niedziela, 18 września 2016

Rozdział VII

     To był pochmurny, chłodny dzień. Taki, który samą pogodą przytłacza wszystkich wokół. Powiewał lekki wiatr, który mimo to, że był delikatny, ziębił. Pesymizm rozlewał się na wzdłuż i wszerz.
Założyłam na siebie czarną rozkloszowaną sukienkę z tiulu. Okryłam się eleganckim płaszczem. Na wierzch dołożyłam jeszcze ciepły szal. Czarne botki znalazły się na moich stopach.
Czerń. Wszędzie tylko czerń.
Widziałam jak cały świat zamalowywał się tą barwą. Trawa, drzewa, krzewy, polne drogi. Furtki i ogrodzenia. Ptaki. Psy. Koty. Miałam wrażenie, że chmury i słońce też próbowały się przyłączyć.
Ciemność.
Niemy krzyk.
Ból.
Stałam przed kościołem i słuchałam kondolencji od ludzi, których nie lubiłam, mając świadomość, że w ogóle nie chcieli się tutaj znaleźć. Po mojej prawej stronie kapłan odmawiał jakąś modlitwę przy trumnie. Patrzyłam w dół, żeby na nią nie spoglądać. Weszliśmy do środka. Rozpoczęła się Msza. Próbowałam wsłuchiwać się i rozumieć jej poszczególne etapy, ale obraz taty zajął moje myśli.
Wyobrażałam go sobie takiego jakiego znałam przez całe życie. Uśmiech na twarzy. Łagodność i wyrozumiałość w oczach. Szczerość w każdym słowie. Radość chwili. Pocieszenie w uścisku. Miłość.
Kochał mnie nad życie. Byłam tego stuprocentowo pewna.
Przypomniałam sobie pewną historię. Upalnego dnia wakacji, gdy ja i Adrian byliśmy jeszcze mali, tata zabrał nas nad jezioro. Myśleliśmy, że to będzie czas na kąpiel, opalanie, budowanie babek z piasku. Jednak ojciec zaproponował nam coś zupełnie innego. Wsiedliśmy do łódki, która miała niewielki daszek, dzięki czemu mogliśmy schronić się przed słońcem i wypłynęliśmy na środek zbiornika wodnego. Tata wyciągnął trzy wędki i haczyki oraz przynęty. Pokazał nam wszystko odnośnie łowienia ryb. Siedzieliśmy w milczeniu. Woda była w pięknym błękitnym odcieniu, żałowałam, że nie mogłam się w niej ochłodzić. Wtedy wyciągnęliśmy z niej dokładnie dwie ryby, ponieważ byliśmy niesamowicie znudzeni bezczynnym czekaniem i szybko wróciliśmy na brzeg. Atrakcje, których tata próbował nam dostarczyć, przyjęliśmy z wielką dezaprobatą. Chociaż to moje najgorsze wspomnienie z nim związane, bardzo lubiłam wracać do niego pamięcią.
Siedząc w kościelnej ławce, ukradkiem uśmiechnęłam się do siebie. Pożałowałam, że tak szybko się poddaliśmy i nie zdążyliśmy nauczyć się tego cichego, spokojnego oczekiwania, które tata miał wpojone i próbował nam przekazać.
Kapłan zakończył nabożeństwo. Do mikrofonu podeszła mama. Wyciągnęła kartkę i zaczęła czytać.
- Dzisiejszy dzień to dzień smutku dla mnie, dla moich dzieci oraz dla moich najbliższych. Z naszego świata odszedł cudowny człowiek... - łzy zaszkliły jej oczy, na chwilę przerwała - Zawsze miałam w nim oparcie. Jego uśmiech malował mój świat. Znajdował rozwiązania każdego problemu, umiał cieszyć się wszystkimi drobnostkami, które kreowały nasze szczęście... Wspólne szczęście. - pauza -  A teraz gdy go nie ma... - przestałam słuchać.
Nadal nie chciałam przyjąć do wiadomości, że mój ojciec odszedł. Kiedy do moich uszu dochodziły słowa na jego temat, mówione w czasie przeszłym, czułam jak wzbiera się we mnie tęsknota. Miałam ochotę krzyknąć, że się nie zgadzam. Pragnęłam posiąść moc, która mogłaby przywrócić życie mojemu tacie. Nie rozumiałam jaki cel ma jego odejście. Nie widziałam w tym żadnego sensu.
Spostrzegłam, że uczestnicy Mszy są zwróceni ku mnie, jakby na coś czekali. Spojrzałam na ambonę, na której nie było już mojej mamy. Stała przed ołtarzem razem z Adrianem. Gdy nasze oczy się spotkały, dał mi do zrozumienia, że przyszła moja kolej.
Nie przygotowałam sobie żadnej mowy. Nie chciałam brać w tym udziału, ale mama powiedziała, że ojciec zasługuje na pożegnanie przez nas wszystkich. Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym nie wypuściła z ust ani słowa.
Wstałam z ławki i ruszyłam w stronę ołtarza, nie mając pojęcia co za chwilę powiem. Przyklęknęłam, a potem weszłam na podest. Podeszłam do ambony i oparłam o nią swoje ręce. Przysunęłam mikrofon do ust. Milczałam.
Kilkanaście par oczu wpatrywało się w moją twarz. Musiałam się odezwać. Nie mogłam jednak znaleźć odpowiednich słów. Jak można pożegnać osobę, której nie chcieliśmy nigdy stracić?
- Ostatni czas nie był łatwy dla naszej rodziny - zaczęłam w końcu najbardziej nijakim zdaniem, jakiego mogłam użyć. - Kojarzy mi się on jedynie ze szpitalnymi salami, przygnębieniem oraz oczekiwaniem na coś, co się nie wydarzyło i już nie wydarzy. Jednak ja nie chciałabym zniekształcać sobie wspomnień. Zamierzam pamiętać tatę od jego najlepszej strony - jako uśmiechniętego, pełnego optymizmu i wiary człowieka, który oddał mi całą swoją miłość... - uciszyłam się na chwilę, zastanawiając się co mogę dodać - dziękuję, tato - powiedziałam szeptem, gdyż narastająca gula w gardle nie pozwalała mi wydać z siebie normalnego głosu.
Na ostatnie słowo promienie słoneczne przeszyły witraż po mojej lewej stronie, oświetlając prawie całe wnętrze kościoła. Drobna łza kapnęła z któregoś z moich oczu.
Usłyszał nas, pomyślałam. To tata dał o sobie znać.
Opuściliśmy świątynię i w żałobnym kondukcie udaliśmy się na cmentarz, gdzie wszystko było już gotowe. Kapłan wypowiedział ostatnie słowa w stronę ciała mojego ojca. Wspólnie pomodliliśmy się za jego duszę.
Trumna zaczęła powoli znikać z moich oczu. Jej opuszczaniu towarzyszyła najpiękniejsza i jednocześnie najbardziej nostalgiczna melodia grana na trąbce, jaka kiedykolwiek dostała się do moich uszu. Dźwięki docierały do mojego serca przesiąkniętego żalem i wypuszczały z niego kropelki, które wydostawały się spod moich powiek.
Potem zaczęło wiać. Czułam jak podmuch zobojętnia moje wnętrze, w którym już na zawsze pozostanie pustka.
Wrzuciłam do dołu jedną białą lilię, do której na sznurku przyczepiłam wędkarski haczyk.
- Nie pozwól mi nigdy utonąć - wyszeptałam tak cicho, że mogłam usłyszeć to tylko ja.
Stałam tam jeszcze długo po tym, jak zasypano trumnę ziemią, a wszyscy goście i rodzina byli już na stypie, nie mogąc oswoić się z faktem, że czterdziestosześcioletnie życie mojego ojca się skończyło.
Kiedy zaczęło padać miałam ochotę usiąść na ziemi i poczekać aż deszcz oczyści moją twarz brudną od tuszu do rzęs oraz zalepi rany wykłute w wielu miejscach w sercu. Nic takiego jednak się nie stało. W zamian za to przemokłam do suchej nitki.
Ruszyłam w stronę domu, aby się przebrać, lecz uświadomiłam sobie, że wcale nie czułam zimna.
Tak jak wszystkiego innego.
Od tamtego momentu każda sprawa była mi już obojętna. Utrata ojca pozbawiła mnie wszelkich ludzkich emocji.
Ten dzień zapisał się w mojej pamięci bardzo wyraźnie i odbił piętno na mojej duszy, która stała się dla mnie zbyt ciężka.
Próbowałam trafić do domu, ale nie znałam drogi. Szłam donikąd. Przestałam rozróżniać łzy od kropel deszczu spływających mi po twarzy.
Nie pasowałam do tego świata. Najważniejsza część mojej układanki przestała istnieć. Nie byłam w stanie ułożyć już całej grafiki.
,,Umarłaś, Michalino. Ciebie też nie ma już na świecie" - Oświadczał jakiś cichy głos w mojej głowie.
Gdy zrobiło się ciemno, usiadłam na ławce, która ukazała się moim oczom i nie będąc nawet świadoma kiedy to się stało, przytłoczona smutkiem dnia, zasnęłam.
Ciemność.
Niemy krzyk.
Ból.

niedziela, 11 września 2016

Rozdział VI

    Kiedy obudziłam się dzisiejszego ranka, spłynęło na mnie olśnienie. Istniały przecież odpowiednie instytucje, które mogły pomóc takim osobom, jak moja mama. Niedaleko nas znajdowała się grupa wsparcia. Może to nie idealne rozwiązanie problemu, ale od czegoś trzeba zacząć. Domyślałam się, że jeśli pozostawię tę decyzję jej samej, tylko wyprowadzę ją tym z równowagi i z pomysłu nici.
Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do pokoju brata, aby podzielić się z nim swoją wizją. Niestety, nie było go już w domu. Przez chwilę wahałam się czy powinnam robić coś za plecami mamy, tym bardziej, że nie dotyczyło to mnie. Zrozumiałam jednak, że nie może być gorzej. Obecnie role matki i córki obróciły się w naszym domu o sto osiemdziesiąt stopni. Od wypadku to ja martwiłam się o posiłki, sprzątanie, czy pranie. Życie mamy mijało na snuciu refleksji nie wiadomo na jakie tematy.
Nie pamiętam już, kiedy była obecna. Słowa, wypowiadane w jej stronę nigdy nie docierały do jej uszu. Mało jadła. Żywiła się głównie kawą, którą wypijała na kanapie przed włączonym telewizorem. Mimo to nie mam pojęcia, czy zwracała na niego jakąkolwiek uwagę.
Chociaż stan taty nie ładował mnie entuzjazmem, ufałam, że wszystko wróci do normy. Nie istniały złe wydarzenia. Ze wszystkich mogliśmy się wiele nauczyć. Sytuacja, z którą zmagaliśmy się dzień w dzień nie należała do tych pięknych, cudownych momentów, kiedy uśmiech nie znika z naszych ust. Jednak w miarę swoich możliwości starałam się żyć i nie zamykać na otoczenie. Wierzyłam, że będzie dobrze. Cokolwiek miałoby się wydarzyć.
Moja rodzicielka przyjęła zupełnie antagonistyczną postawę. Każdy z członków naszej rodziny musiał radzić sobie z tym problemem na swój sposób, ale choć wszyscy czuliśmy się zagubieni, mama była w najgorszym położeniu. Nie docierały do niej żadne bodźce z zewnątrz. Była tylko ona i jej myśli przepełnione smutkiem. W zeszłym tygodniu wyłączyli nam prąd, gdyż zapomniała zapłacić rachunku. Bałam się, że przez swoje zachowanie mogła stracić pracę. Urlop musiał się kiedyś skończyć. Nawet najbardziej wyrozumiały szef straci w końcu cierpliwość.
Postanowiłam, że jeśli mama sama nie potrafiła o siebie zawalczyć, musiałam przejąć tę rolę. Ubrałam się i nie zważając na to, że powinnam właśnie wychodzić do szkoły, ruszyłam w przeciwnym kierunku. Zamierzałam zapisać mamę do grupy, w której przebywanie być może obudzi ją ze snu przygnębienia.
Udałam się na przystanek autobusowy i zaczekałam na numer 18, w który wsiadłam. Wprawdzie nie było to daleko, od naszego domu mogło być około siedmiu kilometrów, ale idąc pieszo, straciłabym mnóstwo czasu.
Byłam podekscytowana, chociaż właściwie nie wiedziałam nawet, czy potraktują mnie tam poważnie, czy zgodzą się, aby mama do nich dołączyła i najważniejsze, czy ona zdecyduje się tam pójść. Nawet gdyby miał to być tylko jeden raz.
Moje wątpliwości przyćmiewał fakt, że nareszcie zaczęłam coś z tym wszystkim robić. Niesamowicie cieszyłam się z tego, iż wzięłam sprawy w swoje ręce.
Gdy autobus dojechał na przystanek, musiałam jeszcze tylko dotrzeć do jednego skrzyżowania i skręcić tam w ulicę po lewej stronie. Na niej znajdował się cel mojego wyjazdu. Nie było to daleko. Po kilku minutach moim oczom ukazał się znak informujący, że wchodziłam na ulicę Spokojną. Dla pewności wzięłam do ręki telefon i sprawdziłam czy zmierzam w dobre miejsce. Na szczęście, adres w Internecie kierował mnie tam gdzie szłam. Szukałam numeru 29. Uważnie przyglądałam się liczbom na budynkach. 16, 22, 28, 29... znalazłam!
Stałam przed pięknym, jasnożółtym domem. Był dwupiętrowy i potężnych rozmiarów. Dokoła rozlewała się zieleń, niczym rzeka broniąca dostępu do raju. Kamienista ścieżka prowadziła od furtki do drzwi wejściowych, które były tak duże, że bardziej przypominały bramę lub wrota starego kościoła. Syciłam swoje oczy pięknymi barwami, oglądając różnokolorowe kwiaty oraz monumentalne drzewa. Zastanawiałam się jak to możliwe, że jesienią można mieć tak obficie rozkwitnięty ogród. Widocznie były ku temu jakieś sposoby.
Zdumienie jakie wywarł na mnie przed chwilą ujrzany widok na moment zaparł mi dech w piersiach. Prawie zapomniałam co tam robiłam. Kiedy odzyskałam trzeźwość umysłu, postanowiłam zrobić krok na przód. Weszłam na ścieżkę niepewnym krokiem, mając z tyłu głowy jeszcze drobne wątpliwości. Czy dobrze robiłam?
Nie byłam do końca pewna słuszności swojej idei, ale to zawsze jakiś początek. Przekonywałam samą siebie, że lepsze to, niż czekanie na cud. Stanęłam przed drzwiami i wyciągnęłam rękę, aby je otworzyć, kiedy mój telefon odezwał się krótkim sygnałem, oznaczającym, że dostałam wiadomość. Od razu sprawdziłam co to było.
Cztery słowa zmusiły mnie do odwrócenia się na pięcie i ruszenia w przeciwną stronę. ,,Przyjedź do szpitala. Szybko." Coś musiało się stać.
Próbowałam dodzwonić się do Adriana, który wysłał mi wiadomość, ale nie odbierał. Nie miałam pojęcia co się działo. Jakaś część mojej świadomości zmuszała mnie do strachu. Stres zamalował moje myśli ciemnymi barwami. Głowiłam się co to za pilna sprawa. Droga wydawała mi się dłuższa niż zazwyczaj. Miałam wrażenie, że autobus jak na złość jedzie mozolnym tempem, a samochody tworzą korki tylko po to, aby wyprowadzić mnie z równowagi.
Pół godziny później biegłam już szpitalnym korytarzem. Wparowałam do sali tempem sprintera na starcie wyścigu. Kiedy zobaczyłam po co mnie tu ściągnięto, uleciała ze mnie cała energia. Zupełnie jakbym była dmuchaną piłką, z  której ktoś właśnie wypuścił powietrze. Po obu stronach łóżka taty siedzieli pochyleni nad nim mama i mój brat. Trzymali jego ręce i tulili je do siebie. Na wyświetlaczu respiratora widniała długa pozioma linia, a w całym pomieszczeniu w ciszy tonął nieprzerywany dźwięk, będący jasną informacją, której nie chciałam do siebie przyjąć.
Poczułam jak rozpadam się na kawałki. Moje serce zostało oblodzone. Upadłam na kolana i zaczęłam łkać. Cała się trzęsłam. Jakaś moja część właśnie przestała istnieć. Straciłam przyjaciela, ukochaną osobę, autorytet. Straciłam ojca.
Zmarł.
Spóźniłam się na jego odejście.
Nie zdążyłam się z nim pożegnać.

niedziela, 4 września 2016

Rozdział V

    Po ostatniej awanturze nie potrafiłam nawiązać żadnego kontaktu z moją matką. Nie rozmawiałyśmy ze sobą o niczym, chyba, że była taka konieczność. Wówczas odpowiadałyśmy do siebie półsłówkami i któraś z nas zawsze zmieniała pomieszczenie, aby nie przebywać ze sobą zbyt długo.
Mama przestała wychodzić z domu. Odwiedzała męża raz w tygodniu. Zapominała nawet  o Mszy Świętej, w której uczestniczenie było nieodłączną częścią niedzieli odkąd pamiętam. Chodziła wciąż w dresach i za dużych swetrach. Odpoczywała w swoim łóżku lub na kanapie. Nie potrafiłam jej pomóc.
Mój kochany braciszek nadal udawał, że mnie nie zna. Starałam się z nim rozmawiać, ale tyle razy mnie unikał, aż wreszcie dałam sobie spokój. Z jego oczu biła obojętność. Właściwie nie wiedziałam nawet za co tym razem się na mnie obraził. Robił to tak często, że zdążyłam się przyzwyczaić do naszej wzajemnej niechęci. Jednak tym razem byłam na niego wściekła. Teraz potrzebowałam pomocy. Jak miałam sama przekonać mamę, że czas powoli zacząć powracać do życia?
Lekarze twierdzili, że z ojcem było bez zmian, ale ja odnosiłam wrażenie, że jego stan się pogarszał. Leżał taki blady, wychudzony i wyglądał tak słabo, jakby jedno jego dotknięcie mogło rozsypać go na kawałki. Może nie chcieli jeszcze bardziej przytłaczać mojej matki? A może to ja byłam przewrażliwiona? Nie wiedziałam, ale zaczęłam się bać.
Mój strach zaczął być zauważany. W szkole znajomi pytali o co się dzieje. Byłam przygnębiona, ale nie podzieliłam się tym z nikim. Odpowiadałam, że źle się czuję, albo że mało spałam. Nie chciałam nikomu niczego mówić. Obawiałam się też reakcji mamy na wiadomość, że ktoś o wszystkim wie. Być może to głównie przekonało mnie do milczenia.
Nie wiedziałam gdzie szukać wsparcia. Mój tata nie miał żadnego rodzeństwa, jego rodzice dużo chorowali i zmarli dawno temu, nawet nie zdążyłam ich poznać. Mama miała siostrę, z którą była pokłócona, a dziadkowie mieszkali na drugim końcu kraju. Prowadzili działalność charytatywną i zawsze mieli pełne ręce roboty. Dzwonili zazwyczaj na urodziny i święta. Nie chciałam dokładać im problemów. Mamie pewnie też nie przeszło to nawet przez myśl.
Nie miałam też zbyt wielu przyjaciół. Jedynie Antosia, ale co ona mogła? Przecież była w moim wieku i zapewne tylko by ją to przytłoczyło. Od naszego spotkania minął już ponad miesiąc, a w szkole widziałyśmy się tylko kilka razy. Chyba w ogóle nie zauważyła, że coś u mnie nie tak.
Zastanawiałam się co robić i spędzało mi to sen z powiek. Jeśli udawało mi się zasnąć, budziły mnie koszmary. Często śniło mi się, że tata zmarł, a mama nie mogła znieść życia bez niego, więc popełniła samobójstwo, a ja, jako że nie byłam jeszcze pełnoletnia, trafiałam do sierocińca. Mój brat wyjechał i więcej go nie widziałam.
Co mogłam zrobić?
Jak pomóc naszej rodzinie?
Jak pomóc sobie?
W piątek po szkole udałam się prosto do szpitala. Większość drogi przebyłam pieszo. Chciałam orzeźwić swój umysł, a spacer to dobry na to sposób. Przyglądałam się naturze, ale nie widziałam w niej tego, co zazwyczaj. Uschnięte kwiaty nie otulały swoim zapachem, a nagie drzewa zamiast poczucia bezpieczeństwa, oferowały przeraźliwy niepokój. Odnosiłam wrażenie, że próbowały mnie oceniać. Szeptały między sobą, a wiatr przenosił ich słowa tak, by dotarły do wszystkich liści, które leżały już u moich stóp lub bezwładnie opadały. Odcień trawy był mroczny. Zamiast uspokajać, przerażał mnie. Ptaki przelatywały nad moją głową, niczym policyjny patrol. Jakby chciały oskarżyć mnie o coś złego. A przecież ja nic nie zrobiłam.
Ucieszyłam się gdy przekroczyłam próg szpitala. Miałam dość przebywania na świeżym powietrzu. Kierowałam się już w stronę sali 308, gdy natrafiłam na Anię. Serdecznie mnie przywitała i przystanęła na chwilkę.
- Jak tam? Co z twoją mamą? Rzadko ją tu widzę.
- Mama ma teraz... trudny czas - powiedziałam.
- Zapewne jak wy wszyscy. Adrian też nie wyglądał na szczęśliwego - oświadczyła.
Adrian był u taty? Niemożliwe! Przecież nasza rodzina nic dla niego nie znaczyła. Był ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tutaj spotkać. Może pielęgniarka coś pomyliła? Bywało tu wielu ludzi.
- Mój brat był u ojca? - zapytałam zdziwiona.
- Właśnie przy nim siedzi - odpowiedziała.
Ta wiadomość obudziła mnie ze snu melancholii i smutku. Skoro tutaj był, może istniała szansa, aby skłonić go do pomocy? Podziękowałam Ani, pożegnałam się i już mnie nie było. Stałam przed drzwiami i zastanawiałam się czy nacisnąć klamkę. Bardzo chciałam porozmawiać z bratem, ale jednocześnie byłam pewna obaw. Jeśli zaraz wyjdzie i stracę dopiero zyskaną nadzieję? Musiałam tam wejść. Każdej podejmowanej decyzji towarzyszy ryzyko, ale nie dam mu się sparaliżować.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam Adriana siedzącego tyłem do mnie i wpatrującego się w przestrzeń za oknem. Byłam pewna, że pogrążył się w refleksjach. Cicho zamknęłam drzwi i powoli do niego podeszłam. Nie wiedziałam od czego zacząć, co powiedzieć, jak przekonać go, żeby ze mną porozmawiał. Stałam nieruchomo przez jakiś czas, aż w końcu przyoblekłam się w odwagę.
- Strasznie wygląda, co? Lekarze twierdzą, że nic się nie zmienia, ale ja czuję, że nie jest dobrze. Wciąż się zastanawiam jak to możliwe, że nasi rodzice wzięli udział w tym samym wypadku, a tak różnie się to dla nich skończyło. A na dodatek z mamą nie ma kontaktu. Ty nie pomagasz. A ja w... - gwałtownie zerwał się z krzesła i podszedł do mnie.
- Myślisz, że ja się nie przejmuję? - ryknął - To też mój ojciec i moja matka. Myślisz, że cieszy mnie ta cała sytuacja?
- Ale ja.. - zaczęłam.
- Co ty? Ty leżysz w śpiączce? Ty masz depresję? Z ciebie śmieją się na uczelni, bo wciąż zasypiasz i wyglądasz jak cień? Ty zawalasz semestr od samego początku? Co? No powiedz!
- Ja nie miałam pojęcia, że.. - głos mi się łamał. Przestałam mówić.
Czułam jak po moich policzkach toczą się łzy. Nie mogłam zatrzymać tego potoku. Oczy Adriana wyglądały jak pięciozłotówki. Nie wiedział jak zareagować na moje zachowanie. Podszedł i mnie objął. Teraz to ja byłam zaskoczona. Odwzajemniłam uścisk. Wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową, a on zaczął głaskać mnie po włosach i szeptać, że wszystko będzie dobrze. Znowu usłyszałam te słowa. W tym momencie wydały mi się prawdziwsze niż kiedykolwiek.
- Jestem z tobą, słyszysz? Nie zostawię cię. Damy radę - uspokajał mnie.
Nareszcie poczułam się bezpiecznie. Pierwszy raz zobaczyłam, że mój brat zachowywał się jak dorosły, chociaż był nim już od kilku lat. W końcu miałam w kimś oparcie. Ucieszyłam się, że nie byłam jedynaczką.
- Dlaczego przez cały czas mnie ignorowałeś? - spytałam.
- Nie mogłem o tym słuchać, nie chciałem niczego wiedzieć, chciałem, żeby mnie to nie dotyczyło.
- Ale dotyczy.
- Wiem. Już jestem.
Jestem.
Mój brat miał już 22 lata. Znałam go przez szesnaście lat mojego życia. Istniał na świecie, należał do rodziny. Gdy ktoś pytał o rodzeństwo, odpowiadałam, że mam brata. Tak mi się wydawało. Tak myślałam. Ale tak naprawdę wkroczył on w moją egzystencję dopiero teraz. W chwili, w której powiedział, że jest.
Już jestem.
Nareszcie miałam brata.
Nareszcie przestałam być sama.