niedziela, 30 października 2016

Rozdział XI

     - Nikogo takiego tutaj nie ma - usłyszałam odpowiedź.
Dzwoniłam już do ósmego szpitala w promieniu 50 kilometrów. Mama nie wróciła do domu po ostatnim spotkaniu ze swoją siostrą. Szukaliśmy jej już chyba w każdym miejscu, w którym mogła być. Byliśmy u niej w pracy, w pobliskim motelu, na cmentarzu... Dzwoniłam do jej starych znajomych, którzy oczywiście byli zdziwieni, że o nią pytam. Jeździliśmy do galerii handlowych oraz powoli przemierzaliśmy ulice szukając jakichkolwiek śladów.
Zniknęła.
Zastanawiałam się co się z nią stało. Unosiła się honorem i nie chciała godzić się z siostrą, ale pozwoliła jej mieszkać w swoim domu, sama go opuszczając? Nie zgadzało mi się to. Pokładałam nadzieje w przyjeździe cioci, a przyniósł on zupełnie odwrotny od zamierzonego skutek.
- I co? - spytała ciocia wchodząc do mojego pokoju.
- Nigdzie jej nie ma. Dzwoniłam chyba wszędzie.
- Trzeba myśleć pozytywnie - powiedziała ciocia, ale tak naprawdę próbowała chyba uspokoić bardziej siebie, niż mnie. Czuła się odpowiedzialna za zniknięcie mamy i starała się z całych sił znaleźć ją i sprowadzić z powrotem do domu.
- Mogłam nie przyjeżdżać - powiedziała do mnie ostatnio z żalem w głosie.
Współczułam jej. Ostatecznie nie zrobiła przecież nic złego. Miała dobre intencje. Zastanawiałam się jaki był prawdziwy powód jej odwiedzin. Pojednanie swoją drogą, ale to nie była ta sama osoba, którą znałam z dzieciństwa. Niepokoił mnie, prawie już niewidoczny, siniak pod lewym okiem oraz brak uśmiechu na twarzy cioci. Często tonęła w morzu swoich myśli. Nie sądziłam, że było to spowodowane wyłącznie moją mamą.
Byłam na nią zła, a jednocześnie bardzo się o nią martwiłam. Nie miałam pojęcia gdzie jej szukać. Wcale jej nie znałam. Gdyby chodziło o tatę, pewnie po prostu poszłabym do jego warsztatu samochodowego, który był jego azylem. Zawsze można było go tam znaleźć. Mama  nie miała takiego miejsca.
Nagle coś przyszło mi do głowy!
- Już wiem - podskoczyłam i ruszyłam pędem do pokoju Adriana.
- Co wiesz? - krzyknęła za mną ciocia.
Jak na złość mojego brata nie było w domu. Od razu wzięłam telefon i wybrałam jego numer.
- Wiem gdzie może być mama - odpowiedziałam cioci. W tym czasie połączenie zostało odebrane.
- Coś się stało?
- Adrian, chyba wiem gdzie może być mama.
- Gdzie? - spytał nieco zrezygnowany. Słyszał już taki entuzjazm nie pierwszy raz.
- Pamiętasz domek nad jeziorem? - podsunęłam mu.
- Myślisz? - zapytał - Mogę być w domu najwcześniej za godzinę - powiedział po chwili. Chyba poparł słuszność mojej idei.
W dzieciństwie, rodzice zabrali nas na wakacje nad jezioro. Okazało się, że mają tam swój własny drewniany domek. Niestety, było to bardzo daleko od miasta, dlatego bywaliśmy tam naprawdę rzadko. Mama zachwyciła się do tego stopnia, że chciała spędzać tam każdą wolną chwilę. Potem zaczęliśmy szkołę, mama dostała dobrze płatną pracę w biurze, a tata jakoś nie przepadał za odpoczywaniem tak daleko od domu. Przestaliśmy więc jeździć do naszego domku.
Być może teraz moja rodzicielka wybrała go na swoją ostoję. Miałam nadzieję, że się nie myliłam.
Dokładnie godzinę później Adrian wszedł do domu i zakomunikował, że możemy jechać. Ostrzegał jednak, że nie jest pewien w stu procentach, czy pamięta trasę.
Byłam kłębkiem nerwów. Uchwyciłam się nadziei i nie potrafiłam myśleć racjonalnie. W mojej głowie pojawiały się już tylko obrazy jak znajdujemy mamę w różnych okolicznościach. Widziałam ją podekscytowaną, smutną, rozradowaną, poirytowaną... Właściwie zrodziła się we mnie już pewność, że ona tam będzie. Zastanawiałam się tylko jak zareaguje na nasz przyjazd.
Pamięć Adriana nie zawiodła. Dowiózł nas na miejsce już po dwóch godzinach podróży. Doskonale widać było jak długo nikt tu nie witał. Roślinność niekontrolowanie zajęła większość powierzchni. Wysokie, suche krzaki torowały nam przejście. Nie było żadnej ścieżki, ani śladów, że ktokolwiek chociaż raz na jakiś czas przychodził tu odpocząć. Kolorowe liście w połowie opadły już z drzew, niektóre z nich kurczowo trzymały się gałęzi, ale wiatr był dla nich zdecydowanie zbyt silny. Przegrywały swoją walkę i kończyły pod stopami ludzi, zniszczone, podeptane.
- Co robimy? - odezwał się Adrian.
- Musimy jakoś dostać się do domku - powiedziałam.
- A gdzie on właściwie jest? - zapytała ciocia.
Oto było pytanie. Matka natura zajęła się urozmaicaniem naszego terenu swoimi roślinami do tego stopnia, że dom stał się kryjówką. Gęsty bluszcz pokrył go wzdłuż i wszerz. Teraz, jesienią, wyglądał na pułapkę. Uschnięte liście nie dekorowały, bardziej przerażały. Głos w mojej głowie mówił, że nie powinnam tam wchodzić.
W końcu mój brat znalazł potężnych rozmiarów kij i zaczął przedzierać się przez naturę. Ciocia i ja ruszyłyśmy za nim. Po wielkich trudach znaleźliśmy się przed drzwiami.
Przypomniałam sobie wakacje. Mama i tata stali przytuleni, tyłem do domu, wpatrując się w jezioro. Akurat słońce kładło się spać i przykrywało się wodną pierzyną. Bawiłam się z Adrianem w berka. Biegaliśmy w domu i na zewnątrz, wokół rodziców, do jeziora i z powrotem. Wieczorem tata rozpalił ognisko. Siedzieliśmy bardzo długo i słuchaliśmy opowieści na zmianę z ust obojga rodziców.
Zajrzałam przez małe okienko do środka. Nic nie wskazywało na to, że ktoś mógł tam być. Ciocia zapukała w szybkę z drugiej strony domu. Cisza. Drzwi były zamknięte na klucz. Nie mogliśmy ich otworzyć. Adrian szarpał klamkę tak długo, aż zamek mu ustąpił. Po tylu latach nic dziwnego, że niewielka siła pokonała zabezpieczenie.
- Halo? - krzyknęłam.
- Kasiu! - zawołała ciocia - jesteś tu?
Weszłam przodem, obserwując miejsce tak dobrze mi znane. Nic się tutaj nie zmieniło. Przez tyle lat czas stanął w miejscu. Na kanapie nadal leżał kraciasty koc, złożony w kostkę. Na blacie w kuchni zostało trochę niesprzątniętego cukru, który rozsypałam, chcąc posłodzić herbatę. Łóżko rodziców było idealnie pościelone. Z pontonu uleciało trochę powietrza, ale nadal czekał on na kogoś, gotowy do wypłynięcia na środek zbiornika. Poczułam jak staję się małą dziewczynką. Patrzyłam na wnętrze domu oczami dziecka, które nie umie jeszcze nawet wymawiać ,,r".
- Nie ma jej tu - powiedział Adrian, zrezygnowany.
- Wracajmy - rozkazała ciocia.
Ostatnie miejsce, jakie miałam na myśli okazało się nietrafne. Gdzie była moja mama? Nie wzięłam pod uwagę, że możemy jej tu nie znaleźć. Byłam zrozpaczona. Wsiadłam do samochodu i wbiłam wzrok w szybę. Siedziałam tak całą drogę. Nikt nie miał odwagi się odezwać. W milczeniu przebyliśmy 140 kilometrów.
Weszłam do domu i usiadłam w fotelu, w którym zwykle można było spotkać mojego tatę po powrocie z pracy. Kiedy był w szpitalu, siadała w nim mama. Teraz po kolejnej porażce, zmęczona poszukiwaniami, usiadłam w nim ja. Poczułam zapach perfum, których używała moja mama. Przyciągnęłam do siebie kolana i wpatrywałam się w nicość.
Co mogłam jeszcze zrobić? Dzwoniłam do szpitali, do pracy, do znajomych, szukałam na własną rękę, byłam na cmentarzu, w galeriach, nawet w tym nieszczęsnym domku... Czułam się mała, bezbronna, zagubiona. Potrzebowałam rodziców. Oboje mnie zostawili.
Rozległ się krótki dźwięk, a po nim kolejny i jeszcze jeden, wydobyty na trójkącie. Dzwonek do drzwi. Ktoś przyszedł. Nie ruszyłam się z miejsca. Nie miałam ochoty nikogo widzieć. Były jeszcze dwie osoby w domu. Niech ktoś mnie wyręczy. Usłyszałam jak ktoś przekręca klucz w zamku. Całe szczęście, że nie musiałam wstawać.
Świst wiatru z zewnątrz. Zamykanie drzwi. Cisza. Kroki.
Odwróciłam głowę, by zobaczyć kto przeszkadza mi w użalaniu się nad sobą.
Z wrażenia nieświadomie otworzyłam buzię. Nie wiem nawet kiedy zerwałam się na równe nogi.
- Przepraszam - popatrzyła na mnie osoba, która spowodowała mój żal.
Podeszłam do mamy i przytuliłam ją najmocniej, jak potrafiłam. Poczułam, że od tej chwili wszystko zacznie wracać do normy. Miałam już szesnaście lat, a objęcia rodzicielki były moim jedynym ukojeniem. Miałam wrażenie, że staję się lekka, jak piórko. Jakby właśnie jakiś ogromny głaz spadł mi z serca.
Jedno słowo zastąpiło mi wszystkie inne, uspokoiło myśli i uszczęśliwiło. Wtedy zrozumiałam dlaczego ludzie nazywają je magicznym. Przepraszam stało się moim nowym początkiem.
W ramionach mamy odnalazłam wszystko, czego szukałam.
     Wszyscy jesteśmy dziećmi. Nieważne ile mamy lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz