niedziela, 30 października 2016

Rozdział XI

     - Nikogo takiego tutaj nie ma - usłyszałam odpowiedź.
Dzwoniłam już do ósmego szpitala w promieniu 50 kilometrów. Mama nie wróciła do domu po ostatnim spotkaniu ze swoją siostrą. Szukaliśmy jej już chyba w każdym miejscu, w którym mogła być. Byliśmy u niej w pracy, w pobliskim motelu, na cmentarzu... Dzwoniłam do jej starych znajomych, którzy oczywiście byli zdziwieni, że o nią pytam. Jeździliśmy do galerii handlowych oraz powoli przemierzaliśmy ulice szukając jakichkolwiek śladów.
Zniknęła.
Zastanawiałam się co się z nią stało. Unosiła się honorem i nie chciała godzić się z siostrą, ale pozwoliła jej mieszkać w swoim domu, sama go opuszczając? Nie zgadzało mi się to. Pokładałam nadzieje w przyjeździe cioci, a przyniósł on zupełnie odwrotny od zamierzonego skutek.
- I co? - spytała ciocia wchodząc do mojego pokoju.
- Nigdzie jej nie ma. Dzwoniłam chyba wszędzie.
- Trzeba myśleć pozytywnie - powiedziała ciocia, ale tak naprawdę próbowała chyba uspokoić bardziej siebie, niż mnie. Czuła się odpowiedzialna za zniknięcie mamy i starała się z całych sił znaleźć ją i sprowadzić z powrotem do domu.
- Mogłam nie przyjeżdżać - powiedziała do mnie ostatnio z żalem w głosie.
Współczułam jej. Ostatecznie nie zrobiła przecież nic złego. Miała dobre intencje. Zastanawiałam się jaki był prawdziwy powód jej odwiedzin. Pojednanie swoją drogą, ale to nie była ta sama osoba, którą znałam z dzieciństwa. Niepokoił mnie, prawie już niewidoczny, siniak pod lewym okiem oraz brak uśmiechu na twarzy cioci. Często tonęła w morzu swoich myśli. Nie sądziłam, że było to spowodowane wyłącznie moją mamą.
Byłam na nią zła, a jednocześnie bardzo się o nią martwiłam. Nie miałam pojęcia gdzie jej szukać. Wcale jej nie znałam. Gdyby chodziło o tatę, pewnie po prostu poszłabym do jego warsztatu samochodowego, który był jego azylem. Zawsze można było go tam znaleźć. Mama  nie miała takiego miejsca.
Nagle coś przyszło mi do głowy!
- Już wiem - podskoczyłam i ruszyłam pędem do pokoju Adriana.
- Co wiesz? - krzyknęła za mną ciocia.
Jak na złość mojego brata nie było w domu. Od razu wzięłam telefon i wybrałam jego numer.
- Wiem gdzie może być mama - odpowiedziałam cioci. W tym czasie połączenie zostało odebrane.
- Coś się stało?
- Adrian, chyba wiem gdzie może być mama.
- Gdzie? - spytał nieco zrezygnowany. Słyszał już taki entuzjazm nie pierwszy raz.
- Pamiętasz domek nad jeziorem? - podsunęłam mu.
- Myślisz? - zapytał - Mogę być w domu najwcześniej za godzinę - powiedział po chwili. Chyba poparł słuszność mojej idei.
W dzieciństwie, rodzice zabrali nas na wakacje nad jezioro. Okazało się, że mają tam swój własny drewniany domek. Niestety, było to bardzo daleko od miasta, dlatego bywaliśmy tam naprawdę rzadko. Mama zachwyciła się do tego stopnia, że chciała spędzać tam każdą wolną chwilę. Potem zaczęliśmy szkołę, mama dostała dobrze płatną pracę w biurze, a tata jakoś nie przepadał za odpoczywaniem tak daleko od domu. Przestaliśmy więc jeździć do naszego domku.
Być może teraz moja rodzicielka wybrała go na swoją ostoję. Miałam nadzieję, że się nie myliłam.
Dokładnie godzinę później Adrian wszedł do domu i zakomunikował, że możemy jechać. Ostrzegał jednak, że nie jest pewien w stu procentach, czy pamięta trasę.
Byłam kłębkiem nerwów. Uchwyciłam się nadziei i nie potrafiłam myśleć racjonalnie. W mojej głowie pojawiały się już tylko obrazy jak znajdujemy mamę w różnych okolicznościach. Widziałam ją podekscytowaną, smutną, rozradowaną, poirytowaną... Właściwie zrodziła się we mnie już pewność, że ona tam będzie. Zastanawiałam się tylko jak zareaguje na nasz przyjazd.
Pamięć Adriana nie zawiodła. Dowiózł nas na miejsce już po dwóch godzinach podróży. Doskonale widać było jak długo nikt tu nie witał. Roślinność niekontrolowanie zajęła większość powierzchni. Wysokie, suche krzaki torowały nam przejście. Nie było żadnej ścieżki, ani śladów, że ktokolwiek chociaż raz na jakiś czas przychodził tu odpocząć. Kolorowe liście w połowie opadły już z drzew, niektóre z nich kurczowo trzymały się gałęzi, ale wiatr był dla nich zdecydowanie zbyt silny. Przegrywały swoją walkę i kończyły pod stopami ludzi, zniszczone, podeptane.
- Co robimy? - odezwał się Adrian.
- Musimy jakoś dostać się do domku - powiedziałam.
- A gdzie on właściwie jest? - zapytała ciocia.
Oto było pytanie. Matka natura zajęła się urozmaicaniem naszego terenu swoimi roślinami do tego stopnia, że dom stał się kryjówką. Gęsty bluszcz pokrył go wzdłuż i wszerz. Teraz, jesienią, wyglądał na pułapkę. Uschnięte liście nie dekorowały, bardziej przerażały. Głos w mojej głowie mówił, że nie powinnam tam wchodzić.
W końcu mój brat znalazł potężnych rozmiarów kij i zaczął przedzierać się przez naturę. Ciocia i ja ruszyłyśmy za nim. Po wielkich trudach znaleźliśmy się przed drzwiami.
Przypomniałam sobie wakacje. Mama i tata stali przytuleni, tyłem do domu, wpatrując się w jezioro. Akurat słońce kładło się spać i przykrywało się wodną pierzyną. Bawiłam się z Adrianem w berka. Biegaliśmy w domu i na zewnątrz, wokół rodziców, do jeziora i z powrotem. Wieczorem tata rozpalił ognisko. Siedzieliśmy bardzo długo i słuchaliśmy opowieści na zmianę z ust obojga rodziców.
Zajrzałam przez małe okienko do środka. Nic nie wskazywało na to, że ktoś mógł tam być. Ciocia zapukała w szybkę z drugiej strony domu. Cisza. Drzwi były zamknięte na klucz. Nie mogliśmy ich otworzyć. Adrian szarpał klamkę tak długo, aż zamek mu ustąpił. Po tylu latach nic dziwnego, że niewielka siła pokonała zabezpieczenie.
- Halo? - krzyknęłam.
- Kasiu! - zawołała ciocia - jesteś tu?
Weszłam przodem, obserwując miejsce tak dobrze mi znane. Nic się tutaj nie zmieniło. Przez tyle lat czas stanął w miejscu. Na kanapie nadal leżał kraciasty koc, złożony w kostkę. Na blacie w kuchni zostało trochę niesprzątniętego cukru, który rozsypałam, chcąc posłodzić herbatę. Łóżko rodziców było idealnie pościelone. Z pontonu uleciało trochę powietrza, ale nadal czekał on na kogoś, gotowy do wypłynięcia na środek zbiornika. Poczułam jak staję się małą dziewczynką. Patrzyłam na wnętrze domu oczami dziecka, które nie umie jeszcze nawet wymawiać ,,r".
- Nie ma jej tu - powiedział Adrian, zrezygnowany.
- Wracajmy - rozkazała ciocia.
Ostatnie miejsce, jakie miałam na myśli okazało się nietrafne. Gdzie była moja mama? Nie wzięłam pod uwagę, że możemy jej tu nie znaleźć. Byłam zrozpaczona. Wsiadłam do samochodu i wbiłam wzrok w szybę. Siedziałam tak całą drogę. Nikt nie miał odwagi się odezwać. W milczeniu przebyliśmy 140 kilometrów.
Weszłam do domu i usiadłam w fotelu, w którym zwykle można było spotkać mojego tatę po powrocie z pracy. Kiedy był w szpitalu, siadała w nim mama. Teraz po kolejnej porażce, zmęczona poszukiwaniami, usiadłam w nim ja. Poczułam zapach perfum, których używała moja mama. Przyciągnęłam do siebie kolana i wpatrywałam się w nicość.
Co mogłam jeszcze zrobić? Dzwoniłam do szpitali, do pracy, do znajomych, szukałam na własną rękę, byłam na cmentarzu, w galeriach, nawet w tym nieszczęsnym domku... Czułam się mała, bezbronna, zagubiona. Potrzebowałam rodziców. Oboje mnie zostawili.
Rozległ się krótki dźwięk, a po nim kolejny i jeszcze jeden, wydobyty na trójkącie. Dzwonek do drzwi. Ktoś przyszedł. Nie ruszyłam się z miejsca. Nie miałam ochoty nikogo widzieć. Były jeszcze dwie osoby w domu. Niech ktoś mnie wyręczy. Usłyszałam jak ktoś przekręca klucz w zamku. Całe szczęście, że nie musiałam wstawać.
Świst wiatru z zewnątrz. Zamykanie drzwi. Cisza. Kroki.
Odwróciłam głowę, by zobaczyć kto przeszkadza mi w użalaniu się nad sobą.
Z wrażenia nieświadomie otworzyłam buzię. Nie wiem nawet kiedy zerwałam się na równe nogi.
- Przepraszam - popatrzyła na mnie osoba, która spowodowała mój żal.
Podeszłam do mamy i przytuliłam ją najmocniej, jak potrafiłam. Poczułam, że od tej chwili wszystko zacznie wracać do normy. Miałam już szesnaście lat, a objęcia rodzicielki były moim jedynym ukojeniem. Miałam wrażenie, że staję się lekka, jak piórko. Jakby właśnie jakiś ogromny głaz spadł mi z serca.
Jedno słowo zastąpiło mi wszystkie inne, uspokoiło myśli i uszczęśliwiło. Wtedy zrozumiałam dlaczego ludzie nazywają je magicznym. Przepraszam stało się moim nowym początkiem.
W ramionach mamy odnalazłam wszystko, czego szukałam.
     Wszyscy jesteśmy dziećmi. Nieważne ile mamy lat.

niedziela, 16 października 2016

Rozdział X

    Rzadko korzystałam ze swojej elektronicznej poczty, ale dzisiaj byłam zmuszona wysłać mailem prezentację na lekcję WOS-u, którą miała dokończyć moja koleżanka z klasy. Tematem był system władzy w RP. Zrobiłam prezentację, chociaż było to dla mnie bardzo monotonne zadanie, ale po wielu nieobecnościach, dorobiłam się zaległości i nie mogłam sobie już pozwolić na kolejne.
Po kliknięciu przycisku ,,wyślij", postanowiłam przy okazji sprawdzić stare wiadomości. Znalazłam wiele reklam, kilka nieaktualnych już informacji z portalów społecznościowych oraz jeden zaskakujący e-mail. Przy słowie ,,nadawca" widniało nazwisko Szajek. Było to panieńskie nazwisko mojej mamy. Początkowo myślałam, że to przypadek, potem jednak uświadomiłam sobie, że jej siostra, z którą nie utrzymywaliśmy kontaktu już od kilku dobrych lat, musiała nadal być panną. Imię również się zgadzało.
Zdziwiłam się, że ciocia Amelia się do nas odezwała i że zrobiła to właśnie teraz, tym bardziej, że mieszkała za granicą i nie miała skąd uzyskać informacji o ostatnich wydarzeniach w naszej rodzinie, bo od długiego czasu była pokłócona ze swoją siostrą i również z rodzicami.
Otworzyłam wiadomość i przeczytałam jej zawartość.
,,Witaj Michalino, może już mnie nie pamiętasz.. Nie wiedziałam jak się z wami skontaktować, a Twój e-mail było bardzo łatwo zdobyć. Jestem w Polsce, chciałabym Was odwiedzić. Jeśli nie macie nic przeciwko, odezwij się. Czas przerwać te lata konfliktu. Kocham, ciocia Mela."
Sprawdziłam datę wysłania wiadomości. Czekała na odczytanie dopiero od dwóch dni. Stwierdziłam, że chyba nie było jeszcze za późno. Odpisałam cioci, że na nią czekamy nie uzgadniając tego wcześniej z żadnym z domowników. Wysłałam jej też informację, że nasz adres się nie zmienił, aby wiedziała gdzie nas szukać.
Przypomniałam sobie nasze wspólne wakacje u niej - w Anglii i święta Bożego Narodzenia u dziadków oraz wyjazdy na różne wycieczki. Trochę się rozmarzyłam, wracając do tych wspomnień.
Ciocia Mela - bo tak ją nazywaliśmy - swoją osobą tworzyła niepowtarzalny klimat, czas spędzony z nią był zawsze niesamowity! Śmialiśmy się całymi dniami, cieszyliśmy ze wspólnych chwil. Siostra mojej mamy z zawodu była przewodnikiem. Pokazywała nam stare zabytki i miejsca, które wyglądały niczym ziemski raj. Napędzała nas swoją energią. Spotykaliśmy się z nią bardzo często, mimo, że dzieliły nas kilometry, prawie codziennie rozmawialiśmy.
Trwało to do momentu, aż mama oświadczyła nam kiedyś, że ta relacja została zakończona. ,,Ciocia Mela nie będzie już tu przyjeżdżać. My też nie będziemy jeździć do niej, ani nie będziemy z nią więcej rozmawiać" - dokładnie takich użyła słów. Pamiętam, że było mi wtedy bardzo przykro. Nie rozumiałam co się stało, a rodzice nie chcieli mi tego wytłumaczyć. Chyba byłam wtedy w czwartej, albo piątej klasie szkoły podstawowej. Minęło już sporo czasu.
Ciocia miała rację. Trzeba było się pogodzić. Bałam się tylko jak zareaguje na to moja mama. Nasze relacje stanęły w miejscu. Obecnie byłyśmy dla siebie nawzajem neutralne. Odkąd Adrian pojechał po mnie tamtej nocy, mama obraziła się na niego za to, że był po mojej stronie, która, jak sądziła, była przeciwko niej. Nie przekonywały jej żadne jego argumenty, a ze mną w ogóle nie chciała rozmawiać. Chyba wróciła do pracy, bo nigdy nie było jej w domu od około 7:30 do 16. Nie wiedziałam o niczym co się u niej działo, a ona nie wiedziała o niczym co działo się u mnie i Adriana. Kiedy próbowaliśmy z nią rozmawiać, mówiła zawsze, że nie ma czasu, albo że boli ją głowa, lub że chce zostać sama, dlatego daliśmy jej spokój.
Dziwnie było traktować swoją matkę jak powietrze. Ulgą dla mnie było wsparcie brata, ale jak dotąd, nawet wspólnie nie udało nam się wymyślić niczego, co mogłoby nas pojednać, albo chociaż wprowadzić na dobrą ku temu drogę. Z jednej strony byłam pełna obaw czy dobrze zrobiłam, zapraszając do nas ciocię, z drugiej jednak żywiłam nadzieję, że uda się jej dotrzeć do naszej mamy.
- Adrian, nie uwierzysz kto się do mnie odezwał! - zadzwoniłam do brata, którego nie było w domu.
- Nie wiem, dogadałaś się z mamą? - zgadywał.
- Niestety nie... - powiedziałam i na chwilę zamilkłam. Zrozumiałam, jak bardzo tego pragnęłam.
- Halo, jesteś tam?
- Zamyśliłam się. Pamiętasz ciocię Melę? - zapytałam.
- Jasne, że pamiętam.
- Chce nas... odwiedzić - powiedziałam z nutą zakłopotania.
- To wspaniale! - krzyknął Adrian - nie cieszysz się?
- Cieszę, ale... boję się o mamę.
- Spokojnie, jakoś to będzie! Sory, muszę lecieć! Pa.  - rozłączył się.
Zeszłam na parter, by zaparzyć sobie herbatę. Jesienią miałam w zwyczaju pijać ją bardzo często i w dużych ilościach. Lubiłam delektować się jej smakiem i aromatycznym zapachem. Wstawiłam czajnik na gaz, uszykowałam swój ulubiony kubek i zajrzałam do szafki. Jak na złość, nie było już torebek mojej ulubionej, na którą akurat miałam ochotę.
Ubrałam się, by wyjść do pobliskiego sklepu. Na zewnątrz panował chaos. Wiatr rozrzucał kolorowe liście na wszystkie strony świata, wyginał gałęzie drzew i poplątał moje włosy już w chwilę po tym, jak opuściłam dom. Zrezygnowana wróciłam do środka.
Ściągnęłam z siebie kurtkę i udałam się w kierunku kuchni, kiedy zadzwonił dzwonek. Cofnęłam się i otworzyłam drzwi. Wpadłam w osłupienie. Nie wykrztusiłam z siebie ani słowa, nie ruszałam się. Po prostu stałam i patrzyłam, nie wiedząc, co zrobić.
Mieszały się we mnie uczucia euforii i przerażenia. Stała przede mną Amelia Szajek we własnej osobie. Prawie wcale się nie zmieniła. Z wyjątkiem tego, że jej twarzy nie upiększał szeroki uśmiech, za to pod okiem widniało limo sporych rozmiarów.
Nie wiedziałam co robić. Przesunęłam się, dając cioci do zrozumienia, że zapraszam ją do domu, a gdy weszła zamknęłam drzwi. Stałyśmy przed sobą w milczeniu i po krótkiej chwili padłyśmy sobie w ramiona. Wzruszyłam się.
- Strasznie za tobą tęskniłam, mała - wyszeptała ciocia.
- Ja za tobą też - odpowiedziałam szczerze.
Kiedy obydwie otrząsnęłyśmy się po powitaniu, zaprosiłam ciocię do kuchni.
- Czego się napijesz? Kawy, herbaty..? Tylko ostrzegam, że moja ulubiona się skończyła.
- Tym się nie martw - powiedziała i wyciągnęła z torebki pudełko angielskiej herbaty, którą kochałam ponad wszystkie, nawet ponad moją ulubioną.
- Pamiętałaś! - ucieszyłam się.
Wzięłam się za szykowanie napojów oraz poczęstunku. Ułożyłam na dużym talerzu kilka rodzajów ciastek, położyłam na stół cukiernicę, talerzyki i łyżeczki oraz podałam kubki z parującym płynem.
- A więc co cię do nas sprowadza? - zapytałam.
- Też chciałabym wiedzieć - powiedziała mama za moimi plecami. Przestraszyłam się, bo nie spodziewałam się jej jeszcze w domu. W dodatku weszła cicho jak myszka.
Ciocia wstała i podeszła do siostry.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła mama - co robisz w moim domu? Wynoś się!
- Mamo - wstałam - przestań!
- Ty nie masz tu nic do powiedzenia - powiedziała do mnie.
- Kasiu, nie sądzisz, że czas się pojednać? - odezwała się ciocia. Mama przyjrzała się jej uważnie.
- Nie, nie sądzę - wycedziła przez zęby, a potem wyszła, trzaskając drzwiami.
Czułam się zakłopotana. Było mi wstyd za zachowanie mojej matki, chociaż w pewnym stopniu się tego spodziewałam. Nie chciałam tracić cioci, kiedy dopiero ją odzyskałam. Nie rozumiałam sytuacji, w której się znalazłam.
- Chyba powinnam sobie pójść - zaczęła ciocia.
- Nie ma mowy - powiedziałam twardo - nawet nie wypiłaś jeszcze herbaty.
Wróciłyśmy na miejsca, nie mając odwagi skomentować tego co zaszło. Wpatrywałam się w napój i czułam jego wyrazisty zapach, ale nie wzięłam go do ust. Znałam moją matkę i czułam jej ból, ale nie pomagałam jej. Chyba przestraszyłam się, że mogę się dogłębnie poparzyć. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że bezczynność była jeszcze gorsza.
- A gdzie tata? - zapytała ciocia.
- Mam nadzieję, że w Niebie - odpowiedziałam jej.

niedziela, 9 października 2016

Rozdział IX

     Leżałam na leśnej łące w upalny, letni dzień. Wokół dało się słyszeć bzyczenie pszczół. Zapach trawy i kwiatów subtelnie łaskotał moje nozdrza.
Wpatrywałam się w przelatujące nad moją głową chmury. Zdumiewało mnie ich piękno, różnorodność oraz spokój. Obłoki, w przeciwieństwie do ludzi, nigdzie się nie spieszyły. Powoli zmieniały swoje położenie na niebie. Mimo tego, że było ich wiele, słońce przebijało się między nimi. Promienie zdawały się dotykać moich wyciągniętych ku górze rąk. Cudownie było przepuszczać je przez palce.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w odgłosy lasu. Miałam wrażenie, że drzewa prowadzą ze sobą rozmowę, kiedy wiatr poruszał ich liśćmi, jakby w rytm wypowiadanych przez usta słów. Konwersacja ta była jednak znacznie piękniejsza, niż można by sobie wyobrazić. W pewnym momencie ptaki zaczęły im wtórować. Zaczął się prawdziwy koncert. Śpiew skowronka na tle powiewu wiatru i szeleszczących liści brzmiał niesamowicie. Dołączył do nich również dzięcioł, monotonnie uderzając dziobem w pień drzewa, niczym w bęben, trzymał równe tempo.
Nagle wszystko ucichło. Otworzyłam oczy, usiadłam i rozejrzałam się wokół. Nikogo nie widziałam. Po chwili między drzewami zauważyłam postać. Na pierwszy rzut oka był to mężczyzna. Nie potrafiłam go rozpoznać, nie widziałam jego twarzy, ale jednocześnie czułam się bezpiecznie.
- Musisz wrócić do żywych, Michalino - ten głos rozpoznałabym zawsze - to ja umarłem, a nie ty - powiedział do mnie tata.
Wtedy się ocknęłam. Jechałam samochodem. Nie pamiętałam skąd się tutaj wzięłam. Poczułam, że moja głowa była cięższa, niż zwykle i okropnie bolała. Dotknęłam czoła i poczułam na skórze bandaż. Jakieś obrazy pojawiały mi się przed oczyma, ale były zamglone i niczego z nich nie rozumiałam.
- Wyspana? - dopiero w tym momencie zauważyłam kto siedział za kierownicą.
- Co się stało? - zapytałam.
- Uciekłaś z cmentarza, Ania chciała cię złapać...
- ...ale gdy dobiegłam na przystanek, autobus, w który wsiadłaś, właśnie odjeżdżał.
- Na szczęście, zapamiętała numer i wróciła do mnie.
- Nie było cię w domu do późnego wieczora i Adrian zaczął się martwić.
- Sprawdziliśmy dokąd jechał tamten autobus...
- ... i pojechaliśmy cię szukać.
- Daleko dojechałaś, bo zajęło nam to aż dwie godziny, zanim...
- Wcale nie! Góra półtorej godziny.
- Dwie, była dokładnie 22:34, kiedy wyjeżdżaliśmy z domu, a gdy ją znaleźliśmy dochodziło do...
- Och, nieważne! Co się stało z moją głową? - przerwałam im tę niepotrzebną wymianę zdań. Zdumiało mnie to, jak dobrze potrafili ze sobą współpracować, nawet w tak błahej czynności jak opowiadanie mi minionych wydarzeń.
- Spałaś na ławce. Gdy próbowaliśmy cię obudzić, przestraszyłaś się i spadłaś z niej na betonowy chodnik - wytłumaczyła mi Ania.
- A ta zdolna pielęgniarka zrobiła ci opatrunek - mój brat spojrzał na swoją dziewczynę i uśmiechnął się do niej, co odwzajemniła.
Rzeczywiście. Uświadomiłam sobie, że ta historia była bardzo prawdopodobna. Poczułam ulgę, ponieważ nie musiałam spędzać nocy na zewnątrz. Temperatura temu nie sprzyjała. Ucieszyłam się, że Adrian i Ania mnie znaleźli, że zadali sobie ten trud, by po mnie pojechać i najważniejsze, że nie byłam im obojętna.
Zastanawiałam się nad sensem swojego snu. Przekaz był jasny - miałam znowu zacząć żyć. Niestety, wydarzenia, których doświadczyłam w ostatnim czasie, mi na to nie pozwalały. Ale czy utrata ojca upoważniała mnie do zachowania, z jakim się obnosiłam?
Moje refleksje przerwał obraz, który zarejestrowały moje oczy. Szpital. Dlaczego nie pojechaliśmy do domu? Czułam się bardzo dobrze.
- Od kiedy tu mieszkamy? - spytałam.
- Nie możemy cię tak zostawić, powinien zobaczyć cię lekarz - powiedziała Ania tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ma rację. Lepiej jej posłuchaj, bo ona się na tym zna - wsparł ją mój brat.
- Po czyjej jesteś stronie? - zapytałam Adriana z nutą sarkazmu w głosie, ale oboje popatrzyli na mnie bardzo poważnie i zrozumiałam, że nie miałam wyjścia.
Otworzyłam drzwi auta i udałam się na, jak sądziłam, kilkudziesięciominutowe oczekiwanie. O dziwo już po niecałym kwadransie obejrzał mnie lekarz. Na szczęście, miałam rację i wizyta w tym miejscu wcale nie była konieczna. Zwyczajnie zdarłam sobie skórę - stąd krwawienie i bandaż na mojej głowie. To nic wielkiego, jak zapewniał mnie lekarz, niedługo nie będę już o niczym pamiętać.
Odwieźliśmy Anię do domu, a potem wróciliśmy do swojego. Był środek nocy, a ja czułam się rześka i wypoczęta.
- Dlaczego się tak zamykasz? - usłyszałam pytanie tak ciche, że nie byłam pewna, czy wypowiedziane na głos.
- Słucham? - odezwałam się.
- Dlaczego zamykasz się na nas wszystkich? Nie dajesz sobie pomóc - zauważył Adrian.
- A można mi pomóc? - zapytałam - nie każdy z nas znajduje miłość w stracie i cierpieniu - dodałam po dłuższej chwili. Mój brat milczał.
Dojechaliśmy pod dom. Kiedy Adrian zgasił silnik samochodu, odwrócił się tak, aby mnie widzieć.
- Michalino, śmierć taty nie oznacza, że my nie mamy prawa do życia - powiedział patrząc mi głęboko w oczy. Nie odpowiedziałam, ale poczułam, że się nie mylił.
Po chwili ciszy opuściliśmy wnętrze samochodu i weszliśmy do domu. Skierowaliśmy się ku górze i zanim oboje zniknęliśmy w swoich pokojach, odwróciłam się do niego i podziękowałam mu za to, że mnie nie zostawił. Podszedł do mnie i objął mnie tak czule, że miałam wrażenie, iż pustka w moim sercu w pewnym stopniu zaczęła się zapełniać.
- Masz rację - powiedziałam tuląc policzek do jego ramienia - mamy prawo żyć.
- Wszystko będzie dobrze, siostrzyczko - uspokoił mnie i pogłaskał po plecach.
Założyłam na siebie piżamę, chociaż nie miałam zamiaru się kłaść. Usiadłam na parapecie, który był niski i szeroki. Miałam tam ułożony stos poduszek. Lubiłam spędzać na nim czas z książką i kubkiem herbaty.
Bezchmurne niebo ukazało gwiazdy. Wpatrywałam się w nie, próbując odnaleźć znane gwiazdozbiory, jednak oczywiście wszystko było dla mnie ukryte, zaszyfrowane. Mimo to uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam spokój. Ufałam, że od dzisiaj wszystko będzie łatwiejsze.
Wzięłam małą kartkę i zapisałam na niej dwa słowa czarnym długopisem. Otworzyłam okno i zapalniczką przeniosłam na nią ogień. Patrzyłam jak płonęła, a lekki wiatr zabierał jej pozostałości i rozsiewał po świecie.
Po chwili nie było już ani ognia, ani kartki. Słowa wymierzone w stronę mojego ojca pofrunęły gdzieś daleko. Wierzyłam, że dolecą aż do niego, gdziekolwiek się teraz znajdował.
,,Żegnaj, tato" napisałam tylko, a czułam jakbym wylała cały swój żal.
Od tego momentu na powrót stałam się wolna.
     Znowu zaczęłam żyć.

niedziela, 2 października 2016

Rodział VIII

     Spacerowałam po galerii handlowej, nie mając zamiaru niczego kupić. Błąkałam się bez celu. Chciałam tylko by czas, który powinnam spędzić w szkole jak najszybciej minął.
Od niedawna nie interesowało mnie już zwykłe życie. Wychodziłam z domu przed ósmą i wracałam wieczorami. Nie rozmawiałam z nikim. Właściwie umiejętność mowy przestała być mi potrzebna.
Czułam tylko samotność. Wszechogarniającą pustkę.
Telefon zadźwięczał. Mama. Znowu udaje, że się martwi. SMS. ,,Dlaczego nie ma Cię w szkole? Gdzie jesteś? Odezwij się." Wyciągnęłam ze środka kartę SIM i opuściłam galerię.
Było dopiero krótko po jedenastej, a ja nudziłam się jak nigdy. Chciałam wrócić do domu, ale tam nie czułam się spokojnie. W szkole nie zamierzałam się pokazywać. Z żadnym ze znajomych od dawna nie miałam kontaktu. Nie miałam się gdzie podziać.
Szłam przed siebie tak długo, aż nogi zaprowadziły mnie na cmentarz. Nikogo tam nie spotkałam. Zupełnie jakby groby odwiedzano wyłącznie w Święto Zmarłych. Pozostałe dni roku były zwykłe, zajęte, nie było w nich miejsca na pamięć o kimś kogo już przecież dawno nie ma. Czas tracony był na dużo ważniejsze sprawy. Praca, obiad, wychowywanie dzieci, własne problemy. A zmarli? Po co o  nich pamiętać?
Stanęłam przed grobem ojca i spojrzałam w górę. Pogoda była piękna, słoneczna, wesoła. Kłóciło się to z moim nastrojem. Poczułam, że nawet matka natura postawiła się przeciwko mnie. Patrzyłam na oślepiające promienie słońca, aż zaczęły ukrywać się pod jasnoszarym obłokiem. Z mojej perspektywy jego rozmiar nie imponował. Myślałam, że za moment słońce znowu pozbawi mnie zdolności widzenia tego szczęśliwego świata wokół mnie, w którym nie potrafiłam się odnaleźć. Jednak za malutkim obłoczkiem przypłynął kolejny, nieco większy, aż w końcu ogromna ciemna chmura zakryła całe niebo.
- Tak za Tobą tęsknię, tato... - powiedziałam w nicość.
Czułam jak wzbiera się we mnie frustracja z tego powodu, że nie istniała żadna siła, która mogłaby mi go przywrócić. Miałam ochotę wyrzucić z siebie lęk, nostalgię i smutek. Zanim zrozumiałam, co robię, całe miasto usłyszało mój przeraźliwy krzyk. Im dłużej wydawałam z siebie głos, tym bardziej się pochylałam, wyginałam ciało i kurczyłam się pod ciężarem swoich trosk. Potem zaczęłam wylewać łzy, wiele łez, aż w końcu uklęknęłam, a następnie usiadłam, tuląc do siebie kolana. Słone krople spokojnie spływały po mojej twarzy i wsiąkały w materiał spodni.
Poczułam ulgę. Chociaż nadal nie wypełniłam pustki w swoim sercu, coś ze mnie uleciało.
- W ten sposób nie obudzisz zmarłych, też próbowałam - usłyszałam za sobą. Gwałtownie wstałam, przestraszona czyjąś obecnością. Ocierając łzy, odwróciłam się zaciekawiona, ale nikogo za mną nie było. Rozejrzałam się wokół.
- Boisz się mnie? - spytał ktoś wychodząc zza drzewa. Kiedy wreszcie przypasowałam rysy twarzy do konkretnej osoby, ucieszyłam się, że wszystko ze mną w porządku.
- Długo tu jesteś? - zapytałam.
- Nie, właściwie dopiero przyszłam - odpowiedziała mi Ania - nie chciałabyś pogadać?
- Nie, nie sądzę - rzuciłam szorstko. Lubiłam tę pielęgniarkę, ale była to ostatnia osoba, z którą zamierzałam się czymkolwiek dzielić.
- Gdybyś jednak zmieniła zdanie...
- Nie zmienię - powiedziałam i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Pozdrów mamę i brata - krzyknęła jeszcze za mną i wzięła się za zapalanie znicza, który ze sobą przyniosła.
Stanęłam, przez chwilę wahając się czy nie skorzystać z jej propozycji. Gdy odwróciła głowę i zerknęła na mnie przyjaźnie, wyszłam, przekonując samą siebie, że nie potrzebuję niczyjej pomocy.
Zastanawiałam się co robić. Miałam mnóstwo możliwości. Mogłam pójść do kina, do parku, na lody lub kawę. Nie interesowała mnie jednak żadna z tych rozrywek. Chciałam zaszyć się pod kołdrą jak mała dziewczynka, która wierzy, że jeśli ona kogoś nie widzi, to on również nie jest w stanie jej zobaczyć. Chciałam uciec przed samą sobą, przed myślami dotyczącymi mojego taty. Nie miałam pojęcia, że można tak bardzo za kimś tęsknić.
Zawsze wydawało mi się, że z obojgiem rodziców trwałam w tak samo dobrych relacjach, jednak w ostatnim czasie zrozumiałam, jak daleko miałam do mamy. Różniły nas nawet najbardziej błahe sprawy. Ja wolałam słodkie potrawy, a mama słone, ona kochała filmy, a ja książki, moim ulubionym kolorem był biały, a jej czarny. Rzadko się rozumiałyśmy.
Z tatą było zupełnie inaczej. Piliśmy taką samą kawę, oboje fascynowaliśmy się historią oraz lubiliśmy słuchać tej samej muzyki. Często jeden gest wystarczał nam do komunikacji. On był moim najlepszym przyjacielem i autorytetem. Pomagał mi zrozumieć i poznać życie. Pokazywał mi świat od jego najlepszej strony. Odkąd mnie tu zostawił, wszystkie elementy przestały do siebie pasować.
Bałam się, że nikt już nigdy nie da mi tyle zrozumienia, miłości i szczęścia. Potrzebowałam sensu, którego nie widziałam, wsparcia, którego nie miałam.
Wróciłam do domu z nadzieją, że nikogo w nim nie zastanę. Gdy tylko przekroczyłam próg i zamknęłam za sobą drzwi, pożałowałam swojej decyzji.
- Co ty sobie wyobrażasz? - ryknęła na mnie mama - zachowujesz się jak rozwydrzony bachor! Myślisz, że możesz robić, co tylko ci się podoba? Dlaczego nie chodzisz do szkoły? Gdzie byłaś? Co robisz całymi dniami? Gdzie masz telefon? Nie mogłam się do ciebie dodzwonić! - zasypywała mnie pytaniami, nie dając możliwości odpowiedzenia na żadne z nich.
Zanim skończyła swój monolog, wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Chyba było jej to na rękę, bo nie cofnęła mnie do domu. Zwyczajnie pozbyła się problemu.
Chciałam z nią porozmawiać, poszukać słów, które mogłyby nas do siebie zbliżyć. Ostatecznie zostałyśmy teraz same. Razem z Adrianem powinniśmy wszyscy się wspierać. Niestety, dzielił nas potężnych rozmiarów mur. Nie byłam w stanie go jeszcze pokonać.
Poczułam pragnienie wylania swoich smutków. Może warto było skorzystać z propozycji Ani? Postanowiłam wrócić na cmentarz. Nie minęło dużo czasu odkąd się tam spotkałyśmy. Istniała szansa, że jeszcze ją tam znajdę.
Przekroczyłam furtkę i udałam się w stronę grobu taty. Ania właśnie od niego odchodziła. Na przeciw jej szedł mój brat. Gdy odwróciła się w jego stronę, uśmiechnął się i przyspieszył kroku. Wpadli sobie w ramiona i przywitali się krótkim pocałunkiem.
Zdziwiłam się. Dlaczego wykorzystali tak smutny czas na rozwijanie swojej relacji? Zastanawiałam się jak Adrian mógł znaleźć szczęście w takim momencie swojego życia. Nie mieściło mi się to w głowie. Byłam na niego zła. Oni nie mogli mnie zrozumieć. Samotność kolejny raz ogarnęła moje serce.
Patrzyłam na nich przez chwilę, a potem zaczęłam się oddalać.
- Michalino! - krzyknął za mną Adrian - Poczekaj!
- Michalina, stój! - dołączyła się Ania.
Nie miałam ochoty słuchać żadnego z nich. Nie zatrzymywałam się. Opuściłam cmentarz i wsiadłam do pierwszego autobusu, który podjechał na przystanek. Okryłam się płaszczem swoich smutków i zamknęłam oczy, spoczywając na niewygodnym siedzeniu.