Zaparzyłam dla każdego po kubku herbaty. Usiedliśmy
w salonie, delektując się jej aromatem. Sądziłam, że nadeszła kolej na rozmowę
z ciocią, która nie chcąc przeszkadzać nam w wyjaśnianiu spraw, zamknęła się w
moim pokoju, który teraz z nią dzieliłam. Niestety, moja rodzicielka miała
nieco inne zdanie. Po wypiciu napoju, pożegnała się z nami i udała się w stronę
schodów.
- Mamo... - powiedziałam.
- O co chodzi? - zapytała zaskoczona.
- A ciocia? - podsunęłam jej.
- Dobranoc dzieci - odwróciła się. Słyszałam
jeszcze tylko trzaśnięcie drzwiami.
Gdy weszłam do swojego pokoju, ciocia już spała.
Zgasiłam światło i też się położyłam. Nie chciałam jej budzić, tym bardziej, że
miałyśmy za sobą ciężki dzień. Właściwie sama również byłam senna. Po chwili z
ciszy wyłoniły się słowa.
- Cieszę się, że mama wróciła. Dobrze widzieć, jak
z powrotem zachowujecie się jak rodzina - wyznała ciocia.
- O co się pokłóciłyście? - spytałam.
- To długa historia - powiedziała z nutą
zakłopotania - śpij. To był długi dzień - dodała.
Nie potrafiłam w pełni cieszyć się z odzyskania
mamy. Wciąż ciążyła mi obojętność, jaką darzyła ona swoją siostrę. Dobrze, że
nie wyrzuciła jej z domu. Żadna z nich nie chciała zdradzić powodu ich
konfliktu, co niepokoiło mnie jeszcze bardziej. Poza tym ciocia nadal nie
przyznała się co ją do nas sprowadziło. Czułam, że ukrywa coś ważnego.
Ciężko było mi patrzeć, jak rodzeństwo żyje ze sobą
w takiej nienawiści. Każde słowo na temat cioci w towarzystwie mamy i
odwrotnie, wywoływało lawinę obelg i oskarżeń. Udawało im się znosić swoją
obecność pod jednym dachem, ale nie potrafiły zauważać w sobie nawzajem
pozytywów. Martwiłam się tym. Taka sytuacja nie była naturalna i w końcu
musiała rozwinąć się w którąś stronę. Bałam się, że zamiast pojednania, będę
świadkiem wybuchu wojny między nimi.
Postanowiłam działać. W niedzielę przygotowałam
obiad i zapowiedziałam im obu, że jeśli nie zjemy go spokojnej, miłej atmosferze,
albo jeśli któraś z nich się nie pojawi, będę bardzo zawiedzona. Wykorzystałam
fakt, że żadna z nich nie chciała, abyśmy z bratem cierpieli na skutek ich
konfliktu. Prosiłam, żeby zrobiły to dla mnie. Taki argument był dla nich nie
do zakwestionowania.
Nakryłam do stołu i zawołałam domowników, aby
zajęli miejsca. Stopniowo przynosiłam jedzenie. Pierwsza pojawiła się ciocia.
Usiadła w milczeniu. Po chwili dołączyła do niej mama. Oświadczyła, że Adriana
nie ma w domu, toteż nie zje z nami obiadu. Kiedy wszystko było gotowe,
przysiadłam się.
- Cieszę się, że spotykamy się przy tym posiłku -
odezwałam się - mam nadzieję, że będzie wam smakować.
Cisza. Tylko wrogie spojrzenia z dwóch końców
stołu. Dobrze, że wzrok nie zabija.
- Może coś komuś podać? - starałam się zacząć
rozmowę.
Nic. Zupełnie, jakby odjęło im mowę.
- Co u was? - spytałam.
- Dziękuję, dobrze - nareszcie powiedziała mama -
tylko jest jeden, mały problem.
- U mnie podobnie - odezwała się ciocia - ale
problem mam dość duży.
- Co macie na myśli? - zachęcałam je do dalszej konwersacji.
- Pewna zdrajczyni zajmuje mi dom - wycedziła mama
przez zęby.
- Zdrajczyni? - oburzyła się ciocia - jak śmiesz? -
krzyknęła i gwałtownie wbiła widelec w mięso.
- A niby nie mam racji? - zdenerwowała się mama i
uderzyła szklanką o stół.
- Oczywiście, że nie masz! Myślałam, że wiesz jak
było naprawdę, ale widocznie się myliłam.
- To chyba ty masz problem z rozgraniczeniem prawdy
od fikcji!
Krzyczały na siebie, zapominając, że nie były same.
Gwar pozbawił mnie apetytu. Słowa zaczęły się zlewać, nie rozumiałam już nawet
jakimi obelgami w siebie rzucały. Miałam tego dość.
- Przestańcie - wstałam.
Ucichły.
- Miałam nadzieję, że uszanujecie mój trud i
chociaż przez chwilę zapomnicie o przeszłości, ale jak widać, nie potraficie
tego zrobić nawet podczas obiadu. Dziękuję wam bardzo - rzuciłam i odeszłam od
stołu.
- Michalino! - zawołała któraś z nich, ale nie
zamierzałam się cofać. Ubrałam buty, kurtkę i czapkę. Wyszłam, trzaskając
drzwiami.
Zastanawiałam się, co stało się między nimi, że po
tylu latach rozłąki, nadal pałają do siebie taką niechęcią. Przecież miały
tylko siebie. Jak można w ten sposób ze sobą obcować? Nawet nieznajomych
traktowały lepiej, niż siebie nawzajem.
Poza tym zachowywały się jak nastolatki, które
kłócą się o chłopaka. Miały już tyle lat i życia za sobą, że powinny dawać mi
przykład, a nie skłaniać do główkowania, jak rozwiązać ich problemy.
Dzień był chłodny, ale spokojny. Podmuch nie
wpędzał mnie z powrotem do środka. Poszłam do parku, w którym lubiłam
spacerować. Wszystkie liście opuściły już korony drzew. Listopad niedługo się
skończy. Nagie gałęzie, jakby zawstydzone, nie poruszały się ani o centymetr.
Barwny dywan rozciągał się pod moimi stopami wzdłuż i wszerz. Ciężko było mi
odnaleźć ścieżkę wśród jesiennych kolorów. Słońce nieśmiało próbowało przebić
się przez chmury. Chwilami robiło to z powodzeniem.
Czułam się świetnie, tonąc w ciszy, będąc sama ze
swoimi myślami. Potrzebowałam takiej chwili. Ciocia mieszkała u nas już ponad
dwa tygodnie, z czego zaledwie kilka dni spędziła bez mamy. Cieszyłam się z jej
odwiedzin, ale nawet ja i Adrian nie jesteśmy aż tak nie do zniesienia, kiedy
się kłócimy.
Jak długo można odtrącać swoją najbliższą rodzinę?
Przecież ten konflikt trwał już kilka dobrych lat. Zastanawiałam się czy
istniał sposób na ich pojednanie. Obie były bardzo zawzięte i dumne. Mogłabym
zaproponować im pójście na jakąś terapię, ale czy nie odbiorą tego źle?
Nie zwróciłam uwagi, kiedy nogi zaprowadziły mnie
pod kościół. Był otwarty. Pomyślałam, że może warto się pomodlić. Może
przyjdzie mi coś do głowy?
Weszłam do środka i zajęłam miejsce w
przedostatniej ławce po prawej stronie. Skupiłam się na pięknie wnętrza, które
zapierało dech w piersiach. Bywałam w świątyni już wiele razy, ale nigdy nie
zachwyciła mnie jeszcze do tego stopnia. Jej monumentalizm w ogóle nie
przytłaczał. Wręcz przeciwnie - sprawiał poczucie wolności i zapewniał, że jest
tu wiele miejsca do wyznawania wiary. Pastelowe barwy widniejące na ołtarzu,
napełniały mnie optymizmem i spokojem o przyszłość, a ciemne ławki nadawały
wrażenie intymności i zaufania. Przez kolorowe witraże co jakiś czas, na krótko
wpadały cienkie promienie słońca.
Poczułam się bezpiecznie. Przestałam się martwić,
mimo, że okoliczności się nie zmieniły. Dotarło do mnie, że wcale nie chciałam
tracić energii na angażowanie się w sprawy dorosłych. Kochałam i mamę, i
ciocię. Nie chciałam uczestniczyć w ich konflikcie.
Narodziła się we mnie chęć odwiedzenia grobu taty.
Wstałam i zamierzałam wyjść, ale coś mnie zatrzymało. W ławce po drugiej
stronie kościoła siedziała ciocia Mela. Nie miałam pojęcia jak długo już tam
była i czy mnie widziała. Usiadłam obok niej. Zwróciła na mnie wzrok. Miała
zaszklone oczy. Położyła swoją głowę na moim ramieniu, a ja złapałam ją za
rękę. Po chwili wstała i razem wyszłyśmy ze świątyni.
- Pomyślałam, że mogłybyśmy pójść na cmentarz -
powiedziałam do niej.
- Dobrze - odpowiedziała.
Szłyśmy w milczeniu. Rozumiałam, że ciocia mogła
nie mieć ochoty na rozmowę. Nie zmuszałam jej do dzielenia się ze mną swoimi
myślami. Gdy byłyśmy już niedaleko, zaczęła mówić.
- Nie wiedziałam, że u was wszystko się tak
pokomplikowało. Nie zwalałabym się wam na głowę.
- Ależ cio..
- Daj mi skończyć - przerwała mi - Tak więc
wracając, gdybym miała pojęcie o wypadku, o śmierci taty, o tym wszystkim co
was spotkało, wybrałabym inny moment. W moim życiu pewne sprawy... rozwinęły
się w niepożądanym kierunku - na moment zamilkła. - Poznałam kogoś i... okazał
się być kimś innym, niż myślałam... Nie miałam nikogo, tęskniłam za wami... -
ciężko było jej dobierać kolejne słowa.
- Spokojnie - powiedziałam, ale sama zaniepokoiłam
się tym co może mi zaraz zdradzić.
- Ja... - zbierała myśli - nie zamierzam
przytłaczać ciebie, was moimi problemami. Miałam nadzieję, że uda mi się
nawiązać kontakt z twoją mamą, ale to trudniejsze, niż się wydawało...
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam - Nie
przytłaczasz nas, jesteśmy rodziną, jakoś damy sobie radę... razem - dodałam.
- Dziękuję, to... ja... miło mi to słyszeć, ale
chyba czas, żebym wróciła do siebie - oświadczyła.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Stanęłam przed nią z
otwartą buzią i próbowałam ją zatrzymać. Bałam się, że żadne słowa nie będą
miały takiej mocy.
- Ciociu, proszę - wyjąkałam - zostań.
Spojrzała na mnie zdumiona, a potem mocno mnie
przytuliła.
- Porozmawiam z mamą, jakoś to będzie, zgadzasz się?
- wyszeptałam jej do ucha.
- Dziękuję, mała - odpowiedziała mi.
Ta chwila, chociaż wydawać by się mogło, że nic nie
znacząca, na nowo rozpaliła płomień nadziei, który przed momentem tylko się
tlił. Ufałam, że wszystko będzie dobrze. Miłość często jest krucha, wystawiana
na próby i pozostawiana samej sobie. Mimo to, nadal jest miłością - najsilniejszym
uczuciem, jakim możemy się dzielić. Cokolwiek stało się między siostrami,
musiało zostać wybaczone. Wiedziałam, że nadal bardzo się kochały. Byłam pełna
wiary, że to wystarczy, aby znowu były dla siebie ludźmi, ale najważniejsze,
żeby odbudowały w sobie rodzinne więzi, za którymi wyraźnie obie bardzo
tęskniły.