze dwie
osoby w domu. Niech ktoś mnie wyręczy. Usłyszałam jak ktoś przekręca klucz w
zamku. Całe szczęście, że nie musiałam wstawać.
Świst wiatru z zewnątrz. Zamykanie drzwi. Cisza.
Kroki.
Odwróciłam głowę, by zobaczyć kto przeszkadza mi w
użalaniu się nad sobą.
Z wrażenia nieświadomie otworzyłam buzię. Nie wiem
nawet kiedy zerwałam się na równe nogi.
- Przepraszam - popatrzyła na mnie osoba, która
spowodowała mój żal.
Podeszłam do mamy i przytuliłam ją najmocniej, jak
potrafiłam. Poczułam, że od tej chwili wszystko zacznie wracać do normy. Miałam
już szesnaście lat, a objęcia rodzicielki były moim jedynym ukojeniem. Miałam
wrażenie, że staję się lekka, jak piórko. Jakby właśnie jakiś ogromny głaz
spadł mi z serca.
Jedno słowo zastąpiło mi wszystkie inne, uspokoiło
myśli i uszczęśliwiło. Wtedy zrozumiałam dlaczego ludzie nazywają je magicznym.
Przepraszam stało się moim nowym początkiem.
W ramionach mamy odnalazłam wszystko, czego
szukałam.
Wszyscy jesteśmy dziećmi. Nieważne ile mamy lat.
niedziela, 16 października 2016
Rozdział X
Rzadko korzystałam ze swojej elektronicznej poczty,
ale dzisiaj byłam zmuszona wysłać mailem prezentację na lekcję WOS-u, którą
miała dokończyć moja koleżanka z klasy. Tematem był system władzy w RP. Zrobiłam
prezentację, chociaż było to dla mnie bardzo monotonne zadanie, ale po wielu
nieobecnościach, dorobiłam się zaległości i nie mogłam sobie już pozwolić na
kolejne.
Po kliknięciu przycisku ,,wyślij",
postanowiłam przy okazji sprawdzić stare wiadomości. Znalazłam wiele reklam,
kilka nieaktualnych już informacji z portalów społecznościowych oraz jeden
zaskakujący e-mail. Przy słowie ,,nadawca" widniało nazwisko Szajek. Było
to panieńskie nazwisko mojej mamy. Początkowo myślałam, że to przypadek, potem
jednak uświadomiłam sobie, że jej siostra, z którą nie utrzymywaliśmy kontaktu
już od kilku dobrych lat, musiała nadal być panną. Imię również się zgadzało.
Zdziwiłam się, że ciocia Amelia się do nas odezwała
i że zrobiła to właśnie teraz, tym bardziej, że mieszkała za granicą i nie
miała skąd uzyskać informacji o ostatnich wydarzeniach w naszej rodzinie, bo od
długiego czasu była pokłócona ze swoją siostrą i również z rodzicami.
Otworzyłam wiadomość i przeczytałam jej zawartość.
,,Witaj
Michalino, może już mnie nie pamiętasz.. Nie wiedziałam jak się z wami
skontaktować, a Twój e-mail było bardzo łatwo zdobyć. Jestem w Polsce,
chciałabym Was odwiedzić. Jeśli nie macie nic przeciwko, odezwij się. Czas
przerwać te lata konfliktu. Kocham, ciocia Mela."
Sprawdziłam datę wysłania wiadomości. Czekała na
odczytanie dopiero od dwóch dni. Stwierdziłam, że chyba nie było jeszcze za
późno. Odpisałam cioci, że na nią czekamy nie uzgadniając tego wcześniej z
żadnym z domowników. Wysłałam jej też informację, że nasz adres się nie
zmienił, aby wiedziała gdzie nas szukać.
Przypomniałam sobie nasze wspólne wakacje u niej -
w Anglii i święta Bożego Narodzenia u dziadków oraz wyjazdy na różne wycieczki.
Trochę się rozmarzyłam, wracając do tych wspomnień.
Ciocia Mela - bo tak ją nazywaliśmy - swoją osobą
tworzyła niepowtarzalny klimat, czas spędzony z nią był zawsze niesamowity!
Śmialiśmy się całymi dniami, cieszyliśmy ze wspólnych chwil. Siostra mojej mamy
z zawodu była przewodnikiem. Pokazywała nam stare zabytki i miejsca, które
wyglądały niczym ziemski raj. Napędzała nas swoją energią. Spotykaliśmy się z
nią bardzo często, mimo, że dzieliły nas kilometry, prawie codziennie
rozmawialiśmy.
Trwało to do momentu, aż mama oświadczyła nam
kiedyś, że ta relacja została zakończona. ,,Ciocia Mela nie będzie już tu
przyjeżdżać. My też nie będziemy jeździć do niej, ani nie będziemy z nią więcej
rozmawiać" - dokładnie takich użyła słów. Pamiętam, że było mi wtedy
bardzo przykro. Nie rozumiałam co się stało, a rodzice nie chcieli mi tego
wytłumaczyć. Chyba byłam wtedy w czwartej, albo piątej klasie szkoły podstawowej.
Minęło już sporo czasu.
Ciocia miała rację. Trzeba było się pogodzić. Bałam
się tylko jak zareaguje na to moja mama. Nasze relacje stanęły w miejscu.
Obecnie byłyśmy dla siebie nawzajem neutralne. Odkąd Adrian pojechał po mnie
tamtej nocy, mama obraziła się na niego za to, że był po mojej stronie, która,
jak sądziła, była przeciwko niej. Nie przekonywały jej żadne jego argumenty, a
ze mną w ogóle nie chciała rozmawiać. Chyba wróciła do pracy, bo nigdy nie było
jej w domu od około 7:30 do 16. Nie wiedziałam o niczym co się u niej działo, a
ona nie wiedziała o niczym co działo się u mnie i Adriana. Kiedy próbowaliśmy z
nią rozmawiać, mówiła zawsze, że nie ma czasu, albo że boli ją głowa, lub że
chce zostać sama, dlatego daliśmy jej spokój.
Dziwnie było traktować swoją matkę jak powietrze.
Ulgą dla mnie było wsparcie brata, ale jak dotąd, nawet wspólnie nie udało nam
się wymyślić niczego, co mogłoby nas pojednać, albo chociaż wprowadzić na dobrą
ku temu drogę. Z jednej strony byłam pełna obaw czy dobrze zrobiłam, zapraszając
do nas ciocię, z drugiej jednak żywiłam nadzieję, że uda się jej dotrzeć do
naszej mamy.
- Adrian, nie uwierzysz kto się do mnie odezwał! -
zadzwoniłam do brata, którego nie było w domu.
- Nie wiem, dogadałaś się z mamą? - zgadywał.
- Niestety nie... - powiedziałam i na chwilę
zamilkłam. Zrozumiałam, jak bardzo tego pragnęłam.
- Halo, jesteś tam?
- Zamyśliłam się. Pamiętasz ciocię Melę? -
zapytałam.
- Jasne, że pamiętam.
- Chce nas... odwiedzić - powiedziałam z nutą
zakłopotania.
- To wspaniale! - krzyknął Adrian - nie cieszysz
się?
- Cieszę, ale... boję się o mamę.
- Spokojnie, jakoś to będzie! Sory, muszę lecieć!
Pa. - rozłączył się.
Zeszłam na parter, by zaparzyć sobie herbatę.
Jesienią miałam w zwyczaju pijać ją bardzo często i w dużych ilościach. Lubiłam
delektować się jej smakiem i aromatycznym zapachem. Wstawiłam czajnik na gaz,
uszykowałam swój ulubiony kubek i zajrzałam do szafki. Jak na złość, nie było
już torebek mojej ulubionej, na którą akurat miałam ochotę.
Ubrałam się, by wyjść do pobliskiego sklepu. Na
zewnątrz panował chaos. Wiatr rozrzucał kolorowe liście na wszystkie strony
świata, wyginał gałęzie drzew i poplątał moje włosy już w chwilę po tym, jak
opuściłam dom. Zrezygnowana wróciłam do środka.
Ściągnęłam z siebie kurtkę i udałam się w kierunku
kuchni, kiedy zadzwonił dzwonek. Cofnęłam się i otworzyłam drzwi. Wpadłam w
osłupienie. Nie wykrztusiłam z siebie ani słowa, nie ruszałam się. Po prostu
stałam i patrzyłam, nie wiedząc, co zrobić.
Mieszały się we mnie uczucia euforii i przerażenia.
Stała przede mną Amelia Szajek we własnej osobie. Prawie wcale się nie
zmieniła. Z wyjątkiem tego, że jej twarzy nie upiększał szeroki uśmiech, za to
pod okiem widniało limo sporych rozmiarów.
Nie wiedziałam co robić. Przesunęłam się, dając
cioci do zrozumienia, że zapraszam ją do domu, a gdy weszła zamknęłam drzwi.
Stałyśmy przed sobą w milczeniu i po krótkiej chwili padłyśmy sobie w ramiona. Wzruszyłam
się.
- Strasznie za tobą tęskniłam, mała - wyszeptała
ciocia.
- Ja za tobą też - odpowiedziałam szczerze.
Kiedy obydwie otrząsnęłyśmy się po powitaniu,
zaprosiłam ciocię do kuchni.
- Czego się napijesz? Kawy, herbaty..? Tylko
ostrzegam, że moja ulubiona się skończyła.
- Tym się nie martw - powiedziała i wyciągnęła z
torebki pudełko angielskiej herbaty, którą kochałam ponad wszystkie, nawet
ponad moją ulubioną.
- Pamiętałaś! - ucieszyłam się.
Wzięłam się za szykowanie napojów oraz poczęstunku.
Ułożyłam na dużym talerzu kilka rodzajów ciastek, położyłam na stół cukiernicę,
talerzyki i łyżeczki oraz podałam kubki z parującym płynem.
- A więc co cię do nas sprowadza? - zapytałam.
- Też chciałabym wiedzieć - powiedziała mama za
moimi plecami. Przestraszyłam się, bo nie spodziewałam się jej jeszcze w domu.
W dodatku weszła cicho jak myszka.
Ciocia wstała i podeszła do siostry.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła mama - co robisz w
moim domu? Wynoś się!
- Mamo - wstałam - przestań!
- Ty nie masz tu nic do powiedzenia - powiedziała
do mnie.
- Kasiu, nie sądzisz, że czas się pojednać? -
odezwała się ciocia. Mama przyjrzała się jej uważnie.
- Nie, nie sądzę - wycedziła przez zęby, a potem
wyszła, trzaskając drzwiami.
Czułam się zakłopotana. Było mi wstyd za zachowanie
mojej matki, chociaż w pewnym stopniu się tego spodziewałam. Nie chciałam
tracić cioci, kiedy dopiero ją odzyskałam. Nie rozumiałam sytuacji, w której
się znalazłam.
- Chyba powinnam sobie pójść - zaczęła ciocia.
- Nie ma mowy - powiedziałam twardo - nawet nie wypiłaś
jeszcze herbaty.
Wróciłyśmy na miejsca, nie mając odwagi skomentować
tego co zaszło. Wpatrywałam się w napój i czułam jego wyrazisty zapach, ale nie
wzięłam go do ust. Znałam moją matkę i czułam jej ból, ale nie pomagałam jej.
Chyba przestraszyłam się, że mogę się dogłębnie poparzyć. Nie wzięłam jednak
pod uwagę, że bezczynność była jeszcze gorsza.
- A gdzie tata? - zapytała ciocia.
- Mam nadzieję, że w Niebie - odpowiedziałam jej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)