niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział XII

     Po powrocie mamy do domu, spodziewałam się, że wszystkie sprawy w naszej rodzinie zostaną wyjaśnione. Szło to w dobrym kierunku. Po pojednaniu ze mną, mama poszła porozmawiać z Adrianem. Wyjaśniliśmy sobie nawzajem, że ostatni czas w naszym życiu nie był łatwy, ale najważniejsze, że mamy siebie. ,,Jesteśmy rodziną i się wspieramy" - powiedziała mama. Padało dużo wielkich słów. Czułam ich szczerość. Popłynęły też łzy. Myślę, że oczyściliśmy się z negatywnych emocji, jakie nad nami wisiały. Przebrnęliśmy najtrudniejszą próbę naszej miłości.
Zaparzyłam dla każdego po kubku herbaty. Usiedliśmy w salonie, delektując się jej aromatem. Sądziłam, że nadeszła kolej na rozmowę z ciocią, która nie chcąc przeszkadzać nam w wyjaśnianiu spraw, zamknęła się w moim pokoju, który teraz z nią dzieliłam. Niestety, moja rodzicielka miała nieco inne zdanie. Po wypiciu napoju, pożegnała się z nami i udała się w stronę schodów.
- Mamo... - powiedziałam.
- O co chodzi? - zapytała zaskoczona.
- A ciocia? - podsunęłam jej.
- Dobranoc dzieci - odwróciła się. Słyszałam jeszcze tylko trzaśnięcie drzwiami.
Gdy weszłam do swojego pokoju, ciocia już spała. Zgasiłam światło i też się położyłam. Nie chciałam jej budzić, tym bardziej, że miałyśmy za sobą ciężki dzień. Właściwie sama również byłam senna. Po chwili z ciszy wyłoniły się słowa.
- Cieszę się, że mama wróciła. Dobrze widzieć, jak z powrotem zachowujecie się jak rodzina - wyznała ciocia.
- O co się pokłóciłyście? - spytałam.
- To długa historia - powiedziała z nutą zakłopotania - śpij. To był długi dzień - dodała.
Nie potrafiłam w pełni cieszyć się z odzyskania mamy. Wciąż ciążyła mi obojętność, jaką darzyła ona swoją siostrę. Dobrze, że nie wyrzuciła jej z domu. Żadna z nich nie chciała zdradzić powodu ich konfliktu, co niepokoiło mnie jeszcze bardziej. Poza tym ciocia nadal nie przyznała się co ją do nas sprowadziło. Czułam, że ukrywa coś ważnego.
Ciężko było mi patrzeć, jak rodzeństwo żyje ze sobą w takiej nienawiści. Każde słowo na temat cioci w towarzystwie mamy i odwrotnie, wywoływało lawinę obelg i oskarżeń. Udawało im się znosić swoją obecność pod jednym dachem, ale nie potrafiły zauważać w sobie nawzajem pozytywów. Martwiłam się tym. Taka sytuacja nie była naturalna i w końcu musiała rozwinąć się w którąś stronę. Bałam się, że zamiast pojednania, będę świadkiem wybuchu wojny między nimi.
Postanowiłam działać. W niedzielę przygotowałam obiad i zapowiedziałam im obu, że jeśli nie zjemy go spokojnej, miłej atmosferze, albo jeśli któraś z nich się nie pojawi, będę bardzo zawiedzona. Wykorzystałam fakt, że żadna z nich nie chciała, abyśmy z bratem cierpieli na skutek ich konfliktu. Prosiłam, żeby zrobiły to dla mnie. Taki argument był dla nich nie do zakwestionowania.
Nakryłam do stołu i zawołałam domowników, aby zajęli miejsca. Stopniowo przynosiłam jedzenie. Pierwsza pojawiła się ciocia. Usiadła w milczeniu. Po chwili dołączyła do niej mama. Oświadczyła, że Adriana nie ma w domu, toteż nie zje z nami obiadu. Kiedy wszystko było gotowe, przysiadłam się.
- Cieszę się, że spotykamy się przy tym posiłku - odezwałam się - mam nadzieję, że będzie wam smakować.
Cisza. Tylko wrogie spojrzenia z dwóch końców stołu. Dobrze, że wzrok nie zabija.
- Może coś komuś podać? - starałam się zacząć rozmowę.
Nic. Zupełnie, jakby odjęło im mowę.
- Co u was? - spytałam.
- Dziękuję, dobrze - nareszcie powiedziała mama - tylko jest jeden, mały problem.
- U mnie podobnie - odezwała się ciocia - ale problem mam dość duży.
- Co macie na myśli? - zachęcałam je do dalszej konwersacji.
- Pewna zdrajczyni zajmuje mi dom - wycedziła mama przez zęby.
- Zdrajczyni? - oburzyła się ciocia - jak śmiesz? - krzyknęła i gwałtownie wbiła widelec w mięso.
- A niby nie mam racji? - zdenerwowała się mama i uderzyła szklanką o stół.
- Oczywiście, że nie masz! Myślałam, że wiesz jak było naprawdę, ale widocznie się myliłam.
- To chyba ty masz problem z rozgraniczeniem prawdy od fikcji!
Krzyczały na siebie, zapominając, że nie były same. Gwar pozbawił mnie apetytu. Słowa zaczęły się zlewać, nie rozumiałam już nawet jakimi obelgami w siebie rzucały. Miałam tego dość.
- Przestańcie - wstałam.
Ucichły.
- Miałam nadzieję, że uszanujecie mój trud i chociaż przez chwilę zapomnicie o przeszłości, ale jak widać, nie potraficie tego zrobić nawet podczas obiadu. Dziękuję wam bardzo - rzuciłam i odeszłam od stołu.
- Michalino! - zawołała któraś z nich, ale nie zamierzałam się cofać. Ubrałam buty, kurtkę i czapkę. Wyszłam, trzaskając drzwiami.
Zastanawiałam się, co stało się między nimi, że po tylu latach rozłąki, nadal pałają do siebie taką niechęcią. Przecież miały tylko siebie. Jak można w ten sposób ze sobą obcować? Nawet nieznajomych traktowały lepiej, niż siebie nawzajem.
Poza tym zachowywały się jak nastolatki, które kłócą się o chłopaka. Miały już tyle lat i życia za sobą, że powinny dawać mi przykład, a nie skłaniać do główkowania, jak rozwiązać ich problemy.
Dzień był chłodny, ale spokojny. Podmuch nie wpędzał mnie z powrotem do środka. Poszłam do parku, w którym lubiłam spacerować. Wszystkie liście opuściły już korony drzew. Listopad niedługo się skończy. Nagie gałęzie, jakby zawstydzone, nie poruszały się ani o centymetr. Barwny dywan rozciągał się pod moimi stopami wzdłuż i wszerz. Ciężko było mi odnaleźć ścieżkę wśród jesiennych kolorów. Słońce nieśmiało próbowało przebić się przez chmury. Chwilami robiło to z powodzeniem.
Czułam się świetnie, tonąc w ciszy, będąc sama ze swoimi myślami. Potrzebowałam takiej chwili. Ciocia mieszkała u nas już ponad dwa tygodnie, z czego zaledwie kilka dni spędziła bez mamy. Cieszyłam się z jej odwiedzin, ale nawet ja i Adrian nie jesteśmy aż tak nie do zniesienia, kiedy się kłócimy.
Jak długo można odtrącać swoją najbliższą rodzinę? Przecież ten konflikt trwał już kilka dobrych lat. Zastanawiałam się czy istniał sposób na ich pojednanie. Obie były bardzo zawzięte i dumne. Mogłabym zaproponować im pójście na jakąś terapię, ale czy nie odbiorą tego źle?
Nie zwróciłam uwagi, kiedy nogi zaprowadziły mnie pod kościół. Był otwarty. Pomyślałam, że może warto się pomodlić. Może przyjdzie mi coś do głowy?
Weszłam do środka i zajęłam miejsce w przedostatniej ławce po prawej stronie. Skupiłam się na pięknie wnętrza, które zapierało dech w piersiach. Bywałam w świątyni już wiele razy, ale nigdy nie zachwyciła mnie jeszcze do tego stopnia. Jej monumentalizm w ogóle nie przytłaczał. Wręcz przeciwnie - sprawiał poczucie wolności i zapewniał, że jest tu wiele miejsca do wyznawania wiary. Pastelowe barwy widniejące na ołtarzu, napełniały mnie optymizmem i spokojem o przyszłość, a ciemne ławki nadawały wrażenie intymności i zaufania. Przez kolorowe witraże co jakiś czas, na krótko wpadały cienkie promienie słońca.
Poczułam się bezpiecznie. Przestałam się martwić, mimo, że okoliczności się nie zmieniły. Dotarło do mnie, że wcale nie chciałam tracić energii na angażowanie się w sprawy dorosłych. Kochałam i mamę, i ciocię. Nie chciałam uczestniczyć w ich konflikcie.
Narodziła się we mnie chęć odwiedzenia grobu taty. Wstałam i zamierzałam wyjść, ale coś mnie zatrzymało. W ławce po drugiej stronie kościoła siedziała ciocia Mela. Nie miałam pojęcia jak długo już tam była i czy mnie widziała. Usiadłam obok niej. Zwróciła na mnie wzrok. Miała zaszklone oczy. Położyła swoją głowę na moim ramieniu, a ja złapałam ją za rękę. Po chwili wstała i razem wyszłyśmy ze świątyni.
- Pomyślałam, że mogłybyśmy pójść na cmentarz - powiedziałam do niej.
- Dobrze - odpowiedziała.
Szłyśmy w milczeniu. Rozumiałam, że ciocia mogła nie mieć ochoty na rozmowę. Nie zmuszałam jej do dzielenia się ze mną swoimi myślami. Gdy byłyśmy już niedaleko, zaczęła mówić.
- Nie wiedziałam, że u was wszystko się tak pokomplikowało. Nie zwalałabym się wam na głowę.
- Ależ cio..
- Daj mi skończyć - przerwała mi - Tak więc wracając, gdybym miała pojęcie o wypadku, o śmierci taty, o tym wszystkim co was spotkało, wybrałabym inny moment. W moim życiu pewne sprawy... rozwinęły się w niepożądanym kierunku - na moment zamilkła. - Poznałam kogoś i... okazał się być kimś innym, niż myślałam... Nie miałam nikogo, tęskniłam za wami... - ciężko było jej dobierać kolejne słowa.
- Spokojnie - powiedziałam, ale sama zaniepokoiłam się tym co może mi zaraz zdradzić.
- Ja... - zbierała myśli - nie zamierzam przytłaczać ciebie, was moimi problemami. Miałam nadzieję, że uda mi się nawiązać kontakt z twoją mamą, ale to trudniejsze, niż się wydawało...
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam - Nie przytłaczasz nas, jesteśmy rodziną, jakoś damy sobie radę... razem - dodałam.
- Dziękuję, to... ja... miło mi to słyszeć, ale chyba czas, żebym wróciła do siebie - oświadczyła.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Stanęłam przed nią z otwartą buzią i próbowałam ją zatrzymać. Bałam się, że żadne słowa nie będą miały takiej mocy.
- Ciociu, proszę - wyjąkałam - zostań.
Spojrzała na mnie zdumiona, a potem mocno mnie przytuliła.
- Porozmawiam z mamą, jakoś to będzie, zgadzasz się? - wyszeptałam jej do ucha.
- Dziękuję, mała - odpowiedziała mi.
 Ta chwila, chociaż wydawać by się mogło, że nic nie znacząca, na nowo rozpaliła płomień nadziei, który przed momentem tylko się tlił. Ufałam, że wszystko będzie dobrze. Miłość często jest krucha, wystawiana na próby i pozostawiana samej sobie. Mimo to, nadal jest miłością - najsilniejszym uczuciem, jakim możemy się dzielić. Cokolwiek stało się między siostrami, musiało zostać wybaczone. Wiedziałam, że nadal bardzo się kochały. Byłam pełna wiary, że to wystarczy, aby znowu były dla siebie ludźmi, ale najważniejsze, żeby odbudowały w sobie rodzinne więzi, za którymi wyraźnie obie bardzo tęskniły.