niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział XIV

     Powoli, z lekkim trudem otworzyłam po kolei każde z oczu. Okropnie bolała mnie głowa. Spojrzałam przed siebie. Byłam w swoim pokoju. Leżałam w łóżku przykryta błękitnym kocem. Na zewnątrz było już ciemno. Gdzieś za mną znajdował się niewielki strumień światła. Ktoś musiał zapalić lampkę stojącą na biurku. W ślimaczym tempie rozejrzałam się po pokoju, gdyż każdy przyśpieszony ruch kosztował mnie o kłucie z tyłu głowy.
Obok mnie, na krześle siedział Adrian. Musiał spędzić tu już całą wieczność, gdyż wyglądał potwornie. Miał potargane włosy, podpierał ręką brodę i spał z otwartą buzią. Miałam wyrzuty sumienia, że ze względu na mnie postanowił odpuścić sobie wszystkie sprawy. Chyba poczuł się obserwowany, bo po chwili oprzytomniał.
- Jak się czujesz? - zapytał troskliwie.
- Strasznie boli mnie głowa - powiedziałam - nie musiałeś przy mnie siedzieć.
- Wszyscy bracia są do tego zobowiązani.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i milczeliśmy. Poczułam się senna. Nie miałam siły na walkę ze zmęczeniem i ponownie zasnęłam.
Śniłam. Miałam przed oczami małą dziewczynkę, która wyciągała ku mnie swoją lewą rączkę. Miała dwa kucyki po obu stronach głowy oraz śliwkowo-fioletową kurteczkę. Była w kaloszach. W dłoni trzymała białą stokrotkę. Podawała mi ją. Gdy przyjęłam podarunek, powiedziała:
- To nie jest jego wina. Twój tata był dobry.
Potem wszystko zaczęło wirować. Dziecko zniknęło, a ja kręciłam się, jak wewnątrz tornada i wpatrywałam się w kwiatek, aż w końcu się ocknęłam.
Był ranek, lampka nadal była zaświecona, mimo, że zniknęła taka potrzeba. Nie widziałam nigdzie Adriana. Drzwi zostały uchylone, prawdopodobnie wyszedł. Moja głowa stała się lżejsza, niż poprzednio. Czułam, że mogę już się podnieść. Gdy usiadłam, pożałowałam swojej decyzji i wróciłam do pozycji leżącej. Po chwili w pokoju zjawił się Adrian. Trzymał w dłoniach dwa kubki z gorącymi napojami.
- O, śpiąca królewna się obudziła - zażartował - Zrobiłem ci herbatę.
- Dziękuję - powiedziałam.
- Czujesz się już lepiej? - spytał.
- Tak, ale miałam dziwny sen.
Opowiedziałam bratu to, co zapamiętałam i czekałam na komentarz.
- Nie mam pojęcia co intuicja ci podpowiada, ale jestem pewien, że odkryjesz prawdę.
Nie skomentowałam jego wypowiedzi.
- Wierzysz w to? - spytałam, a on popatrzył na mnie zupełnie nieświadomy o co - że tata...
- Nie wiem - przerwał i przez chwilę milczał.
- Powiem ci coś - zaczął mówić po dłuższej pauzie - ta zgoda między mamą, a ciocią była ze względu na ciebie. Widziały, jak to przeżywasz. Akurat były w trakcie wymiany zdań, kiedy mama zobaczyła, że zbliżasz się do domu. Dlatego widziałaś je przytulone. Chciały, żebyś przestała się martwić.
- Powiedziały ci to? - zapytałam.
- Rozmawiałem z ciocią i ona mi to zdradziła. Tylko nie mów im, że wiesz.
- No jasne. Podasz mi herbatę?
Po wypiciu płynu, poczułam w sobie siłę, aby podnieść się z łóżka. Wstałam i udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się. Był już poniedziałek, przespałam cały weekend. Adrian został w domu ze względu na mnie, ale gdy poczułam się lepiej, pojechał na uczelnię. Mama była w pracy, a ciocia miała coś do załatwienia. W konsekwencji, byłam sama w domu. Nie miałam jednak ochoty, aby w nim pozostać.
Ubrałam się ciepło i wyszłam na zewnątrz. Początkowo miałam zamiar wybrać się do parku, postanowiłam jednak zobaczyć jak ma się nasz ogród w czasie zaawansowanej jesieni. Przekroczyłam furtkę i udałam się w głąb naszego sekretnego raju.
Drzewa były nagie i smutne, jakby czuły się zawstydzone tym, że nie posiadają liści. Wśród nich rosła jedna sosna, dumnie wywyższając się ponad pozostałe. Było mi żal drzew, ale taka była kolej rzeczy. Człowiek też czasami musi ukazać nagość swojej duszy. Wszystkie rośliny wyglądały na zmęczone. Trawa miała zgniły odcień. Drewniana huśtawka zamarła w bezruchu i smutku, jakby bała się, że z końcem lata skończył się jej żywot. W miejscu, w którym jeszcze kilka miesięcy temu kwitły białe róże i hortensje, pozostało tylko kilka przyciętych łodyg, wystających z ziemi. Spojrzałam w górę. Niebo było pełne chmur. Słońce nie było w stanie się przez nie przedostać. Brak jego ciepłych promieni na mojej twarzy, czynił ogród jeszcze uboższym.
Zastanawiałam się nad swoim snem oraz nad ostatnimi wydarzeniami. Po pierwsze nie rozumiałam, jak siostry mogły myśleć, że uda im się ukryć swoje niepogodzenie. Po drugie nie wiedziałam w co powinnam wierzyć. Po trzecie myślałam nad tym, czy jestem gotowa na przyjęcie prawdy.
Stałam i snułam refleksje, kiedy poczułam pierwszą kroplę cieczy na swoim nosie. Zaczynało padać. Powinnam była schować się w domu, ale było mi tam dobrze. Chciałam, aby deszcz zmył ze mnie wszystkie wątpliwości i pomógł odnaleźć właściwą drogę. Rozłożyłam ramiona i zaczęłam się kręcić. Potrzebowałam tego. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się. W tamtej chwili zupełnie zapomniałam o wszystkich obecnych problemach. Byłam tylko ja i deszcz. Nie martwiłam się, nie myślałam, nie analizowałam. Istniałam.
Wydawało mi się, że słyszałam czyjeś wołanie. Stłumiłam w sobie to wrażenie. Po chwili ktoś złapał mnie za dłoń i pociągnął do siebie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam moją mamę.
- Chcesz się rozchorować? - powiedziała do mnie pretensjonalnie - chodźmy do domu.
Prowadziła mnie do środka, jak pięcioletnie dziecko, a ja tylko uśmiechałam się do siebie i zgadzałam się na wszystko.
Usiadłyśmy w salonie. Na stoliku stał kubek z kawą. Leżało tam też kilka kolorowych czasopism.
- Powinnaś wypić coś ciepłego - zdecydowała mama i wyszła do kuchni.
Wróciła po chwili z pastelowo-różowym, porcelanowym kubkiem, który kupił jej Adrian na ostatnie imieniny.
- Proszę - podała mi go.
Trzymałam kubek w ręce i zastanawiałam się od czego zacząć. Jakiś pierwiastek mojego dobrego nastroju jeszcze we mnie pozostał, jednak w większości, wróciłam już do poprzedniego stanu. Wiedziałam, że to idealny moment na przeprowadzenie ważnej rozmowy.
- Policjant powiedział mi, że twierdzisz, że ciocia odebrała ci tatę - odezwałam się.
Cisza. Moja rodzicielka wyglądała, jakby nawet przez myśl nie przeszło jej poinformowanie mnie o tym, czego chciałam się dowiedzieć.
- Mamo, powiedz mi prawdę! - błagałam.
- Nie mogę.
- To nie dotyczy tylko twojego życia - miałam nadzieję, że ten argument ją przekona.
- Ale nie oznacza to, że masz cierpieć za przeszłość ojca. Zapamiętaj go takim, jakim był. Nie drąż tego - była stanowcza.
- Nie jestem dzieckiem - powiedziałam - proszę.
Przez kilka minut milczała, a potem wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Twój tata zdradził mnie z ciocią Amelią. Widziałam ich, kiedy była w ciąży. Często się wymykał i gdzieś jeździł. Kilka razy widziałam ich razem.
- To nieprawda - odezwała się jej siostra.
 Nie miałam pojęcia skąd wzięła się w domu i jak udało jej się tak cicho wejść.
- Przestań się kryć. Dobrze wiem o wszystkim.
- Pozwolisz mi to w końcu wyjaśnić? - zapytała zdeterminowana ciocia - Przez te wszystkie lata wierzyłaś w swoją wyimaginowaną historyjkę. Nie rozmawiałaś ze mną, udawałaś przed Kamilem, że wszystko jest dobrze, ale nigdy nie posłuchałaś tego, co chciałam ci powiedzieć - powiedziała z bezsilnością w głosie.
- No to słucham - powiedziała mama, ale jej postawa wskazywała na to, że żadne argumenty nie będą dla niej przekonywujące.
- To nie było dziecko Kamila, tylko Chrisa. Nie powiedziałam ci o ciąży, bo od początku byłaś przeciwna naszej znajomości - słuchałam i nie miałam pojęcia o czym jest mowa, czułam się, jakbym żyła w równoległym świecie - Nie miałam się do kogo zwrócić. Rodzice by tego nie przyjęli.
- To co się stało z tym twoim Chrisem? - spytała jej siostra.
- Gdy dowiedział się o ciąży, zostawił mnie. Dostałam tylko wiadomość, że wyjechał i mam go nie szukać. Nie wiedziałam co dalej, nie miałam pieniędzy...
Ciocia przestała mówić. Było widać, że przypominanie sobie tych wydarzeń sporo ją kosztuje. Wyraz twarzy mojej mamy złagodniał. Nie była jeszcze w stu procentach pewna, gdzie leżała prawda, ale cierpienie siostry wywołało u niej żal. Nie były sobie obojętne.
- Dlaczego akurat mój mąż? - spytała mama, która potrzebowała dokładnej retrospekcji.
- Dowiedziałam się o reakcji Chrisa na twoim przyjęciu urodzinowym, płakałam, a on mnie znalazł i przekonał do wyznania prawdy. Nie miałam siły, potrzebowałam pomocy, dlatego o wszystkim mu powiedziałam. A on chciał mi tylko jakoś pomóc.
Wierzyłam cioci. Nie byłaby w stanie kłamać w taki sposób. Współczułam jej, że przeżyła coś takiego oraz mojej mamie, że źle wszystko zrozumiała. Męczyła mnie jeszcze jedna kwestia.
- Co stało się z dzieckiem? - przerwałam ciszę i wywołałam łzy u obu kobiet.
- Poroniłam - wyszeptała ciocia po chwili i spuściła głowę.
Mama podeszła do niej i ją przytuliła. Usłyszałam bardzo ciche przepraszam. Obie nie mogły przestać płakać. Pogubiły się i nie potrafiły odnaleźć drogi powrotnej. Po wielu latach nareszcie pozwoliły sobie na szczerość, otworzyły się na siebie.
- Musicie wiedzieć coś jeszcze - powiedziała ciocia, kiedy powstrzymała łzy - Chris wrócił, znalazł mnie. Nie wierzy, że nasze dziecko nie zdążyło poznać świata. Dlatego przyjechałam. Chciałam od niego uciec.
Mama przytuliła ciocię i szepnęła jej do ucha kilka słów wsparcia. Podeszłam do nich i przyłączyłam się.
Tego dnia zrozumiałam co to znaczy umieć ze sobą rozmawiać. Poczułam też ulgę. W głębi serca, wiedziałam o niewinności mojego ojca, jednak nie była ona potwierdzona. Kiedy już została, odnalazłam w sobie pewność, że zawsze wszystko będzie dobrze.

niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział XIII

     ,,Pozwólcie sobie na wybaczenie" - zapisałam na żółtej samoprzylepnej karteczce i przykleiłam ją na środku lodówki. Doszłam do wniosku, że to było źródłem ich problemów w komunikacji. Zarówno mama, jak i ciocia, obnosiły się dumą, zamiast zakończyć to, o czym tak naprawdę słuch powinien dawno zaginąć.
Starałam się dyskretnie przekonywać obie kobiety do wyciągnięcia ręki, ale ciocia przykrywała się strachem, natomiast mama uważała, że to nie ona zawiniła, dlatego nie zamierzała niczego robić.
Zwróciłam się do Adriana, którego ostatnio często nie było w domu, gdyż poświęcał się studiom. Twierdził, że należy je zostawić, a w końcu same zrozumieją, że nadszedł czas na zgodę.
Być może miał rację, ale trudno było mi to zrobić, kiedy wiedziałam, że poprzednie próby nie przynosiły rezultatów. Początkowo zapominałam o jego pomyśle. Dopiero po około tygodniu po raz pierwszy przeżyłam dzień bez ingerencji w ich relacje.
Dzisiaj, w piątkowy poranek przed wyjściem do szkoły, zostawiłam im tę radę na lodówce. Na tym postanowiłam zakończyć swoje zaangażowanie w tę sprawę.
Kiedy wracałam, już od momentu znalezienia się na naszej ulicy, kilkadziesiąt metrów od domu, usłyszałam krzyki. Coś się stłukło, ktoś coś przewrócił, ktoś trzasnął drzwiami, a drugi ponownie je otworzył. Rzuciłam się biegiem, aby jak najszybciej rozdzielić awanturujące się kobiety, ale gdy stanęłam przed schodami, wszystko ucichło. Zdezorientowana weszłam do środka. W salonie nikogo  nie było, jednak wyglądał on jak po przejściu tornada. Podobny widok spotkałam w kuchni. Weszłam na piętro, gdzie przez niedomknięte drzwi, zauważyłam mamę i ciocię w sypialni. Siedziały na łóżku i przytulały się do siebie. Otworzyłam szerzej drzwi, ujawniając swoją obecność i uśmiechnęłam się do nich.
Cisza była naturalna, przepełniona wolnością i świeżością oraz całkowicie wyzbyta niezręczności. Nareszcie odetchnęłam z ulgą. Uspokoiłam się, choć nadal nie wiedziałam co było przyczyną tego konfliktu, ale w tej chwili nie miało to nawet najmniejszego znaczenia.
Usłyszałam, jak ktoś wchodził do domu. Zeszłam na parter i zobaczyłam mojego brata.
- Co tak wcześnie? - zapytałam.
- Zajęcia się nam skróciły. Nie cieszysz się? - spytał z nutką ironii w głosie.
- Oczywiście, że się cieszę - powiedziałam i przytuliłam go - pogodziły się - dodałam.
- Widzisz, mówiłem ci! - uśmiechnął się - Jak do tego doprowadziłaś?
- Właściwie nic takiego nie zrobi...
- Już ja cię znam, siostrzyczko - przerwał mi.
- Idź po mamę i ciocię, a ja zrobię herbatę - powiedziałam.
Udałam się do kuchni, skąd usłyszałam krytykę Adriana, który właśnie zauważył w jakim stanie był obecnie nasz dom. Tutaj też właściwie nie było gdzie postawić stopy. Zabrałam się za powierzchowne uprzątnięcie pomieszczenia. W międzyczasie wstawiłam czajnik na gaz i uszykowałam kubki. Po chwili na dół zbiegła mama.
- Zbieraj się, idziemy do kina - oznajmiła.
- Jak to do kina? Robię herbatę.
W tym czasie ciocia z Adrianem zdążyli  pojawić się obok nas.
- Dalej Michalino, chodźmy, herbatę zrobisz później - do mamy dołączyła ciocia.
- No już! - powiedział Adrian i złapał mnie za rękę.
- Chcemy wam wynagrodzić nasz konflikt - zaznaczyła mama.
W ekspresowym tempie ubraliśmy się i opuściliśmy dom. Wsiedliśmy do samochodu Adriana i ruszyliśmy w drogę. Z radia rozbrzmiewała piosenka mojego ulubionego zespołu. Byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Patrzyłam jak zostawiamy za sobą kolejne budynki i drzewa. Im dłużej siedzieliśmy w aucie, tym bardziej byliśmy razem. Droga, która za nami znikała, była jak pasmo nieszczęść i konfliktów, które właśnie zostało zrzucone z barków naszej rodziny.
Dojechaliśmy. Kiedy po chwili poszukiwań, znaleźliśmy miejsce parkingowe, mama oznajmiła, że pójdzie kupić bilety.
- Przecież jeszcze nawet nie wybraliśmy filmu - powiedziała ciocia.
Mama zaczęła zjadać ją wzrokiem. Popatrzyliśmy na siebie z Adrianem, dając znak, że musimy działać. Złapałam ciocię pod ramię, mój brat zajął się mamą. Znowu wróciły do nas szampańskie nastroje, uśmiechy i zabawa. Weszliśmy do kina i rozejrzeliśmy się za repertuarem. Ostatecznie wybraliśmy komedię, która aktualnie była na szczytach rankingów. Kupiliśmy popcorn i ruszyliśmy ku kinowej sali. Zajęliśmy miejsca tak, aby rozdzielić dopiero co pogodzone siostry. Zaczęły się reklamy, a ja zastanawiałam się dlaczego tak cienka była aktualnie granica dzieląca nas od dobrej atmosfery do kłótni.
Siedziałam pomiędzy mamą, a ciocią. Sytuacja wydarzyła się tak szybko, że nie zdążyłam zarejestrować wydarzeń. Któraś z sióstr trzymała na kolanach popcorn, na który druga również miała ochotę, ale zamiast kulturalnie poprosić, wyrwała jej go z ręki, rozsypując go gdzie się dało. Zaczęły nawzajem obarczać się winą i przekrzykiwać. Nie mogłam ich uciszyć. Szarpały się i nawet Adrian nie był w stanie ich rozdzielić.
Na salę wbiegł ochroniarz, próbując załagodzić sytuację, jednak podziałał zupełnie odwrotnie, gdyż kłótnia przeniosła się na jego osobę. Siostry były oburzone tym, że ktoś postanowił ingerować w tę wymianę zdań. Chociaż przez chwilę były zgodne.
- Przyślijcie mi kogoś - powiedział ochroniarz przez swoją krótkofalówkę.
Za moment przybiegło jeszcze dwóch panów, którzy zajęli się kobietami. Wyprowadzili je, a ostatni z ochroniarzy nakazał nam wyjść razem z nimi.
Tak wyglądał nasz wspólny wyjazd. Zaprowadzono nas do małego pokoju, w którym stało biurko, kilka krzeseł i niewielka kanapa.
- Proszę tu zaczekać - oznajmili nam.
Po około dwudziestu minutach w drzwiach stanął policjant. Usiadł przy biurku i zapytał, czy chcemy rozmawiać wszyscy razem, czy na osobności. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść, dlatego postanowiłam, że nie będziemy się rozdzielać.
- Czy mogą państwo wytłumaczyć mi co się stało?
Mama i ciocia zaczęły razem mówić, nie zrozumiałam żadnego z ich słów. W całym pomieszczeniu rozległ się gwar. Mundurowy oświadczył, że cofa pytanie, gdyż nie potrafimy się szanować i słuchać.
Musieliśmy wyjść i czekać, aż zostaniemy poproszeni. Zostałam wywołana jako ostatnia.
- Proszę usiąść. Chciałbym poznać twoją wersję wydarzeń.
Opowiedziałam policjantowi wszystko, co wiedziałam, zaznaczając, że to między nimi normalne. Słuchał uważnie, czasami coś notował. Gdy skończyłam mówić, milczał. Po chwili wziął głęboki oddech i odezwał się.
- To wygląda jak kłótnia nastolatek o jednego chłopaka. Nie wiem jaka jest przyczyna ich konfliktu, ani dlaczego przenoszą swoje prywatne sprawy na wizję publiczną, ale ewidentnie są to sprawy z przeszłości. Obie opowiadały mi jakieś historie.. - zastanawiałam się dlaczego akurat mnie to wszystko mówił.
 - Jakie historie? - dopytałam.
- Głównie wyniesione z domu. O szkole, świętach, rodzinnych uroczystościach. Narzekały na siebie nawzajem. Któraś wspomniała o jakimś Kamilu, cytuję: ,,nawet jego siostra nie potrafiła mi odpuścić". Potem zaczynały się...
Nie słuchałam dalej. Mój wzrok zamarł ze zdziwienia. Pewien rodzaj przerażenia ogarnął mnie tak, że nie mogłam się ruszać. Patrzyłam w jeden punkt przed sobą, oszołomiona wiadomością, która przed momentem do mnie dotarła.
- Halo - policjant pomachał mi ręką przed oczami.
- Przepraszam. Dziękuję. Do widzenia.
Wstałam i wybiegłam z pokoju, mijając mamę, ciocię i brata. Musiałam zaczerpnąć świeżego powierza. Czułam, że zaraz może mi go zabraknąć. Kiedy w końcu znalazłam się na zewnątrz, złapałam za barierkę, gdyż bałam się, że mogłam się przewrócić. Miałam ciemno przed oczami i nie kontrolowałam tego, kiedy osunęłam się na ziemię. Po chwili znalazł się przy mnie Adrian. Klepał mnie po twarzy i coś krzyczał. Nie pamiętam co stało się potem. Cały mój umysł zajęła przed momentem usłyszana wiadomość, po której fakty zaczęły układać się w całość.
Policjant poinformował mnie o przyczynie kłótni najbliższych mi kobiet. Mój tata Kamil przestał być w moich oczach tak idealny, jak dotychczas. Cała moja rodzina, wszystkie relacje i zdarzenia wyglądały jak kiepski serial, z nieciekawym zakończeniem.
Byłam pewna, że siostry kłóciły się o mojego ojca. Nie wiedziałam tylko w którym momencie mojego życia konflikt ten był w punkcie kulminacyjnym. Nie byłam gotowa na usłyszenie tej prawdy. Poczułam jak moja głowa stawała się coraz cięższa, a potem zasnęłam.

niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział XII

     Po powrocie mamy do domu, spodziewałam się, że wszystkie sprawy w naszej rodzinie zostaną wyjaśnione. Szło to w dobrym kierunku. Po pojednaniu ze mną, mama poszła porozmawiać z Adrianem. Wyjaśniliśmy sobie nawzajem, że ostatni czas w naszym życiu nie był łatwy, ale najważniejsze, że mamy siebie. ,,Jesteśmy rodziną i się wspieramy" - powiedziała mama. Padało dużo wielkich słów. Czułam ich szczerość. Popłynęły też łzy. Myślę, że oczyściliśmy się z negatywnych emocji, jakie nad nami wisiały. Przebrnęliśmy najtrudniejszą próbę naszej miłości.
Zaparzyłam dla każdego po kubku herbaty. Usiedliśmy w salonie, delektując się jej aromatem. Sądziłam, że nadeszła kolej na rozmowę z ciocią, która nie chcąc przeszkadzać nam w wyjaśnianiu spraw, zamknęła się w moim pokoju, który teraz z nią dzieliłam. Niestety, moja rodzicielka miała nieco inne zdanie. Po wypiciu napoju, pożegnała się z nami i udała się w stronę schodów.
- Mamo... - powiedziałam.
- O co chodzi? - zapytała zaskoczona.
- A ciocia? - podsunęłam jej.
- Dobranoc dzieci - odwróciła się. Słyszałam jeszcze tylko trzaśnięcie drzwiami.
Gdy weszłam do swojego pokoju, ciocia już spała. Zgasiłam światło i też się położyłam. Nie chciałam jej budzić, tym bardziej, że miałyśmy za sobą ciężki dzień. Właściwie sama również byłam senna. Po chwili z ciszy wyłoniły się słowa.
- Cieszę się, że mama wróciła. Dobrze widzieć, jak z powrotem zachowujecie się jak rodzina - wyznała ciocia.
- O co się pokłóciłyście? - spytałam.
- To długa historia - powiedziała z nutą zakłopotania - śpij. To był długi dzień - dodała.
Nie potrafiłam w pełni cieszyć się z odzyskania mamy. Wciąż ciążyła mi obojętność, jaką darzyła ona swoją siostrę. Dobrze, że nie wyrzuciła jej z domu. Żadna z nich nie chciała zdradzić powodu ich konfliktu, co niepokoiło mnie jeszcze bardziej. Poza tym ciocia nadal nie przyznała się co ją do nas sprowadziło. Czułam, że ukrywa coś ważnego.
Ciężko było mi patrzeć, jak rodzeństwo żyje ze sobą w takiej nienawiści. Każde słowo na temat cioci w towarzystwie mamy i odwrotnie, wywoływało lawinę obelg i oskarżeń. Udawało im się znosić swoją obecność pod jednym dachem, ale nie potrafiły zauważać w sobie nawzajem pozytywów. Martwiłam się tym. Taka sytuacja nie była naturalna i w końcu musiała rozwinąć się w którąś stronę. Bałam się, że zamiast pojednania, będę świadkiem wybuchu wojny między nimi.
Postanowiłam działać. W niedzielę przygotowałam obiad i zapowiedziałam im obu, że jeśli nie zjemy go spokojnej, miłej atmosferze, albo jeśli któraś z nich się nie pojawi, będę bardzo zawiedzona. Wykorzystałam fakt, że żadna z nich nie chciała, abyśmy z bratem cierpieli na skutek ich konfliktu. Prosiłam, żeby zrobiły to dla mnie. Taki argument był dla nich nie do zakwestionowania.
Nakryłam do stołu i zawołałam domowników, aby zajęli miejsca. Stopniowo przynosiłam jedzenie. Pierwsza pojawiła się ciocia. Usiadła w milczeniu. Po chwili dołączyła do niej mama. Oświadczyła, że Adriana nie ma w domu, toteż nie zje z nami obiadu. Kiedy wszystko było gotowe, przysiadłam się.
- Cieszę się, że spotykamy się przy tym posiłku - odezwałam się - mam nadzieję, że będzie wam smakować.
Cisza. Tylko wrogie spojrzenia z dwóch końców stołu. Dobrze, że wzrok nie zabija.
- Może coś komuś podać? - starałam się zacząć rozmowę.
Nic. Zupełnie, jakby odjęło im mowę.
- Co u was? - spytałam.
- Dziękuję, dobrze - nareszcie powiedziała mama - tylko jest jeden, mały problem.
- U mnie podobnie - odezwała się ciocia - ale problem mam dość duży.
- Co macie na myśli? - zachęcałam je do dalszej konwersacji.
- Pewna zdrajczyni zajmuje mi dom - wycedziła mama przez zęby.
- Zdrajczyni? - oburzyła się ciocia - jak śmiesz? - krzyknęła i gwałtownie wbiła widelec w mięso.
- A niby nie mam racji? - zdenerwowała się mama i uderzyła szklanką o stół.
- Oczywiście, że nie masz! Myślałam, że wiesz jak było naprawdę, ale widocznie się myliłam.
- To chyba ty masz problem z rozgraniczeniem prawdy od fikcji!
Krzyczały na siebie, zapominając, że nie były same. Gwar pozbawił mnie apetytu. Słowa zaczęły się zlewać, nie rozumiałam już nawet jakimi obelgami w siebie rzucały. Miałam tego dość.
- Przestańcie - wstałam.
Ucichły.
- Miałam nadzieję, że uszanujecie mój trud i chociaż przez chwilę zapomnicie o przeszłości, ale jak widać, nie potraficie tego zrobić nawet podczas obiadu. Dziękuję wam bardzo - rzuciłam i odeszłam od stołu.
- Michalino! - zawołała któraś z nich, ale nie zamierzałam się cofać. Ubrałam buty, kurtkę i czapkę. Wyszłam, trzaskając drzwiami.
Zastanawiałam się, co stało się między nimi, że po tylu latach rozłąki, nadal pałają do siebie taką niechęcią. Przecież miały tylko siebie. Jak można w ten sposób ze sobą obcować? Nawet nieznajomych traktowały lepiej, niż siebie nawzajem.
Poza tym zachowywały się jak nastolatki, które kłócą się o chłopaka. Miały już tyle lat i życia za sobą, że powinny dawać mi przykład, a nie skłaniać do główkowania, jak rozwiązać ich problemy.
Dzień był chłodny, ale spokojny. Podmuch nie wpędzał mnie z powrotem do środka. Poszłam do parku, w którym lubiłam spacerować. Wszystkie liście opuściły już korony drzew. Listopad niedługo się skończy. Nagie gałęzie, jakby zawstydzone, nie poruszały się ani o centymetr. Barwny dywan rozciągał się pod moimi stopami wzdłuż i wszerz. Ciężko było mi odnaleźć ścieżkę wśród jesiennych kolorów. Słońce nieśmiało próbowało przebić się przez chmury. Chwilami robiło to z powodzeniem.
Czułam się świetnie, tonąc w ciszy, będąc sama ze swoimi myślami. Potrzebowałam takiej chwili. Ciocia mieszkała u nas już ponad dwa tygodnie, z czego zaledwie kilka dni spędziła bez mamy. Cieszyłam się z jej odwiedzin, ale nawet ja i Adrian nie jesteśmy aż tak nie do zniesienia, kiedy się kłócimy.
Jak długo można odtrącać swoją najbliższą rodzinę? Przecież ten konflikt trwał już kilka dobrych lat. Zastanawiałam się czy istniał sposób na ich pojednanie. Obie były bardzo zawzięte i dumne. Mogłabym zaproponować im pójście na jakąś terapię, ale czy nie odbiorą tego źle?
Nie zwróciłam uwagi, kiedy nogi zaprowadziły mnie pod kościół. Był otwarty. Pomyślałam, że może warto się pomodlić. Może przyjdzie mi coś do głowy?
Weszłam do środka i zajęłam miejsce w przedostatniej ławce po prawej stronie. Skupiłam się na pięknie wnętrza, które zapierało dech w piersiach. Bywałam w świątyni już wiele razy, ale nigdy nie zachwyciła mnie jeszcze do tego stopnia. Jej monumentalizm w ogóle nie przytłaczał. Wręcz przeciwnie - sprawiał poczucie wolności i zapewniał, że jest tu wiele miejsca do wyznawania wiary. Pastelowe barwy widniejące na ołtarzu, napełniały mnie optymizmem i spokojem o przyszłość, a ciemne ławki nadawały wrażenie intymności i zaufania. Przez kolorowe witraże co jakiś czas, na krótko wpadały cienkie promienie słońca.
Poczułam się bezpiecznie. Przestałam się martwić, mimo, że okoliczności się nie zmieniły. Dotarło do mnie, że wcale nie chciałam tracić energii na angażowanie się w sprawy dorosłych. Kochałam i mamę, i ciocię. Nie chciałam uczestniczyć w ich konflikcie.
Narodziła się we mnie chęć odwiedzenia grobu taty. Wstałam i zamierzałam wyjść, ale coś mnie zatrzymało. W ławce po drugiej stronie kościoła siedziała ciocia Mela. Nie miałam pojęcia jak długo już tam była i czy mnie widziała. Usiadłam obok niej. Zwróciła na mnie wzrok. Miała zaszklone oczy. Położyła swoją głowę na moim ramieniu, a ja złapałam ją za rękę. Po chwili wstała i razem wyszłyśmy ze świątyni.
- Pomyślałam, że mogłybyśmy pójść na cmentarz - powiedziałam do niej.
- Dobrze - odpowiedziała.
Szłyśmy w milczeniu. Rozumiałam, że ciocia mogła nie mieć ochoty na rozmowę. Nie zmuszałam jej do dzielenia się ze mną swoimi myślami. Gdy byłyśmy już niedaleko, zaczęła mówić.
- Nie wiedziałam, że u was wszystko się tak pokomplikowało. Nie zwalałabym się wam na głowę.
- Ależ cio..
- Daj mi skończyć - przerwała mi - Tak więc wracając, gdybym miała pojęcie o wypadku, o śmierci taty, o tym wszystkim co was spotkało, wybrałabym inny moment. W moim życiu pewne sprawy... rozwinęły się w niepożądanym kierunku - na moment zamilkła. - Poznałam kogoś i... okazał się być kimś innym, niż myślałam... Nie miałam nikogo, tęskniłam za wami... - ciężko było jej dobierać kolejne słowa.
- Spokojnie - powiedziałam, ale sama zaniepokoiłam się tym co może mi zaraz zdradzić.
- Ja... - zbierała myśli - nie zamierzam przytłaczać ciebie, was moimi problemami. Miałam nadzieję, że uda mi się nawiązać kontakt z twoją mamą, ale to trudniejsze, niż się wydawało...
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam - Nie przytłaczasz nas, jesteśmy rodziną, jakoś damy sobie radę... razem - dodałam.
- Dziękuję, to... ja... miło mi to słyszeć, ale chyba czas, żebym wróciła do siebie - oświadczyła.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Stanęłam przed nią z otwartą buzią i próbowałam ją zatrzymać. Bałam się, że żadne słowa nie będą miały takiej mocy.
- Ciociu, proszę - wyjąkałam - zostań.
Spojrzała na mnie zdumiona, a potem mocno mnie przytuliła.
- Porozmawiam z mamą, jakoś to będzie, zgadzasz się? - wyszeptałam jej do ucha.
- Dziękuję, mała - odpowiedziała mi.
 Ta chwila, chociaż wydawać by się mogło, że nic nie znacząca, na nowo rozpaliła płomień nadziei, który przed momentem tylko się tlił. Ufałam, że wszystko będzie dobrze. Miłość często jest krucha, wystawiana na próby i pozostawiana samej sobie. Mimo to, nadal jest miłością - najsilniejszym uczuciem, jakim możemy się dzielić. Cokolwiek stało się między siostrami, musiało zostać wybaczone. Wiedziałam, że nadal bardzo się kochały. Byłam pełna wiary, że to wystarczy, aby znowu były dla siebie ludźmi, ale najważniejsze, żeby odbudowały w sobie rodzinne więzi, za którymi wyraźnie obie bardzo tęskniły.

niedziela, 30 października 2016

Rozdział XI

     - Nikogo takiego tutaj nie ma - usłyszałam odpowiedź.
Dzwoniłam już do ósmego szpitala w promieniu 50 kilometrów. Mama nie wróciła do domu po ostatnim spotkaniu ze swoją siostrą. Szukaliśmy jej już chyba w każdym miejscu, w którym mogła być. Byliśmy u niej w pracy, w pobliskim motelu, na cmentarzu... Dzwoniłam do jej starych znajomych, którzy oczywiście byli zdziwieni, że o nią pytam. Jeździliśmy do galerii handlowych oraz powoli przemierzaliśmy ulice szukając jakichkolwiek śladów.
Zniknęła.
Zastanawiałam się co się z nią stało. Unosiła się honorem i nie chciała godzić się z siostrą, ale pozwoliła jej mieszkać w swoim domu, sama go opuszczając? Nie zgadzało mi się to. Pokładałam nadzieje w przyjeździe cioci, a przyniósł on zupełnie odwrotny od zamierzonego skutek.
- I co? - spytała ciocia wchodząc do mojego pokoju.
- Nigdzie jej nie ma. Dzwoniłam chyba wszędzie.
- Trzeba myśleć pozytywnie - powiedziała ciocia, ale tak naprawdę próbowała chyba uspokoić bardziej siebie, niż mnie. Czuła się odpowiedzialna za zniknięcie mamy i starała się z całych sił znaleźć ją i sprowadzić z powrotem do domu.
- Mogłam nie przyjeżdżać - powiedziała do mnie ostatnio z żalem w głosie.
Współczułam jej. Ostatecznie nie zrobiła przecież nic złego. Miała dobre intencje. Zastanawiałam się jaki był prawdziwy powód jej odwiedzin. Pojednanie swoją drogą, ale to nie była ta sama osoba, którą znałam z dzieciństwa. Niepokoił mnie, prawie już niewidoczny, siniak pod lewym okiem oraz brak uśmiechu na twarzy cioci. Często tonęła w morzu swoich myśli. Nie sądziłam, że było to spowodowane wyłącznie moją mamą.
Byłam na nią zła, a jednocześnie bardzo się o nią martwiłam. Nie miałam pojęcia gdzie jej szukać. Wcale jej nie znałam. Gdyby chodziło o tatę, pewnie po prostu poszłabym do jego warsztatu samochodowego, który był jego azylem. Zawsze można było go tam znaleźć. Mama  nie miała takiego miejsca.
Nagle coś przyszło mi do głowy!
- Już wiem - podskoczyłam i ruszyłam pędem do pokoju Adriana.
- Co wiesz? - krzyknęła za mną ciocia.
Jak na złość mojego brata nie było w domu. Od razu wzięłam telefon i wybrałam jego numer.
- Wiem gdzie może być mama - odpowiedziałam cioci. W tym czasie połączenie zostało odebrane.
- Coś się stało?
- Adrian, chyba wiem gdzie może być mama.
- Gdzie? - spytał nieco zrezygnowany. Słyszał już taki entuzjazm nie pierwszy raz.
- Pamiętasz domek nad jeziorem? - podsunęłam mu.
- Myślisz? - zapytał - Mogę być w domu najwcześniej za godzinę - powiedział po chwili. Chyba poparł słuszność mojej idei.
W dzieciństwie, rodzice zabrali nas na wakacje nad jezioro. Okazało się, że mają tam swój własny drewniany domek. Niestety, było to bardzo daleko od miasta, dlatego bywaliśmy tam naprawdę rzadko. Mama zachwyciła się do tego stopnia, że chciała spędzać tam każdą wolną chwilę. Potem zaczęliśmy szkołę, mama dostała dobrze płatną pracę w biurze, a tata jakoś nie przepadał za odpoczywaniem tak daleko od domu. Przestaliśmy więc jeździć do naszego domku.
Być może teraz moja rodzicielka wybrała go na swoją ostoję. Miałam nadzieję, że się nie myliłam.
Dokładnie godzinę później Adrian wszedł do domu i zakomunikował, że możemy jechać. Ostrzegał jednak, że nie jest pewien w stu procentach, czy pamięta trasę.
Byłam kłębkiem nerwów. Uchwyciłam się nadziei i nie potrafiłam myśleć racjonalnie. W mojej głowie pojawiały się już tylko obrazy jak znajdujemy mamę w różnych okolicznościach. Widziałam ją podekscytowaną, smutną, rozradowaną, poirytowaną... Właściwie zrodziła się we mnie już pewność, że ona tam będzie. Zastanawiałam się tylko jak zareaguje na nasz przyjazd.
Pamięć Adriana nie zawiodła. Dowiózł nas na miejsce już po dwóch godzinach podróży. Doskonale widać było jak długo nikt tu nie witał. Roślinność niekontrolowanie zajęła większość powierzchni. Wysokie, suche krzaki torowały nam przejście. Nie było żadnej ścieżki, ani śladów, że ktokolwiek chociaż raz na jakiś czas przychodził tu odpocząć. Kolorowe liście w połowie opadły już z drzew, niektóre z nich kurczowo trzymały się gałęzi, ale wiatr był dla nich zdecydowanie zbyt silny. Przegrywały swoją walkę i kończyły pod stopami ludzi, zniszczone, podeptane.
- Co robimy? - odezwał się Adrian.
- Musimy jakoś dostać się do domku - powiedziałam.
- A gdzie on właściwie jest? - zapytała ciocia.
Oto było pytanie. Matka natura zajęła się urozmaicaniem naszego terenu swoimi roślinami do tego stopnia, że dom stał się kryjówką. Gęsty bluszcz pokrył go wzdłuż i wszerz. Teraz, jesienią, wyglądał na pułapkę. Uschnięte liście nie dekorowały, bardziej przerażały. Głos w mojej głowie mówił, że nie powinnam tam wchodzić.
W końcu mój brat znalazł potężnych rozmiarów kij i zaczął przedzierać się przez naturę. Ciocia i ja ruszyłyśmy za nim. Po wielkich trudach znaleźliśmy się przed drzwiami.
Przypomniałam sobie wakacje. Mama i tata stali przytuleni, tyłem do domu, wpatrując się w jezioro. Akurat słońce kładło się spać i przykrywało się wodną pierzyną. Bawiłam się z Adrianem w berka. Biegaliśmy w domu i na zewnątrz, wokół rodziców, do jeziora i z powrotem. Wieczorem tata rozpalił ognisko. Siedzieliśmy bardzo długo i słuchaliśmy opowieści na zmianę z ust obojga rodziców.
Zajrzałam przez małe okienko do środka. Nic nie wskazywało na to, że ktoś mógł tam być. Ciocia zapukała w szybkę z drugiej strony domu. Cisza. Drzwi były zamknięte na klucz. Nie mogliśmy ich otworzyć. Adrian szarpał klamkę tak długo, aż zamek mu ustąpił. Po tylu latach nic dziwnego, że niewielka siła pokonała zabezpieczenie.
- Halo? - krzyknęłam.
- Kasiu! - zawołała ciocia - jesteś tu?
Weszłam przodem, obserwując miejsce tak dobrze mi znane. Nic się tutaj nie zmieniło. Przez tyle lat czas stanął w miejscu. Na kanapie nadal leżał kraciasty koc, złożony w kostkę. Na blacie w kuchni zostało trochę niesprzątniętego cukru, który rozsypałam, chcąc posłodzić herbatę. Łóżko rodziców było idealnie pościelone. Z pontonu uleciało trochę powietrza, ale nadal czekał on na kogoś, gotowy do wypłynięcia na środek zbiornika. Poczułam jak staję się małą dziewczynką. Patrzyłam na wnętrze domu oczami dziecka, które nie umie jeszcze nawet wymawiać ,,r".
- Nie ma jej tu - powiedział Adrian, zrezygnowany.
- Wracajmy - rozkazała ciocia.
Ostatnie miejsce, jakie miałam na myśli okazało się nietrafne. Gdzie była moja mama? Nie wzięłam pod uwagę, że możemy jej tu nie znaleźć. Byłam zrozpaczona. Wsiadłam do samochodu i wbiłam wzrok w szybę. Siedziałam tak całą drogę. Nikt nie miał odwagi się odezwać. W milczeniu przebyliśmy 140 kilometrów.
Weszłam do domu i usiadłam w fotelu, w którym zwykle można było spotkać mojego tatę po powrocie z pracy. Kiedy był w szpitalu, siadała w nim mama. Teraz po kolejnej porażce, zmęczona poszukiwaniami, usiadłam w nim ja. Poczułam zapach perfum, których używała moja mama. Przyciągnęłam do siebie kolana i wpatrywałam się w nicość.
Co mogłam jeszcze zrobić? Dzwoniłam do szpitali, do pracy, do znajomych, szukałam na własną rękę, byłam na cmentarzu, w galeriach, nawet w tym nieszczęsnym domku... Czułam się mała, bezbronna, zagubiona. Potrzebowałam rodziców. Oboje mnie zostawili.
Rozległ się krótki dźwięk, a po nim kolejny i jeszcze jeden, wydobyty na trójkącie. Dzwonek do drzwi. Ktoś przyszedł. Nie ruszyłam się z miejsca. Nie miałam ochoty nikogo widzieć. Były jeszcze dwie osoby w domu. Niech ktoś mnie wyręczy. Usłyszałam jak ktoś przekręca klucz w zamku. Całe szczęście, że nie musiałam wstawać.
Świst wiatru z zewnątrz. Zamykanie drzwi. Cisza. Kroki.
Odwróciłam głowę, by zobaczyć kto przeszkadza mi w użalaniu się nad sobą.
Z wrażenia nieświadomie otworzyłam buzię. Nie wiem nawet kiedy zerwałam się na równe nogi.
- Przepraszam - popatrzyła na mnie osoba, która spowodowała mój żal.
Podeszłam do mamy i przytuliłam ją najmocniej, jak potrafiłam. Poczułam, że od tej chwili wszystko zacznie wracać do normy. Miałam już szesnaście lat, a objęcia rodzicielki były moim jedynym ukojeniem. Miałam wrażenie, że staję się lekka, jak piórko. Jakby właśnie jakiś ogromny głaz spadł mi z serca.
Jedno słowo zastąpiło mi wszystkie inne, uspokoiło myśli i uszczęśliwiło. Wtedy zrozumiałam dlaczego ludzie nazywają je magicznym. Przepraszam stało się moim nowym początkiem.
W ramionach mamy odnalazłam wszystko, czego szukałam.
     Wszyscy jesteśmy dziećmi. Nieważne ile mamy lat.

niedziela, 16 października 2016

Rozdział X

    Rzadko korzystałam ze swojej elektronicznej poczty, ale dzisiaj byłam zmuszona wysłać mailem prezentację na lekcję WOS-u, którą miała dokończyć moja koleżanka z klasy. Tematem był system władzy w RP. Zrobiłam prezentację, chociaż było to dla mnie bardzo monotonne zadanie, ale po wielu nieobecnościach, dorobiłam się zaległości i nie mogłam sobie już pozwolić na kolejne.
Po kliknięciu przycisku ,,wyślij", postanowiłam przy okazji sprawdzić stare wiadomości. Znalazłam wiele reklam, kilka nieaktualnych już informacji z portalów społecznościowych oraz jeden zaskakujący e-mail. Przy słowie ,,nadawca" widniało nazwisko Szajek. Było to panieńskie nazwisko mojej mamy. Początkowo myślałam, że to przypadek, potem jednak uświadomiłam sobie, że jej siostra, z którą nie utrzymywaliśmy kontaktu już od kilku dobrych lat, musiała nadal być panną. Imię również się zgadzało.
Zdziwiłam się, że ciocia Amelia się do nas odezwała i że zrobiła to właśnie teraz, tym bardziej, że mieszkała za granicą i nie miała skąd uzyskać informacji o ostatnich wydarzeniach w naszej rodzinie, bo od długiego czasu była pokłócona ze swoją siostrą i również z rodzicami.
Otworzyłam wiadomość i przeczytałam jej zawartość.
,,Witaj Michalino, może już mnie nie pamiętasz.. Nie wiedziałam jak się z wami skontaktować, a Twój e-mail było bardzo łatwo zdobyć. Jestem w Polsce, chciałabym Was odwiedzić. Jeśli nie macie nic przeciwko, odezwij się. Czas przerwać te lata konfliktu. Kocham, ciocia Mela."
Sprawdziłam datę wysłania wiadomości. Czekała na odczytanie dopiero od dwóch dni. Stwierdziłam, że chyba nie było jeszcze za późno. Odpisałam cioci, że na nią czekamy nie uzgadniając tego wcześniej z żadnym z domowników. Wysłałam jej też informację, że nasz adres się nie zmienił, aby wiedziała gdzie nas szukać.
Przypomniałam sobie nasze wspólne wakacje u niej - w Anglii i święta Bożego Narodzenia u dziadków oraz wyjazdy na różne wycieczki. Trochę się rozmarzyłam, wracając do tych wspomnień.
Ciocia Mela - bo tak ją nazywaliśmy - swoją osobą tworzyła niepowtarzalny klimat, czas spędzony z nią był zawsze niesamowity! Śmialiśmy się całymi dniami, cieszyliśmy ze wspólnych chwil. Siostra mojej mamy z zawodu była przewodnikiem. Pokazywała nam stare zabytki i miejsca, które wyglądały niczym ziemski raj. Napędzała nas swoją energią. Spotykaliśmy się z nią bardzo często, mimo, że dzieliły nas kilometry, prawie codziennie rozmawialiśmy.
Trwało to do momentu, aż mama oświadczyła nam kiedyś, że ta relacja została zakończona. ,,Ciocia Mela nie będzie już tu przyjeżdżać. My też nie będziemy jeździć do niej, ani nie będziemy z nią więcej rozmawiać" - dokładnie takich użyła słów. Pamiętam, że było mi wtedy bardzo przykro. Nie rozumiałam co się stało, a rodzice nie chcieli mi tego wytłumaczyć. Chyba byłam wtedy w czwartej, albo piątej klasie szkoły podstawowej. Minęło już sporo czasu.
Ciocia miała rację. Trzeba było się pogodzić. Bałam się tylko jak zareaguje na to moja mama. Nasze relacje stanęły w miejscu. Obecnie byłyśmy dla siebie nawzajem neutralne. Odkąd Adrian pojechał po mnie tamtej nocy, mama obraziła się na niego za to, że był po mojej stronie, która, jak sądziła, była przeciwko niej. Nie przekonywały jej żadne jego argumenty, a ze mną w ogóle nie chciała rozmawiać. Chyba wróciła do pracy, bo nigdy nie było jej w domu od około 7:30 do 16. Nie wiedziałam o niczym co się u niej działo, a ona nie wiedziała o niczym co działo się u mnie i Adriana. Kiedy próbowaliśmy z nią rozmawiać, mówiła zawsze, że nie ma czasu, albo że boli ją głowa, lub że chce zostać sama, dlatego daliśmy jej spokój.
Dziwnie było traktować swoją matkę jak powietrze. Ulgą dla mnie było wsparcie brata, ale jak dotąd, nawet wspólnie nie udało nam się wymyślić niczego, co mogłoby nas pojednać, albo chociaż wprowadzić na dobrą ku temu drogę. Z jednej strony byłam pełna obaw czy dobrze zrobiłam, zapraszając do nas ciocię, z drugiej jednak żywiłam nadzieję, że uda się jej dotrzeć do naszej mamy.
- Adrian, nie uwierzysz kto się do mnie odezwał! - zadzwoniłam do brata, którego nie było w domu.
- Nie wiem, dogadałaś się z mamą? - zgadywał.
- Niestety nie... - powiedziałam i na chwilę zamilkłam. Zrozumiałam, jak bardzo tego pragnęłam.
- Halo, jesteś tam?
- Zamyśliłam się. Pamiętasz ciocię Melę? - zapytałam.
- Jasne, że pamiętam.
- Chce nas... odwiedzić - powiedziałam z nutą zakłopotania.
- To wspaniale! - krzyknął Adrian - nie cieszysz się?
- Cieszę, ale... boję się o mamę.
- Spokojnie, jakoś to będzie! Sory, muszę lecieć! Pa.  - rozłączył się.
Zeszłam na parter, by zaparzyć sobie herbatę. Jesienią miałam w zwyczaju pijać ją bardzo często i w dużych ilościach. Lubiłam delektować się jej smakiem i aromatycznym zapachem. Wstawiłam czajnik na gaz, uszykowałam swój ulubiony kubek i zajrzałam do szafki. Jak na złość, nie było już torebek mojej ulubionej, na którą akurat miałam ochotę.
Ubrałam się, by wyjść do pobliskiego sklepu. Na zewnątrz panował chaos. Wiatr rozrzucał kolorowe liście na wszystkie strony świata, wyginał gałęzie drzew i poplątał moje włosy już w chwilę po tym, jak opuściłam dom. Zrezygnowana wróciłam do środka.
Ściągnęłam z siebie kurtkę i udałam się w kierunku kuchni, kiedy zadzwonił dzwonek. Cofnęłam się i otworzyłam drzwi. Wpadłam w osłupienie. Nie wykrztusiłam z siebie ani słowa, nie ruszałam się. Po prostu stałam i patrzyłam, nie wiedząc, co zrobić.
Mieszały się we mnie uczucia euforii i przerażenia. Stała przede mną Amelia Szajek we własnej osobie. Prawie wcale się nie zmieniła. Z wyjątkiem tego, że jej twarzy nie upiększał szeroki uśmiech, za to pod okiem widniało limo sporych rozmiarów.
Nie wiedziałam co robić. Przesunęłam się, dając cioci do zrozumienia, że zapraszam ją do domu, a gdy weszła zamknęłam drzwi. Stałyśmy przed sobą w milczeniu i po krótkiej chwili padłyśmy sobie w ramiona. Wzruszyłam się.
- Strasznie za tobą tęskniłam, mała - wyszeptała ciocia.
- Ja za tobą też - odpowiedziałam szczerze.
Kiedy obydwie otrząsnęłyśmy się po powitaniu, zaprosiłam ciocię do kuchni.
- Czego się napijesz? Kawy, herbaty..? Tylko ostrzegam, że moja ulubiona się skończyła.
- Tym się nie martw - powiedziała i wyciągnęła z torebki pudełko angielskiej herbaty, którą kochałam ponad wszystkie, nawet ponad moją ulubioną.
- Pamiętałaś! - ucieszyłam się.
Wzięłam się za szykowanie napojów oraz poczęstunku. Ułożyłam na dużym talerzu kilka rodzajów ciastek, położyłam na stół cukiernicę, talerzyki i łyżeczki oraz podałam kubki z parującym płynem.
- A więc co cię do nas sprowadza? - zapytałam.
- Też chciałabym wiedzieć - powiedziała mama za moimi plecami. Przestraszyłam się, bo nie spodziewałam się jej jeszcze w domu. W dodatku weszła cicho jak myszka.
Ciocia wstała i podeszła do siostry.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła mama - co robisz w moim domu? Wynoś się!
- Mamo - wstałam - przestań!
- Ty nie masz tu nic do powiedzenia - powiedziała do mnie.
- Kasiu, nie sądzisz, że czas się pojednać? - odezwała się ciocia. Mama przyjrzała się jej uważnie.
- Nie, nie sądzę - wycedziła przez zęby, a potem wyszła, trzaskając drzwiami.
Czułam się zakłopotana. Było mi wstyd za zachowanie mojej matki, chociaż w pewnym stopniu się tego spodziewałam. Nie chciałam tracić cioci, kiedy dopiero ją odzyskałam. Nie rozumiałam sytuacji, w której się znalazłam.
- Chyba powinnam sobie pójść - zaczęła ciocia.
- Nie ma mowy - powiedziałam twardo - nawet nie wypiłaś jeszcze herbaty.
Wróciłyśmy na miejsca, nie mając odwagi skomentować tego co zaszło. Wpatrywałam się w napój i czułam jego wyrazisty zapach, ale nie wzięłam go do ust. Znałam moją matkę i czułam jej ból, ale nie pomagałam jej. Chyba przestraszyłam się, że mogę się dogłębnie poparzyć. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że bezczynność była jeszcze gorsza.
- A gdzie tata? - zapytała ciocia.
- Mam nadzieję, że w Niebie - odpowiedziałam jej.

niedziela, 9 października 2016

Rozdział IX

     Leżałam na leśnej łące w upalny, letni dzień. Wokół dało się słyszeć bzyczenie pszczół. Zapach trawy i kwiatów subtelnie łaskotał moje nozdrza.
Wpatrywałam się w przelatujące nad moją głową chmury. Zdumiewało mnie ich piękno, różnorodność oraz spokój. Obłoki, w przeciwieństwie do ludzi, nigdzie się nie spieszyły. Powoli zmieniały swoje położenie na niebie. Mimo tego, że było ich wiele, słońce przebijało się między nimi. Promienie zdawały się dotykać moich wyciągniętych ku górze rąk. Cudownie było przepuszczać je przez palce.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w odgłosy lasu. Miałam wrażenie, że drzewa prowadzą ze sobą rozmowę, kiedy wiatr poruszał ich liśćmi, jakby w rytm wypowiadanych przez usta słów. Konwersacja ta była jednak znacznie piękniejsza, niż można by sobie wyobrazić. W pewnym momencie ptaki zaczęły im wtórować. Zaczął się prawdziwy koncert. Śpiew skowronka na tle powiewu wiatru i szeleszczących liści brzmiał niesamowicie. Dołączył do nich również dzięcioł, monotonnie uderzając dziobem w pień drzewa, niczym w bęben, trzymał równe tempo.
Nagle wszystko ucichło. Otworzyłam oczy, usiadłam i rozejrzałam się wokół. Nikogo nie widziałam. Po chwili między drzewami zauważyłam postać. Na pierwszy rzut oka był to mężczyzna. Nie potrafiłam go rozpoznać, nie widziałam jego twarzy, ale jednocześnie czułam się bezpiecznie.
- Musisz wrócić do żywych, Michalino - ten głos rozpoznałabym zawsze - to ja umarłem, a nie ty - powiedział do mnie tata.
Wtedy się ocknęłam. Jechałam samochodem. Nie pamiętałam skąd się tutaj wzięłam. Poczułam, że moja głowa była cięższa, niż zwykle i okropnie bolała. Dotknęłam czoła i poczułam na skórze bandaż. Jakieś obrazy pojawiały mi się przed oczyma, ale były zamglone i niczego z nich nie rozumiałam.
- Wyspana? - dopiero w tym momencie zauważyłam kto siedział za kierownicą.
- Co się stało? - zapytałam.
- Uciekłaś z cmentarza, Ania chciała cię złapać...
- ...ale gdy dobiegłam na przystanek, autobus, w który wsiadłaś, właśnie odjeżdżał.
- Na szczęście, zapamiętała numer i wróciła do mnie.
- Nie było cię w domu do późnego wieczora i Adrian zaczął się martwić.
- Sprawdziliśmy dokąd jechał tamten autobus...
- ... i pojechaliśmy cię szukać.
- Daleko dojechałaś, bo zajęło nam to aż dwie godziny, zanim...
- Wcale nie! Góra półtorej godziny.
- Dwie, była dokładnie 22:34, kiedy wyjeżdżaliśmy z domu, a gdy ją znaleźliśmy dochodziło do...
- Och, nieważne! Co się stało z moją głową? - przerwałam im tę niepotrzebną wymianę zdań. Zdumiało mnie to, jak dobrze potrafili ze sobą współpracować, nawet w tak błahej czynności jak opowiadanie mi minionych wydarzeń.
- Spałaś na ławce. Gdy próbowaliśmy cię obudzić, przestraszyłaś się i spadłaś z niej na betonowy chodnik - wytłumaczyła mi Ania.
- A ta zdolna pielęgniarka zrobiła ci opatrunek - mój brat spojrzał na swoją dziewczynę i uśmiechnął się do niej, co odwzajemniła.
Rzeczywiście. Uświadomiłam sobie, że ta historia była bardzo prawdopodobna. Poczułam ulgę, ponieważ nie musiałam spędzać nocy na zewnątrz. Temperatura temu nie sprzyjała. Ucieszyłam się, że Adrian i Ania mnie znaleźli, że zadali sobie ten trud, by po mnie pojechać i najważniejsze, że nie byłam im obojętna.
Zastanawiałam się nad sensem swojego snu. Przekaz był jasny - miałam znowu zacząć żyć. Niestety, wydarzenia, których doświadczyłam w ostatnim czasie, mi na to nie pozwalały. Ale czy utrata ojca upoważniała mnie do zachowania, z jakim się obnosiłam?
Moje refleksje przerwał obraz, który zarejestrowały moje oczy. Szpital. Dlaczego nie pojechaliśmy do domu? Czułam się bardzo dobrze.
- Od kiedy tu mieszkamy? - spytałam.
- Nie możemy cię tak zostawić, powinien zobaczyć cię lekarz - powiedziała Ania tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ma rację. Lepiej jej posłuchaj, bo ona się na tym zna - wsparł ją mój brat.
- Po czyjej jesteś stronie? - zapytałam Adriana z nutą sarkazmu w głosie, ale oboje popatrzyli na mnie bardzo poważnie i zrozumiałam, że nie miałam wyjścia.
Otworzyłam drzwi auta i udałam się na, jak sądziłam, kilkudziesięciominutowe oczekiwanie. O dziwo już po niecałym kwadransie obejrzał mnie lekarz. Na szczęście, miałam rację i wizyta w tym miejscu wcale nie była konieczna. Zwyczajnie zdarłam sobie skórę - stąd krwawienie i bandaż na mojej głowie. To nic wielkiego, jak zapewniał mnie lekarz, niedługo nie będę już o niczym pamiętać.
Odwieźliśmy Anię do domu, a potem wróciliśmy do swojego. Był środek nocy, a ja czułam się rześka i wypoczęta.
- Dlaczego się tak zamykasz? - usłyszałam pytanie tak ciche, że nie byłam pewna, czy wypowiedziane na głos.
- Słucham? - odezwałam się.
- Dlaczego zamykasz się na nas wszystkich? Nie dajesz sobie pomóc - zauważył Adrian.
- A można mi pomóc? - zapytałam - nie każdy z nas znajduje miłość w stracie i cierpieniu - dodałam po dłuższej chwili. Mój brat milczał.
Dojechaliśmy pod dom. Kiedy Adrian zgasił silnik samochodu, odwrócił się tak, aby mnie widzieć.
- Michalino, śmierć taty nie oznacza, że my nie mamy prawa do życia - powiedział patrząc mi głęboko w oczy. Nie odpowiedziałam, ale poczułam, że się nie mylił.
Po chwili ciszy opuściliśmy wnętrze samochodu i weszliśmy do domu. Skierowaliśmy się ku górze i zanim oboje zniknęliśmy w swoich pokojach, odwróciłam się do niego i podziękowałam mu za to, że mnie nie zostawił. Podszedł do mnie i objął mnie tak czule, że miałam wrażenie, iż pustka w moim sercu w pewnym stopniu zaczęła się zapełniać.
- Masz rację - powiedziałam tuląc policzek do jego ramienia - mamy prawo żyć.
- Wszystko będzie dobrze, siostrzyczko - uspokoił mnie i pogłaskał po plecach.
Założyłam na siebie piżamę, chociaż nie miałam zamiaru się kłaść. Usiadłam na parapecie, który był niski i szeroki. Miałam tam ułożony stos poduszek. Lubiłam spędzać na nim czas z książką i kubkiem herbaty.
Bezchmurne niebo ukazało gwiazdy. Wpatrywałam się w nie, próbując odnaleźć znane gwiazdozbiory, jednak oczywiście wszystko było dla mnie ukryte, zaszyfrowane. Mimo to uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam spokój. Ufałam, że od dzisiaj wszystko będzie łatwiejsze.
Wzięłam małą kartkę i zapisałam na niej dwa słowa czarnym długopisem. Otworzyłam okno i zapalniczką przeniosłam na nią ogień. Patrzyłam jak płonęła, a lekki wiatr zabierał jej pozostałości i rozsiewał po świecie.
Po chwili nie było już ani ognia, ani kartki. Słowa wymierzone w stronę mojego ojca pofrunęły gdzieś daleko. Wierzyłam, że dolecą aż do niego, gdziekolwiek się teraz znajdował.
,,Żegnaj, tato" napisałam tylko, a czułam jakbym wylała cały swój żal.
Od tego momentu na powrót stałam się wolna.
     Znowu zaczęłam żyć.